Bardzo niecodzienne rozstrzygnięcie miało spotkanie pomiędzy Phoenix Suns i Houston Rockets. Gospodarze pokonali gości z Arizony 101-98, a decydujące punkty padły po… niecelnym rzucie za trzy punkty Jamesa Hardena. Właśnie w takich okolicznościach Rockets zagwarantowali sobie udział w tegorocznych play-off, do których wracają po trzech latach przerwy.
Mecz Suns i Rockets zapowiadał się ciekawie z dwóch względów. Przy sprzyjającym rozstrzygnięciu meczu pomiędzy Thunder i Jazz (czytaj porażka ekipy z Salt Lake City) podopieczni Kevina McHale’a mogli sobie zapewnić udział w grach posezonowych. Po drugie w barwach Słońc roi się od byłych graczy Houston. Do Toyota Center ponownie przyjechali Louis Scola i Goran Dragić, a także Marcus Morris, który jeszcze na początku tego sezonu przywdziewał trykot ekipy z Teksasu.
W ekipie gości wciąż nieobecny jest Marcin Gortat, a wśród gospodarzy zabrakło kontuzjowanego Chandlera Parsonsa oraz chorego na grypę Carlosa Delfino.
Rakiety bardzo szybko przejęły inicjatywę na parkiecie, co znalazło też potwierdzenie w wyniku. Dzięki dobrej końcówce pierwszej kwarty w wykonaniu Jamesa Hardena odskoczyli na niemal 10 pkt. Wspomniany lider Rakiet zdobył ostatnie 7 pkt w pierwszej odsłonie będąc jednocześnie najjaśniejszą postacią swojej drużyny.
W drugiej kwarcie bardzo aktywny był Terrence Jones. Debiutant z Kentucky w dwie minuty zaliczył 5 oczek czym też potwierdził swoją wysoką formę w ostatnim czasie. Od stanu 38-29 dla gospodarzy cała trójka ex graczy ekipy z Teksasu zaczęła skutecznie punktować, a najlepszym w tym okresie zawodnikiem był Scola, który w samej drugiej partii rzucił 10 punktów. To dzięki im Słońca zaczęły nadrabiać straty i na przerwę schodziły nawet z dwu punktowym prowadzeniem (53-51).
Argentyńczyk nadawał ton ofensywie Phoenix także w trzeciej kwarcie, ale jego zespół stracił szybko prowadzenie. Wynikało to z kompletnej bezradności podopiecznych Lindseya Huntera w defensywie w polu trzech sekund. Rakiety 18 kolejnych punktów rzucały spod kosza, a ich rywale nijak nie mogli zatrzymać tego trendu. Wobec takiego obrotu spraw gospodarze ponownie uzyskali prowadzenie oscylujące w granicach 10 pkt. Dopiero trójka Marcusa Morrisa i punkty Gorana Dragicia zniwelowały nieco dystans do oponentów i dały dobrą pozycję wyjściową ich zespołowi przed kończącą spotkanie partią.
Finałowa kwarta to zacięte widowisko i gra kosz za kosz. Żadna ze stron nie uzyskała większej przewagi i tak było aż do wyniku 98-98. Na 35 sekund przed końcem akcję rozgrywali Suns. Zagrywka ustawiona pod Louisa Scolę nie dała punktów, bo pomimo dobrej dyspozycji tego dnia skrzydłowy ekipy ze stanu Arizona chybił, a piłkę jeszcze po kolejnej dobitce Jarmaine O’Neal’a zebrał Greg Smith.
To gwarantowało emocję do samego końca. ostatnia akcja meczu. Piłka po stronie Rakiet, każdy wie, że mecz zakończy zapewne James Harden. Tak też się dzieje. Lider Rockets rzuca za trzy piłka odbija się od obręczy, szybuje w góre, równo z syreną odbija się od zegara umieszczonego nad koszem, opada na obręcz i nie ma punktów.
Kluczowym jest jednak zwrot „opada na obręcz” bo właśnie w tym momencie w przypływie jakiejś niewiarygodnej głupoty O’Neal postanowił wsadzić rękę do kosza i wybić piłkę, która nie miała wpaść do kosza. Powtórki telewizyjne ewidentnie pokazały, że takie zachowanie miało miejsce i sędziowie odgwizdali „goaltending”. To oznaczało, że kibice w Toyota Center byli świadkami najbardziej niedorzecznego „game winnera” jaki chyba kiedykolwiek miał miejsce, ale dla nich to akurat dobra wiadomość. Nieprzemyślane zagrania środkowego Suns dało im wygraną 101-98 i awans do rozgrywek play-off.
A tak tłumaczył się antybohater tego spotkania po zakończeniu meczu:
„I felt the ball was outside the cylinder, so I just tried to knock it down and tried to swat it out so nobody else would try and trip it in. … I’ve never seen a game finish in a weirder way.” – J. O’Neal
Dzięki finałowej trójce James Harden zdobył w sumie 33 pkt oraz zaliczył po sześć zbiórek i asyst. Drugim strzelcem zespołu był Francisco Garcia, który zastępując w kolejnym meczu Parsona rzucił dziś 15 oczek. Omer Asik zebrał 22 piłki co było równo połową wszystkich zebranych piłek przez ekipę Rakiet w tym meczu.
28 punktów Scoli to marne pocieszenie dla Argentyńczyka, który zawiódł w najważniejszym momencie. Pomijam oczywiście O’Neal’a, który sam chyba racjonalnie nie potrafi wyjaśnić tego co zrobił pod własnym koszem w końcówce meczu. Goran Dragić rzucił 15 punktów i rozdał 10 asyst. Najlepszym zbierającym Słońc był Markieff Morris, którego łupem padło 9 piłek.
Teraz Rockets zmierzą się w piątkowy wieczór w Toyota Center z Memphis i będą nadal walczyć o 6 lokatę na Zachodzie. Suns, którzy już dawno stracili szansę na Play-off zagrają kolejne spotkanie już dziś w Dallas.
PHOENIX SUNS (23-55) – HOUSTON ROCKETS (44-34) 98-101
(21-29, 32-22, 21-27, 24-23)
L. Scola 28, G. Dragić 15, Bracia Morris po 11 – J. Harden 33, F. Garcia 15, J. Lin 13
Warto dodać 9 strat Brodacza. Mam nadzieję, że poprawi ten element, bo ma duży potencjał na bycie nr 1 jeśli chodzi o SG. W ogóle Rockets to jedna z najefektowniejszych do oglądania drużyn w NBA (a może nawet naj). Liczę, że w Play Off Houston wpadnie na OKC.
Brodacz od początku sezonu jest w top5 tracących piłkę (ponad 3) , obok Jru Holiday’a
Ma często piłkę, bardzo dużo od niego zależy, to zrozumiałe, że ma sporo strat. Ale 9 przeciwko Suns to chyba lekkie przegięcie. No ale i tak uwielbiam typa
traci piłke, bo ma ją często w rękach, pozatym jest podwajany, potrajany, a i czasami po penetracjach koledzy stoją za łukiem i nie ma gdzie podać. Oto przyczyny i raczej ciężko będzie je zniwelować.
hahaha NA łeb mu padło? To się nazywa chwilowa niepoczytalność. Jest wtedy gdy mózg wyłacza wszelkie myślenie. Są morderstwa to są też i takie gamewinnery. Co więcej są też i zdrady.
eminem: guilty_conscience – jedna z moich ulubionych piosenek
No to już wiemy kto wygra głosowanie w następnym odcinku shaqtin’ a fool :)
chyba nie może być inaczej :)
Czemu głupota? Przecież Suns tankują xD