New York Knicks, Brooklyn Nets i Boston Celtics otwierają przed play offs najmocniejszą dywizję na Wschodzie, Atlantycką. Każda z pięciu drużyn w niej grająca wygrała minimum 30 spotkań, ponadto każda z nich liczyła, że do końca będzie brała udział w wyścigu o play offs. Rzeczywistość okazała się zgoła odmnienna a przeżywające kryzys Szóstki i wzmacniające się w trakcie sezonu Rudym Gay’em Raptory nie były praktycznie w stanie dogonić nie najlepiej prezentujących się i nieregularnie wygrywających Kozłów.
1. New York Knicks (54-28)
Zespół nawiązujący do najlepszych lat w NBA Patricka Ewinga i jego kolegów, po raz pierwszy od połowy lat dziewięćdziesiątych przebił się przez pułap 50 wygranych. W dodatku wygrał dywizję z pełnym spełnieniem oczekiwań swoich najstarszych fanów. Na świetnym poziomie, najlepszym w historii swoich występów w Big Apple, prezentował się Carmelo Anthony, który bił rekordy Bernarda Kinga (w ilości 30. kolejnych spotkań z 20. punktami) czy zrównywał się z Michaelem Jordanem (3 z rzędu spotkania z 40punktami na poziomie 60% lub więcej) a w końcu został najlepszym strzelcem NBA tego sezonu. Z Madison Square Garden znów zrobiła się twierdza, trudna do zdobycia.
Formą w defensywie i po swojej stronie parkietu imponował Tyson Chandler, który ma wysokie szanse na obronę lauru Najlepszego Obrońcy ligi. Trzeba powiedzieć, że Knicksom nie przeszkodziło w ogóle pozyskanie weteranów (staruszków) dodających ich grze boiskowego doświadczenia i pewnych schematów w ataku. Ich atak nie zwolnił. Na dobrym poziomie oceniam powrót do miasta – zastępującego Jeremy’ego Lina – Raymonda Feltona. Jeszcze lepiej wpłynął na zespół transfer Jasona Kidda, u którego może nie widać już wielkich występów, spektakularnych asyst, ale jego obecność w grze, kierowanie poczynaniami kolegów i pomoc dla Mike’a Woodsona są nieocenione. Na plus oczywiście należy wymienić formę JR Smitha, który jeśli nie w tym roku – to kiedy? – otrzyma nagrodę dla najlepszego rezerwowego ligi. Długo JR będzie wspomninał serię spotkań z 30 punktami, swoje pierwsze game winnery czy buzzer beatery i to w czasami przy obecności największego lidera, Melo (którego potrafił zostawić na drugim planie!). W końcu należy powiedzieć, że przekazanie sterów Mike’owi Woodsonowi to krok, który opłacił się Knicks, począwszy od końcówki zeszłego sezonu. Jeśli Woodson dostanie nagrodę Trenera Roku to myślę , że nie będzie w tym wyborze żadnej przesady.
Oczywiście nie możemy też zapomnieć o poprawie organizacji gry nowojorczyków, którzy naprawdę zaczęli przypomniać zespół, z dużym ale nie aż tak wielkim nastawieniem na liderów. Knicks przeszli większą metamorfozę i z powodzeniem realizują swoją taktykę rzucania dużej ilości trójek, przy całkiem solidnym procencie. Z drugiej strony trzeba jednak zauważyć, że w pełni korzystają oni z usług swoich snajperów – Smitha, Anthony’ego i Novaka.
Gdzieś w cieniu zostają występy Amar’e Stoudemire’a – nie mogącego oderwać się od kolejnych kontuzji. Na pewno ostatniego słowa nie powiedział też rewelacyjnie prezentujący się pod nieobecność pierwszych podkoszowych zespołu, Chris Copeland. Na więcej musimy poczekać do play offs, bo jak wiadomo apetyty fanów urosły w miarę pokonywania kolejnych rywali i NY marzy o finałach konferencji. Najpierw trzeba będzie ugryźć trudnego rywala jakim jest Boston Celtics.
Jak zakładałem przed sezonem Knicks spotkali się z 50 wygranami i to mnie nie zdzwiło. Zdziwił mnie natomiast fakt, że w drużynie nie znalazł dla siebie miejsca Ronnie Brewer (dziś już OKC Thunder).
2. Brooklyn Nets (49-33)
Przed sezonem byłem nieco ostrożny w rozpalaniu nadziei na dobry sezon brooklynczyków. Nie ukrywam, że zaskoczeniem dla mnie był krótki staż pracy w rozgrywkach 67. sezonu Avery’ego Johnsona. Tego chyba nikt nie zakładał, że Mistrz NBA ze Spurs, straci i to dość szybko swoją pracę (I znów konflikt Williamsa z trenerem). Na pewno w jakimś stopniu zaskoczeniem było stracenie wszystkiego dobrego, solidności, na którą zapracował w skróconym sezonie – Kris Humphries. Gdzieś za plecami uznanych w NBA kolegów znalazł się dalej, bez fajerwerków, MarShon Brooks, ale Siatki miały i mają sporo też pozytywów.
Zacznijym od Brooka Lopeza, który skończył z kontuzjami i zagościł nawet w All Star Game. Center Nets okazał się liderem punktowym drużyny i niejednorotnie podczas okresu przed Meczem Gwiazd był on głównym factorem ataku Brooklyn Nets. Wydaje się dziś, że po odejściu Dwighta Howarda na Zachód, i przy kontuzji Andrew Bynuma to Lopez jest najlepszym środkowym – ataku – na Wschodzie. Praktycznie tylko Al Horford może rywalizować z nim o to miano (z tymże Horfordowi bliżej do klasycznej czwórki). Idąc dalej Lopez stara się gonić i ulepszać swoją grę w defensywie, patrząc na Joakima Noaha czy Tysona Chandlera. W play offs Brooka czeka prawdziwy test, bo być może właśnie z Noahem lub Horfordem przyjdzie mu toczyć boje. Jego sezon to prawdziwa niespodzianka.
Zagadką przed rozgrywkami była dyspozycja w nowym otoczeniu Joe Johnsona. JJ miał spokojny początek i już w okolicach stycznia oraz lutego prezentował swoje najmocniejsze strony, zdobywając seriami punkty zza łuku oraz wygrywając najważniejszym rzutem spotkania dla nowej drużyny. Można zgodnie z prawdą stwierdzić, że odnalazł się w nowym otoczeniu i jest wartościowym – wcześniej bardzo potrzebnym – uzupełnieniem piątki Nets. Z Johnsonem coraz lepiej współpracuje Deron Williams, a ex gracz Utah na znacznie wyższym poziomie prezentuje się w dwóch ostatnich miesiącach (sam wcześniej też nie był do końca zadowolony ze swojej formy). Wydaje się, że najlepsze mecze mogą być dopiero przed nim. To również on musi zagrzewać drużyny do lepszych wyników w dalszej fazie rozgrywek.
Warto wspomnieć o zadaniowcach czyli Geraldzie Wallace’ie oraz Reggiem Evansie. G-Force praktycznie jest wyłączony z ataku i zdarzały mu się spotkania, w których notował po jednym lub dwóch celnych rzutach. Teoretycznie koncentruje się on bardziej na defensywie i niektórzy fani jego talentów ofensywnych mogą czuć się zawiedzeni. Z korzyścią dla zespołu pracuje wielki wygrany tego sezonu, wyrzucający poza starting lineup Krisa Humphriesa, Reggie Evans. Ex Raptor zanotował 9 spotkań z 20 zbiórkami (nawiązał do występów Bucka i Jaysona Williamsów) oraz zanotował pierwszy od lat – wśród Nets – statystyczny wzlot – z dwoma meczami pod rząd, z 20 zbiórkami na koncie.
Jeśli chodzi o słabsze strony to niewątpliwie trzeba powiedzieć, że by osiągnąć coś więcej niż tylko pierwsza runda play offs, to trener Carlesimo nie może stale polegać na formie pierwszej piątki i dawać więcej oddechu swoim starterom, korzystając szerzej z usług Andray’a Blatche, CJ Watsona oraz MarShona Brooksa.
Podsumowując, przed sezonem wydawało się, że Siatki są skazane na udział w play offs oraz faktu, że od największych indywidualności będzie zależna przyszłość tej drużyny. Jak widać i to należy uznać za sukces, nie widzimy żadnych konfliktów, role są dość wyraźnie podzielone, a każdy w większym stopniu spełnia swoją rolę. Jeśli ktoś kilka miesięcy wstecz myślał, że już w premierowym sezonie na Brooklynie, Nets będą gdzieś w okolicach 50 zwycięstw, to można go było brać za hurra-optymistę Dziś trzeba zaznaczyć a jednak, udało się! (sam obstawiałem między 42 i 45 wygranymi, za Knicks).
3. Boston Celtics (41-40)
Podopieczni Doca Riversa to jedni z największych przegranych regular season, przegranych z kontuzjami. Skład Celtów miała dowartościować utalentowana młodzież, a część planu posypała się wraz z kontuzją na tego, na którego najbardziej stawiano, Jareda Sullingera. W najczarniejszych snach, fani Zielonych, nie myśleli, że przez połowę sezonu będą zmuszeni sobie radzić bez swojego kreatora gry – Rajona Rondo. Pamiętajmy przecież, że Avery Bradley przechodził długą rehabilitację i również o zastępstwo było niełatwo.
Znów wyniki drużyny zależały od weteranów – Paula Pierce’a i Kevina Garnetta. W kratkę grał Jason Terry, który wg mojego zdania nie do końca zalepił dziurę po odejściu Ray’a Allena (stąd też chyba transfer Jordana Crawforda?). Terry to przede wszystkim gracz jednej strony parkietu, pola ataku. Jak wiadomo wszechstronnością, po kontuzji Rondo zaczął imponować the Truth, a zespół zaczął swój najdłuższy run (7 zwycięstw). Pierce tuż przed All Star znów zaczął błyszczeć z pożytkiem dla zespołu. W tym samym czasie zespół zaczął wielką improwizację, bez swojego reżysera gry, a coraz więcej graczy dzieliło się piłką i znajdowała nowe zadania. Po części Boston stawał się niewiadomą dla rywali i meczową zagadką (choćby jak przeciwko nim bronić, skoro każdy może rzucać?).
Bolączką Riversa i jego kolegów pozostają mecze wyjazdowe (tylko 14 wygranych) i jak w poprzednich rozgrywkach osoby Brandona Bassa czy Kevina Garnetta nie gwarantują dużej liczby zbiórek (słabo wykorzystane okienko transferowe jeśli chodzi o wysokich graczy) – Celtowie wciąż w tym aspekcie to ligowe dno..Niewykluczone, że po sezonie sternicy klubu a głównie Danny Ainge będzie zmuszony do kolejnych korekt w składzie. Tymczasem trzeba grać tymi, których się ma i wyciskać z tej drużyny jak najwięcej.
Pojawiła się też nadzieja , przy osobie wracającego w najlepsze, po problemach z sercem, Jeffa Greena. Skrzydłowego mogącego zastępować obu wyżej wymienionych liderów i to z niemałym powodzeniem. Być może to on da iskrę Celtom podczas nadchodzących play offs, przy bojach z NYK. Osobiście przed sezonem wyżej widziałem akcje Celtów, bijących się bardziej o miejsca 4-5 z Bulls, Knicks i Nets. Kto jednak mógł wówczas przypuszczać, że motor napędowy drużyny zerwie wiązadło w kolanie?
4. Philadelphia 76ers (34-48)
Wśród Szóstek podobne nastroje, po skróconym i udanym sezonie, niczym w obozie Celtów. Sam fakt, że z zespołu odejdzie Doug Collins nie wróży mu dobrze. Sixers nie wejdą do play offs, a przecież mieli być małą rewelacją tego sezonu i bić się o jeszcze wyższy wynik, ze względu na przeprowadzone latem transfery.
Jak obserwujemy to faktem jest, że kontuzje zahamowały rozwój zespołu i realizację planu Collinsa. Jego zarys taktyczny musiał być korygowany, gdyż jego dwa główne i nowe ogniwa – Andrew Bynum i Jason Richardson – przegrali z kontuzjami. Gra inside-outisde, spore zagrożenie w pomalowanym i przy okazji obstrzał rywala z dalekiego dystansu w ogóle nie wszedł do gry!
Trener musiał nie tylko polegać na zawodnikach, którzy zostali z poprzedniego sezonu (a przecież odeszli bardzo wartościowi Lou Williams i Andre Iguoadala) , ale praktycznie nie miał możliwości pełnego wykorzystania z wzmocnień. Andrew Bynum nie zagrał w ani jednym meczu, natomiast Jason Richardson wypadł z gry gdzieś w połowie rozgrywek. Fildalefijski szpital miał co robić, a z pomysłów na nowe fryzury byłego centra Lakers nie rezygnowali miejscowi fryzjerzy.
Światełkiem w tunelu okazały się występy Jru Holiday’a, który tym samym zastąpił Andre Iguodalę w składzie All Star. Holiday robił co mógł i prowadził drużynę w najlepsze, ale zdecydowanie zabrakło dla niego wsparcia pod samą obręczą. Sam Spencer Hawes i Thadeus Young czyli najlepsi z pozostałych graczy wcześniejszego sezonu nie gwarantowali potrzebnego – do play offs – poziomu (im zabrakło choćby wsparcia amnestionowanego Eltona Branda).
Osobnym tematem jest postawa Evana Turnera, który w mojej opinii nie wykorzystał w pełni tego sezonu i miewał zbyt wiele przeciętnych gier. Trzecioroczniak przez ostatnie trzy miesiące razi nieskutecznością i na 10 rzutów, trafia w granicach 3-4. To jest na pewno coś nad czym musi popracować w zbliżającym się off-season by potwierdzić swój ogromny potencjał. Turner rozgrywał najdłuższe mecze w tych rozgrywkach, od momentu kiedy trafił do NBA, i o ile jego skuteczność za trzy punkty wzrosła, o tyle skuteczność rzutów z krótszego dystansu była najniższa w dotychczasowej przygodzie z ligą.
Przed Szóstkami kolejna przebudowa – próba znalezienia nowego trenera (wolałbym by następcą Collinsa nie zostawał Michael Curry) , również twardy orzech do zgryzienia – zaoferować Bynumowi nowy – wysoki kontrakt czy poszukać innego rozwiązania?
Wydaje się, że każdy z nas przed obecnie kończącym się sezonem widział Sixers na dużo wyższej pozycji, z grającym ok 60 spotkań Bynumem. Na pewno sternicy klubu nie mają dziś powodów do radości i być może jakiś fobry wybór w drafcie osłodzi im gorycz bardzo przeciętnego sezonu?
5. Toronto Raptors (34-48)
Toronto spokojnie można nazywać przedmieściami wielkiej koszykówki, choć fani tej drużyny i sympatycy jedynej kanadyjskiej drużyny mogą się czuć urażeni. Powód numer jeden do takiego myślenia, to fakt, że mimo korekt w składzie, czy w końcu pozyskania Rudy’ego Gay’a nie udało się osiągnąć nic więcej by realnie powalczyć o play offs. Przez moment nawet wydawało nam się, że wiele Raptorom nie brakowało..
Sami sternicy muszą dokładnie przeanalizować cały sezon zasadniczy i rozliczyć się z założonych celów (czy jakiś udało się zrealizować?). Znów stawiano na starego, nie sprawdzonego – włoskiego ogiera – i często nieskutecznego Andreę Bargnaniego. Ten znów nie gwarantował równych występów i regularności, której w aspekcie całego sezonu też brakowało drużynie.
Na plus należy zaliczyć kolejne postępy DeMarra DeRozana oraz świetne wejścia z ławki Alana Andersona. Raptors też w końcu udało się pozyskać gwiazdę ligi, bo po odejściu Chrisa Bosha ciężko było kogoś równie wartościowego pozyskać. Mowa tutaj o w/w byłym skrzydłowym Grizzlies. Sternicy klubu jednak również pożegnali się z solidnym i słynącym z podkoszowej zadziorności Edem Davisem czy swoim weteranem na obwodzie, Jose Calderonem. Pozycję pierwszego, na dobre i na złe, powierzono Kyle’owi Lowry. Jednak najgorzej trener Dwayne Casey znów wypadł stawiając niemal co mecz (do kiedy miał siły i nie odniósł kontuzji), Andrei Bargnaniemu. Włoch w okolicach trade deadline był już nawet jedną nogą w Chicago.
W Toronto nie mogą narzekać na brak utalentowanych obwodowych – a Terence Ross, Alan Anderson i DeMarr DeRozan mogą zapewnić drużynie solidny poziom. Również Rudy Gay może w nowych rozgrywkach jeszcze bardziej decydować o obliczu drużyny. Na pewno też jeszcze lepiej będzie wypadał rozwijający się – najlepszy rookie marca – Jonas Valanciunas. Wg mnie do pełni szczęścia w tych rozgrywkach brakowało potrzebnego w obronie i ataku – solidnego gracza – za pozycję numer 4. Kto wie czy jeśli w marcu Bryan Colangelo nie zaryzykowałby ruchu z pozyskaniem wyjątkowo solidnie radzącego sobie w tych rozgrywkach Carlosa Boozera, to dziś nie oglądalibyśmy play offs w Kanadzie (oczywiście Booz to bardziej gracz ataku niż obrony)?!
Cele na przyszłość to znów próba zerwania łatki drużyny, która gra tylko w sezonie zasadniczym, której ciągle brakuje „czegoś – kogoś” by awansować do gier play offs. Nie uważam by zachodziła potrzeba zmiany szkoleniowca, ale być może należy przeanalizować fakt, wartościowych uzupełnień i pozyskania jednego czy dwóch weteranów (back up dla Lowry’ego oraz solidny podkoszowy, uzupełniający młodego Valanciunasa). Raptors znów natomiast będą liczyć na szczęśliwy los w drafcie. Z mojego punktu widzenia – w dalszym ciągu – szukałbym weterana z uznanym nazwiskiem, po to by wyciągnąć drużyny z przeciętnego poziomu.
Nie no Rudy Gay zagrał w Toronto 32 mecze. Od momentu przejścia do Toronto Gaya bilans zespołu jest na plus (18-17). Nawet jakby doszło do transferu Boozera, to ten bilans mógłby być lepszy o góra 2-3 mecze (21-14). Play-off było stracone w pierwszej części sezonu. Nie wiem ile razy ten zespół przegrał mecze nieudolnością w czwartej kwarcie. Chyba jakiś rekord ligi. Trochę się to zmieniło po przejściu Gaya, bo zyskali go-to guy’a.
Moje największe rozczarowanie to Boston Celtics. Przed sezonem obstawiałem ich bilans na 50-55 zwycięstw. Wydawało mi się, że ten zespół został znacznie wzmocniony, a tu lipa. Wcale kontuzja Rondo nie była moim zdaniem decydująca, bo zespół grał na podobnym poziomie kiedy grał i po kontuzji. Sullinger zapowiadał się znakomicie. Jeżeli będzie zdrowy, ma potencjał na top 3 zbierających ligi. Świetnie się zastawia, dobrze ustawia. Dla mnie największy zawód to Jason Terry. Jeff Green w pierwszej połowie sezonu słabiutko. Potem coraz lepiej i teraz jest filarem drużyny zaraz za plecami Pierce’a i Garnetta. Na pewno Celtics muszą postarać się o dobrego centra. Trochę żałuje, że Rivers nie dał w ogóle szans na rozwój Melo.
O 76ers dużo by pisać, ale można to wszystko streścić do jednego – Andrew Bynum.
Nets mimo wszystko zaskoczyło mnie dość pozytywnie. Myślałem, że będą bić się o miejsca 6-8 i bilans w granicach 42-46 zwycięstw. Jest lepiej. W sumie Avery Johnson miał bilans 14-14 gdy odchodził. P.J. Carlesimo bardzo solidne 35-19.
Co do Knicks ocenię ich dopiero po play-offach. Ok, Anthony i Smith bardzo na plus. Co do reszty mam duże wątpliwości, czy tak stary skład wytrzyma w play-offach. W dużej mierze ich sukces będzie zależał w mojej opinii od Chandlera, a właściwie od jego zdrowia. Bez niego Knicks mogą mieć już bardzo duże problemy z Celtics.
@Szuwarek zgoda, ale jak przyszedł Rudy to bilans się nieco podciągnał i w pewnym momencie byli na 2 mecze od 8 miejsca. O to mi tylko chodzi. Następny sezon tak naprawdę pokaże jego wartość. Z tymi sędziami co piszesz @Sadevrian to rzeczywiście racja. Dziś do Bucks tracą 4 mecze i kto wie jakby się to potoczyło?
Dodam jeszcze że Raptor kilka spotkań przegrali przez sędziów- Liga kilka razy przepraszała za złe decyzję a co druga z nich była na niekorzyść Raptors. 2 albo 3 mecze tak przegrali