Po nieudanym podejściu w roku ubiegłym, tym razem Louisville Cardinals awansowali do finału NCAA Tournament. Zwycięstwo przyszło im jednak z największym trudem, bo rewelacyjni Wichita State walczyli do samego końca.
Mecz rozpoczął się dosyć niespodziewanie. Wichita State zdobyli pierwsze 8 punktów spotkania, a w międzyczasie Russ Smith (21 pkt, 3 ast) spudłował 4 rzuty osobiste z rzędu. Cardinals ocknęli się dopiero po 5 minutach kiedy to wspomniany Smith zdobył punkty po przechwycie. Były to dla Louisville pierwsze 2 oczka z 9 zdobytych pod rząd. Prowadzenie dały im rzuty osobiste Peytona Sivy (7 pkt, 3 ast). Shockers kompletnie nie radzili sobie z narzuconą przez Ricka Pitino full-court press, a do tego Cardinals zaczęli wykorzystywać przewagę warunków fizycznych. Przy stanie 13-13 aż 6 punktów miał na koncie ich rezerwowy podkoszowy – Montrezl Harrell (8 pkt, 4 zb).
Z biegiem czasu skuteczność obu zespołów zaczęła się poprawiać. Widać było, że zawodnicy złapali więcej luzu i skupili się na grze, a nie fakcie, że ogląda ich ponad 20 000 ludzi w Georgia Dome. Po dwóch kolejnych trójkach Smitha Louisville wyszli na prowadzenie 19-18. Przed końcem pierwszej połowy dołożył on jeszcze jeden celny rzut z dystansu, podczas gdy Wichita State zaczęli korzystać w ofensywie z dwójki swoich najlepszych graczy – Cleanthony’ego Early (24 pkt, 10 zb) i Carla Halla (13 pkt, 5 zb). Po 20 minutach na tablicy widniał wynik 26-25 dla Shockers.
Druga część meczu rozpoczęła się od dominacji Wichita State. Przy stanie 47-35 wydawało się, że Louisville znaleźli się nad przepaścią. Tymczasem Tim Henderson trafił 2 rzuty za trzy pod rząd (mowa o graczu, który w przeciągu całego sezonu grywał średnio nieco ponad 3 minuty na mecz i trafił łącznie 4 rzuty z dystansu!) i strata stopniała do 6 punktów. Cardinals żmudnie odrabiali straty aż na 6 minut i 30 sekund do końca za sprawą celnej trójki Hancocka wyszli na prowadzenie. Co prawda Early szybko odpowiedział efektowną akcją 2+1, ale Shockers znów niemiłosiernie męczyli się z obroną na długości całego parkietu i tracili piłkę nawet pod własnym koszem. Na 3 minuty przed końcem było 60-60. Wówczas Louisville zanotowali run 7-2, a na bohatera meczu wyrastał Luke Hancock, który trafił w tym czasie kolejną trójkę oraz zdobył 2 punkty po wejściu pod kosz.
Cardinals utrzymywali przewagę dzięki dobrej postawie na linii rzutów wolnych, ale kiedy Hancock pomylił się przy drugiej próbie przy stanie 71-68 na 8 sekund do końca pojawiła się szansa dla Shockers na to by doprowadzić do dogrywki. Baker (11 pkt, 8 zb) nie opanował jednak piłki po zbiórce i stracił ją na rzecz… Hancocka.
Louisville wygrali ten mecz dzięki znakomitej obronie i świetnej postawie rezerwowych, którzy zdobyli aż 34 punkty. Gracze pierwszej piątki trafili ledwie 10 z 33 rzutów. W obu zespołach zawiedli rozgrywający. Peyton Siva trafił tylko 1 z 9 rzutów z gry, a raz spudłował nawet spod samego kosza. Malcolm Armstead skończył mecz ze skutecznością wynoszącą 10% (FG 1-10). Graczem meczu bez wątpienia okazał się Luke Hancock, który właściwie w pojedynkę rozstrzygnął o losach spotkania.
Smith sie nieźle spalił na linii dzisiaj…