Autor: Łukasz Lech
Wciąż niepewni walki w Playoffs Los Angeles Lakers gościli w wyjazdowym spotkaniu w Oracle Arena u miejscowych Golden State Warriors. Pojedynek tych dwóch ekip był arcyważnym dla teamu z L.A. w kwestii walki o miejsca 6-8 w Konferencji Zachodniej. Choć w przypadku Lakers pozycja numer 6 mogłaby wydawać się nieosiągalna, to w razie ich zwycięstwa w San Francisco mogliby zbliżyć się do GSW na 2.5 spotkania. Sprawy jednak nie ułatwiają sobie Kalifornijczycy, którzy przegrali poprzednie 2 mecze z niżej notowanymi przeciwnikami – Suns i Wizards.
Pojedynku z Lakers nie odpuścił sobie Stephen Curry, którego występ nie był do końca pewny w wyniku urazu kostki, jakiego lider gospodarzy nabawił się w poprzednim meczu. Składu Swojej drużyny nie osłabił również Antawn Jamison, który postanowił zagrać zmagając się z bólem nadgarstka.
Zarówno pierwsza, jak i druga kwarta spotkania była dominacją gospodarzy.
Trójka Curry-Thompson-Lee akcja po akcji rozbijali Lakers bronią, którą chciał Mike D’Antoni, aby jego podopieczni władali. Warriors bezlitośnie „dziurawili” kosz rywali po kilku sekundach akcji, a co czwarty z ich rzutów stanowiła próba zza łuku(6/13 za 3 w pierwszej połowie). Ciężką sytuację gości starał się ratować Kobe Bryant, jednak po dobrej pierwszej kwarcie, podczas której zapisał na swoim koncie 10 punktów, w drugiej odsłonie trafił jedynie 1 z 3 rzutów z gry. Dobra dyspozycja wspomnianej wcześniej trójki gospodarzy pozwoliła osiągnąć Wojownikom rekordową, 23 punktową przewagę na sam koniec pierwszej połowy.
Po zmianie stron widać było poprawę w grze Lakers. Do celnych rzutów Black Mamby, swoje trafienia dołożył Nash, który pomimo dobrej selekcji rzutów wyglądał przy Currym jakby dopiero zaczynał swoją karierę na zawodowych parkietach. Mocna obrona GSW, która praktycznie całkowicie pozbawiła Lakers łatwych punktów i spowodowała, że goście podczas samej trzeciej kwarty stawali na linii rzutów wolnych aż 21 razy. Jednak słaba skuteczność osobistych, brak wsparcia innych zawodników i kontuzja kolana MWP, ktorej nabawił się podczas meczu nie pozwoliło Jeziorowcom na znaczne zniwelowanie straty punktowej.
Lakers grali na 39% skuteczności z pola i trafiali tylko na 23% z dystansu. Warriors mieli odpowiednio 47% i 43%.
Goście tracili do Warriors 18 punktów, i jeśli chcieli myśleć jeszcze o zwycięstwie musieli porządnie zabrać się do roboty. Wciąż słabo spisywał się Dwight Howard (być może za rzadko obsługiwany podaniami; 11pkt i 15zb), a gra Lakers opierała się na duecie Bryant-Nash. Nieoczekiwanie jednak piłka po rzutach podopiecznych Marka Jacksona nie znajdowała drogi do kosza. Strzelecką niemoc gospodarzy chcieli wykorzystać LAL, którzy podgonili rywali na 7 punktów. Zabrakło jednak czasu dalszą pogoń i Los Angeles Lakers ostatecznie polegli.
Podsumowanie: Bryant trafił tylko 2 z 10 wykonywanych trójek. Nie do końca sprawny Curry pokusił się o double – double na poziomie 25pkt i 10as. Pau Gasol w 23 minuty zanotował słabą skuteczność 3-8 z gry. Splash Brothers czyli Curry i Thompson zanotowali 47pkt i trafili 9 trójek. X-factorem znów okazał się rewelacyjny w tym sezonie Jarret Jack, autor 19 oczek. Ławka Lakers prezentowała się w tym meczu fatalnie, pudłując 16 z 18 rzutów!
Wynik: Golden State Warriors – Los Angeles Lakers 109:103
Strzelcy: S. Curry 25, D. Lee 23, K. Thompson 22 – K. Bryant 36, S. Nash 21, J. Meeks 13
Steph to jest masakrator. Boże chroń kostki tego człowieka.