autor: Mateusz Dubiński
Czy nie wydaje Wam się czasem, że w sporcie (na każdym jego szczeblu w równym stopniu) często zdarza się tak, że po najwyższe laury sięgają nie ci obiektywnie najlepsi, ale ci, którzy zwycięstwa zwyczajnie bardziej pragną i są na nie psychicznie gotowi (nie boją się go?). Jak to się dzieje, że jedni zawodnicy, nawet o wybitnych zdolnościach, kiedy czują na sobie presję, spinają się i nie wykorzystują swojego potencjału, a inni wręcz przeciwnie – nakręcają się i wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności, grając basket, o który często nawet sami by się nie posądzali?
Poprzez ten krótki wstęp, chciałbym zaprezentować nowy, przygotowany specjalnie na tegoroczne Play-Offy, cykl wpisów, dotyczących wielkich gwiazd NBA, które w kluczowych momentach zawiodły miliony kibiców i kolegów z drużyny.
Jak napisałem w swoim artykule, dotyczącym zawodników, którzy sięgnęli w jednym sezonie po podwójny tytuł MVP (MVP regular season i MVP Finałów), są to jednostki wyróżnione z całej plejady znakomitych graczy, jednostki absolutnie wybitne.
Zastanówmy się teraz wspólnie, co decyduje o tym, że jeden zawodnik sięga po najwyższe laury, podczas gdy inny, często nieustępujący temu pierwszemu umiejętnościami, musi obejść się smakiem.
Nie trzeba być specjalistą, żeby stwierdzić, że owym czynnikiem „X” jest psychika, odporność na stres, umiejętność gry o dużą stawkę.
Zgoda. Jednak ja zaryzykuję tezę, że decydującą rolę odgrywa tu tzw. „mentalność (instynkt) zwycięzcy”. Według moich wieloletnich obserwacji różnych zdarzeń sportowych, na różnych szczeblach, wreszcie w różnych dyscyplinach sportu, wynika że to właśnie TA cecha odróżnia „zwyczajnego” wybitnego zawodnika od prawdziwego ZWYCIĘZCY.
Aby lepiej zobrazować temat, zaprezentuję przykłady z 3 dyscyplin sportu (innych niż koszykówka), kiedy ów czynnik zadecydował o rozstrzygnięciach na samym szczycie.
1) Mecz rozgrywany pomiędzy Manchesterem United i Bayernem Monachium w 1999r. jest mi o tyle bliski, że był to pierwszy finał piłkarskiej Ligi Mistrzów, jaki oglądałem. W dużym skrócie: Bayern prowadził 1-0 „przez cały mecz” po golu Mario Baslera w 5 minucie, sędzia doliczył 4 minuty do regulaminowych dziewięćdziesięciu.
I co się stało? David Beckham dosyć przeciętnie wykonał korner, ale obrońca wybił piłkę zbyt słabo, nastąpił strzał na oślep, który trafił pod nogi Teddy’ego Sheringama, który pokonał Olivera Kahna. Co wtedy zrobiły „Czerwone Diabły”? Cieszyły się, że udało im się rzutem na taśmę doprowadzić do dogrywki? Bynajmniej! Prawdziwi ZWYCIĘZCY zawsze dążą do wygranej. Piłkę ponownie w narożniku ustawił Becks, dośrodkował na głowę Sheringama, którego strącenie głową, na bramkę zamienił Ole Gunnar Solskjear, dla którego było to pierwsze (!) trafienie w tamtej edycji LM.
2) Za drugi przykład posłuży nam postać polskiego judoki Roberta Krawczyka i jego „przygoda” w półfinale olimpijskim w Atenach ’04, w którym mierzył się z Ukraińcem Romanem Gontiukiem. W czym rzecz? Nasz rodak miał medal na wyciągnięcie ręki, od finału Igrzysk dzieliło go zaledwie 5 sekund, gdyż prowadził różnicą 2 kok (nie ma już tej oceny w judo).
I co się stało? W ostatniej sekundzie walki dał się w dziecinny sposób przewrócić na plecy, a sędziowie orzekli ippon, który, jak wiadomo, natychmiast kończy walkę.
3) Ostatni przykład, dotyczący szachów, jest mi szczególnie bliski, gdyż sam jestem aktywnym zawodnikiem. Na początku kwietnia zakończył się Turniej Kandydatów, który wyłonił pretendenta do tytułu Mistrza Świata (w październiku rzuci on wyzwanie obecnemu championowi – Hindusowi Viswanathanowi Anandowi). Przed decydującą rundą na czele było 2 zawodników: 23-letni Magnus Carlsen (mimo młodego wieku już pobił w światowym rankingu rekord samego Garry’ego Kasparowa) oraz Władimir Kramnik, dla którego była to być może ostatnia szansa powrotu na tron szachowy (13 lat temu odebrał go właśnie Kasparowowi). Obaj zawodnicy znani są ze stalowych nerwów i z tego, że porażki przydarzają się im niezwykle rzadko.
I co się stało? Obaj przegrali z niżej notowanymi rywalami, a dzięki punktacji dodatkowej, 1-sze miejsce przypadło Carlsenowi.
Ktoś po przeczytaniu tego wpisu może powiedzieć: piłka nożna – ok, ale co u licha wspólnego z koszykówką mają szachy i judo?
Odpowiedź na to pytanie, przykłady z NBA, a także wyjaśnienie w jaki sposób ma się tytuł cyklu do jego treści znajdziecie w następnych jego odsłonach. Zapraszam.
Pamiętam tą walkę Krawczyka, gość potem był jeszcze mistrzem Europy.
wow, propsy za przykład szachowy:)
Przykłady można mnożyć:
Zeszłoroczna edycja Ligi Mistrzów? Chelsea ma najgorszy/beznadziejny sezon ligowy w czasach Abramowicza. Najpierw przegrywa na wyjeździe 3:1 z Napoli, zmienia się trener, „sztab szkoleniowy” wyciąga mecz na Stamford, dość topornie ogrywa Benficę, topi Barcę, w finale Drogba oddaje jedyny strzał w regulaminowym czasie i zdobywa bramkę, w dogrywce fauluje w polu karnym (Cech broni), w konkursie jedenastek z łatwością egzekwuje swoją. Z kim? Z tym samym Bayernem, nad którego piłkarzami ciąży chyba jakaś mentalna klątwa.
Londyński turniej szachowy pokazał też jak ważna jest dyspozycja dnia. Ivanchuk, gość przegrywający wszystko na czas, ograł Carlsena i Kramnika.
W koszykówce moim ulubionym przykładem jest pierwszy finał Heat-Mavs, gdzie Wade wyciągnął drużynę z wirtualnego 0-3. Dirk zrewanżował się Miami w 2011, tu z kolei LeBron nie był sobą.
Forma Ivanchuka zawsze jest niewiadomą. On żyje w innym świecie :)
Ale uważam, że mecz Carlsen-Anand będzie ciekawy i stawiam na Norwega, podczas gdy z Kramnikiem Anand grał może już ze 200 razy, a ich pojedynek zdecydowanie nie porwałby kibiców.
Fajnie że ktoś jeszcze, oprócz mnie, interesuje się koszem i szachami jednocześnie :)
w sumie zeszłorocznym meczu o MŚ Gelfand też nie wytrzymał psychicznie:
po wspaniałym zwycięstwie w partii 7 , przegrał łatwo w partii 8, za łatwo; a i w dogrywce nie wykorzystał swoich szans i wypuścił Ananda
W ogóle to mecz Anand-Gelfand stał na niezwykle niskim poziomie, jak na ten szczebel.