Grali na gorszej skuteczności z pola, słabiej trafiali zza łuku, a mimo tego wygrali drugi mecz z rzędu, podczas minionego weekendu. Mimo absencji Joakima Noaha – Chicago Bulls – zdominowali walkę w polu podkoszowym, zbierając aż 20 piłek więcej od rywala (20 w ataku) i pokusili się o zwycięstwo, głównie dzięki postawie Nate’a Robinsona.
Obie drużyny są przetrzebione kontuzjami i walczą z ubytkami przez cały regular season. Najlepsze przykłady to absencje gwiazd obu ekip czyli Derricka Rose’a i Kevin Love’a, a dalej w kolejce mamy Richarda Hamiltona, Joakima Noaha, Kirka Hinricha (ciągle nie jest w pełni sprawny, ale już grał) czy po drugiej stronie, wracających Andreia Kirilenkę i Chase’a Buddingera (gdzieś w pamięci mając znów kontuzjowanego Brandona Roy’a). Minionej nocy nie zagrał jeszcze Marco Belinelli, a jego miejsce w piątce zajął Jimmy Butler.
Timberwolves ostatnio targały doniesienia o potencjalnym zakończeniu współpracy z Rickiem Adelmanem i wg różnych źródeł ma być to już ostatni sezon doświadczonego szkoleniowca w klubie (główny powód to problemy zdrowotne małżonki).Na pewno trzeba podkreślić, że oba zespołu nie grają na miarę oczekiwań swoich fanów. Sam przebieg spotkania mógł pozwolić na odniesienie podobnego wrażenia. Wyglądało to na granie falami.
O wyniku meczu zadecydowały dwie pierwsze kwarty, w których wyraźnie lepiej wypadli goście. Znów nie najlepiej prezentował się Kirk Hinrich (3-12), ale na szczęście sprawy w swoje ręce wziął największy X-factor Chicago Bulls, 175-centymetrowy Nate Robinson. KryptoNate’owi z pomocą przyszli Carlos Boozer, Jimmy Butler i Taj Gibson. To właśnie skrzydłowi doprowadzili do dominacji na tablicach – Booz zebrał 12 piłek, Butler 9, a wracający do formy Gibson – 11. Jeśli dołożymy do nich zbierającego 10 piłek, w miejsce Joakima Noaha, Nazra Mohammeda to wcale nas nie zdziwi czemu to Byki zwycięsko wyszły z tej konfrontacji.
Najważniejszym fragmentem meczu, godnym uwagi dla fana Chicago, była druga połowa pierwszej odsłony oraz pierwsze minuty drugiej kwarty. W przeciągu 10 minut przyjezdni za sprawą dwóch z rzędu trafień Kirka Hinricha, oraz trzech koszy Luola Denga przejęli prowadzenie, wychodząc od stanu 5-12. Slam dunk Taja Gibsona w końcówce odsłony numer 1 dał Bykom wynik 23-16. Wszystko za sprawą runu 18-4.
Start drugiej ćwiartki związany był z lepszą formą rezerwowych Chicago. Wynik rósł na korzyść gości, dzięki wejściom w strefę rywala Robinsona. Seria trójek Butlera i Denga oraz kolejny wsad Gibsona powiększał przewagę. (37-22 po drugim w kwarcie trafieniu Nate’a) Okazało się ,że goście wydłużyli swój run z pierwszej kwarty do stanu 32-10.
Zryw rywali przerwał swoimi 5 punktami z rzędu JJ Barea, najjaśniejszy punkt na obwodzie wśród miejscowych w odsłonie numer 2. Po chwili 6 oczek w serii dołożył Dante Cunningham. Bulls szybko wrócili do swojego najlepszego w tej kwarcie grania, a z chwilowej niemocy wyrwał ich Boozer i Robinson. Ten ostatni rzutem o tablicę i celną trójką ponownie dał 6-krotnym Mistrzom NBA 13 oczek przewagi (46-33). Wilki z kolei znów znalazły gracza, który zdobywał punkty przeciwko momentami dziurawej defensywie Chicago. Tym razem to Nikola Peković zanotował najpierw 2 osobiste a po chwili popisał się wraz z Rickym Rubio zagraniem ’2+1′. Kilka sekund później dwukrotnie punktował Gibson, z tymże druga jego akcja przed przerwą okazała się efektownym alley oopem po podaniu Robinsona. Nate miał w tym momencie już 8 asyst na koncie (56-43).
Głównie za sprawą skutecznej gry tercetu Boozer-Butler-Deng goście nie tracili swojej przewagi, wywalczonej przed przerwą. Wejście na kosz Jimmy’ego Butlera podwyższyło nawet prowadzenie do 18 oczek. Dwa z rzędu błędu Kirka Hinricha obudziła Wilki z szarości. Slam dunki Pekovica i Derricka Williamsa obudziły też publiczność w Target Center. Kilka niecelnych prób rzutów Denga, Boozera i Hinricha przeciwko strefie Wilków zemściło się, bo znów kontrowali efektownie Williams i Peković. Przewaga stopniała do 8 pkt. Zespół Toma Thibodeau odżył wraz z powrotem na parkiet Robinsona, podkreślającego swoją obecność kolejną trójką. 5 punktów Carlosa Boozera też zrobiły swoje i Byki spokojnie dokończyły kwartę z dwucyfrowym zapasem (78-68).
Finałowa kwarta to znów falowe granie z obu stron. Początek dla Bulls, to trójka Butlera, lay up Robinsona i znów wsad drugoroczniaka. Odpowiedzią były skuteczne rzuty zza łuku Shveda oraz Budingera. Przez moment było już blisko, bliżej niż podczas dwóch poprzednich kwart, dla Wilków. Trójeczka Williamsa i po chwili jego celne osobiste skróciły dystans do 6 oczek. Kiedy trafił Cunningham to wydawało się, że gospodarze mogą nawet to spotkanie wygrać (85-90). Na pięć i pół minuty przed końcem ostateczny – wg mnie – cios zadał Robinson. Trafił on swoją trzecią trójkę w meczu, którą podciął skrzydła rywali. Pudła Cunninghama i Williams podniosły poziom frustracji wśród gospodarzy, a przewinienie techniczne zarobił Barea. Trzy z rzędu osobiste Butlera i po chwili akcja 2+1 z czwartym w tym meczu wsadem Gibsona zapoczątkowały ostateczną ucieczkę po zwycięstwo Bulls. Od stanu 99-88 goście przeszli już do dłuższego rozgrywania akcji i spowolniania tempa gry, a z drugiej strony mnożyły się straty i niecelne rzuty z dystansu. W końcu kropkę nad „i” i przy 38 wygranej postawił Nate Robinson (4 trójka).
Wynik: Minnesota Timberwolves – Chicago Bulls 97:104
Punkty: D. Williams 28,R. Rubio 15, N. Pekovic 15 oraz N. Robinson 22, J. Butler 20, C. Boozer 19.
Bradzo, Bardzo , bardzo bym chciał aby w następnym sezonie 2 rozgrywającym był elektryzujący i podrywający do walki Robinson zamiast oklapłego kapcia Hinricha. Niestety to ten drugi ma gwarantowany kontrakt.
Ciekawe czy by sie sprawdziła opcja, gdyby Robinson wchodził z ławki, ale nie za Rose’a. Ten z kolei przechodził by na SG i nikt by ich nie dogonił w kontrze:)