Walka o play-offs już dawno się rozpoczęła. Drużyny, które marzą o zajęciu miejsca w pierwszej ósemce, nie mogą pozwalać sobie na porażki zwłaszcza ze słabszymi rywalami. Houston Rockets, którzy zajmują ósme miejsce na Zachodzie, broniąc go przed LA Lakers, dzisiejszy mecz z Orlando Magic (bilans 16-43) po prostu musieli wygrać. Tymczasem gospodarze z Orlando sprawili Rakietom mnóstwo problemów. Houston wygrali wreszcie 118:110, ale zwycięstwo wywalczyli dopiero w ostatnich pięciu minutach spotkania.
Magic, którzy zajmują przedostatnie miejsce na Wschodzie, przegrali dziś 30. spośród 34 ostatnich meczów. Rockets przerwali serię dwóch porażek i z bilansem 32-28 mają 2,5 meczu przewagi nad Lakers.
Houston Rockets 118:110 Orlando Magic
(31:32, 33:29, 22:26, 32:23)
Początek meczu należał zdecydowanie do Rockets. Rozpoczęli od 14-4, a przede wszystkim – trafili w pierwszych sześciu minutach wszystkie pięć trójek. Ich przewaga wynosiła około ośmiu punktów, ale wszystko zmieniło się, gdy na parkiecie pojawili się Beno Udrih i Tobias Harris. Po tej zmianie Magic wrócili do gry, wykorzystując nie tylko swoje szanse w ofensywie, ale też kryzys w szeregach Rockets, którym przestało wpadać. Tuż przed końcem kwarty gospodarze prowadzili już 32:28, ale w ostatniej akcji Houston swój pierwszy rzut za trzy trafił Carlos Delfino. Argentyńczyk w drugiej odsłonie trafił trzy kolejne trójki. W całej pierwszej połowie Rockets trafili aż jedenaście razy zza łuku, ale Magic wykorzystywali ich niezbyt szczelną obronę i wynik przez cały czas był bardzo wyrównany. W trzeciej kwarcie działo się mniej więcej to samo – James Harden po dość słabej strzelecko pierwszej połowie (4 pkt) w 3Q dorzucił dziewięć oczek, ale znów świetnie prezentował się Tobias Harris z Orlando. Niespodzianka była bardzo blisko, bowiem przed czwartą kwartą to gospodarze prowadzili jednym punktem.
Generalnie przebieg całego spotkania był bardzo wyrównany, ale do pewnego momentu. Na ok. 5 minut do końca Nikola Vucević trafił haczek, dając Orlando wynik 100:98. W kolejnej akcji Patrick Beverley wykorzystał jednak błąd obrony Orlando (błąd w komunikacji Vucević-Udrih) i trafił czysty rzut za trzy. Akcja ta kompletnie zatrzymała Magic, a Rockets zdobyli jedenaście kolejnych punktów. Wydawało się, że kolejna trójka Delfino powiększająca przewagę Rockets to dziesięciu będzie „daggerem”, ale Magic jeszcze próbowali – na 1:13 do końca wynik brzmiał 107:112. Więcej nie udało się zrobić, a Delfino i Harden dokończyli dzieła, trafiając w końcówce wszystkie rzuty wolne. Crunch-time zdecydowanie dla Rockets, którzy wygrali 118:110.
Wyłączając pięć ostatnich minut, Magic rozegrali naprawdę bardzo dobry mecz. Rockets, najlepszy atak i największy pace w lidze, nadali bardzo szybkie tempo, ale gospodarze dobrze się do tego dostosowali, czego dowodem jest wyrównany wynik przez pierwsze 43 minuty. Momentem przełomowym była wspomniana trójka Beverleya, gospodarze po takim ciosie nie byli się w stanie podnieść.
Inna sprawa, że Rockets nie dość, że byli zdecydowanymi faworytami tego meczu, to jeszcze stawka tego meczu była dla nich znacznie większa. Magic od początku sezonu nie grają w zasadzie o nic, nie ciąży na nich żadna presja i dziś sprawili niemałą niespodziankę. Rockets tymczasem weszli już w fazę sezonu, w której muszą obronić ósmą lokatę na Zachodzie, ostatnią dającą awans do play-offs. Każda porażka, zwłaszcza ze znacznie niżej notowanym rywalem, jakim są Magic, to dla zespołu Kevina McHale’a osłabienie w tej walce, bowiem wiedzą, że tuż za nimi czają się zawsze groźni LA Lakers. Tam motywacja i presja jest jeszcze większa, ale Kobe Bryant tak tego nie zostawi. Dlatego to zwycięstwo było dla Rockets bardzo ważne, bo dzięki niemu mają już 2,5 meczu przewagi nad Jeziorowcami. Wydaje mi się, że walka ta będzie trwać do ostatniego dnia sezonu regularnego. Czas pokaże.
Zacznijmy od Rockets. James Harden zdobył 24 punkty, 7 zbiórek i 8 asyst. Jak już wspominałem, scoringiem zajął się dopiero w drugiej połowie. Zdobył w niej 20 punktów, z czego 11 w czwartej kwarcie. Nie trafił żadnej z pięciu trójek, ale za to na 11 prób z linii pomylił się tylko raz. Patrick Beverley, autor najważniejszego rzutu meczu, w czwartej kwarcie miał 10 punktów (13 w całym meczu), dwie asysty (6) i trzy przechwyty. Magic w całym meczu popełnili 14 strat, ale aż dziewięć we właśnie ostatniej odsłonie. Trochę szkoda. Rockets trafili łącznie 15 trójek (11 przed przerwą). Harden był 0-5, ale Carlos Delfino (21 pkt) miał aż pięć celnych rzutów za trzy. Chandler Parsons, także autor 21 punktów, trafił trzy razy, podobnie jak Beverley. Donatas Motiejunas (17 pkt), tak jak Jeremy Lin (11 pkt, 5 ast) trafił dwa razy.
Skoro już jesteśmy przy Linie – wczoraj rozegrał swój pierwszy mecz RS z Orlando Magic. Był to jego 124. mecz w karierze. Dzięki temu ma już na koncie przynajmniej jedno spotkanie z każdą drużyną NBA.
Omer Asik miał 9 punktów i 12 zbiórek. Nieznacznie wygrał z Nikolą Vuceviciem (18 pkt, 10 zb, 8-13 FG), ale ogólnie wyglądał gorzej. Asik i Vucević to dwóch graczy z największą liczbą zebranych piłek w tym sezonie. Rockets trafili 54,5% rzutów z gry, ale Magic byli jeszcze lepsi. 56,4% skuteczności to ich nowy rekord sezonu. W całym sezonie w NBA to dopiero siódmy mecz, w którym obie drużyny trafiły min. 54% FG.
Przechodząc do Magic – świetnie spisał się duet debiutantów, który wyszedł w pierwszej piątce na pozycjach forwarda – Maurice Harkless miał 13 punktów, 4 zbiórki, 3 asysty i po raz pierwszy w krótkiej karierze trzy celne rzuty za trzy, z kolei Andrew Nicholson w 16 minut miał aż 17 punktów (7-8 FG). Szkoda, że nie pograł więcej. Arron Afflalo miał 19 punktów, ale w czwartej kwarcie trafił tylko jeden rzut i popełnił trzy straty. E’Twaun Moore pobił rekord kariery z 11 asystami, ale też miał zdecydowanie najgorszy wskaźnik -23.
Czekałem na to – Tobias Harris zdobył 27 punktów (rekord kariery), 10 zbiórek i 2 asysty, trafiając 11 z 15 rzutów z gry, w tym trzy trójki. Wow. Z meczu na mecz jest coraz lepszy, sprawdźcie jego linijki z trzech pierwszych meczów dla Orlando:
- 14 punktów, 6 zbiórek przeciwko Cavaliers (5-10 FG)
- 16 punktów, 7 zbiórek przeciwko 76ers (7-9 FG)
- 23 punkty, 6 zbiórek przeciwko Kings (9-12 FG)
I teraz – jego średnie z czterech meczów w barwach Magic to 20 ppg, 7.3 rpg i 70% skuteczności z gry. Kto by się spodziewał?
Ciekawostka: Dawno nie było meczu, w którym Orlando już po 5 minutach pierwszej kwarty miało „bonus”. Nie przełożyło się to jednak znacząco na statystykę rzutów wolnych. W całym meczu Magic trafili 13 z tylko 16 osobistych. Właśnie tyle wynosi ich średnia oddawanych rzutów wolnych na mecz. Trzeba jednak przyznać, że w ostatnich meczach podopieczni Jacque’a Vaughna wymuszali zdecydowanie więcej fauli niż poprzednio – w ostatnich meczach z Cavs i Kings oddali odpowiednio 22 i 25 FTA. Różnicę w tym elemencie bez wątpienia robią sprowadzeni z Milwaukee Harris i Udrih. W dzisiejszym meczu ten pierwszy trafił oba wolne, drugi nie pojawił się na linii ani razu. 16 FTA na mecz to wynik o średnio dwa wolne gorszy od „rekordu” NBA należącego do Suns 2005/06. W chwili obecnej Magic „gonią” Sixers z 16.8 na mecz.
You must be logged in to post a comment.