Pierwszy mecz pomiędzy Nuggets i Warriors był bardzo wyrównany. Drużyna z Golden State straciła jednak jednego z kluczowych zawodników i wszyscy myśleli, że ta seria jest już rozstrzygnięta. Nic bardziej mylnego. W drugim spotkaniu Wojownicy wyszli na parkiet bardziej skupieni i od początku postawili trudne warunki swoim przeciwnikom. Mark Jackson dodatkowo zaskoczył wszystkich i w pierwszej piątce, w miejsce kontuzjowanego Lee, pojawił się Jarret Jack. Ten ruch okazał się strzałem w dziesiątkę i dzięki rewelacyjnej postawie niższych zawodników to Wojownicy zwyciężyli i wyrównali stan rywalizacji wygrywając 131:117.
Przebieg spotkania
Nareszcie doczekaliśmy się strzelaniny. W ciągu pierwszych trzech minut drużyny zdobyły łącznie 20 punktów! Zaczęło się od wymiany uprzejmości między Klay’em Thompsonem (7 pierwszych punktów dla GSW a całym składem Nuggets. Denver nie zmienili ani trochę swojego podejścia do gry. Już w tym pierwszym okresie punktowali wszyscy, poza Koufosem, zawodnicy gospodarzy. Na boisku pojawił się też Manimal, nikt więc nie spodziewał się, że Warriors stawią aż taki opór. W słabiutkiej formie strzeleckiej był wczoraj Andrew Bogut, który jako jedyny gracz pierwszej piątki nie zdobył więcej niż 10pkt.
Po połowie pierwszej kwarty goście byli na 2 punktowym prowadzeniu 15:13. Pierwsza odsłona spotkania, to bardzo dobry okres gry Iguodali, który zdobył w niej aż 10 punktów, w tym dwa po pięknym wjeździe pod kosz na 3 minuty do końca pierwszej kwarty. Iggy poza dunkami i świetną robotą w obronie powinien pograć jeszcze na półdystansie, bo trochę tego brakuje jego drużynie. W teamie przeciwników szalał backcourt. Początkowo Curry skupił się na dogrywaniu piłek do kolegów i wykorzystali to Thompson i Jack. Ten pierwszy miał po 12 minutach na koncie już 9 punktów, ten drugi 8. Zastąpienie Lee przez Jacka okazało się być naprawdę dobrym ruchem coacha Warriors. Koniec pierwszej kwarty i 28:26 dla gospodarzy.
Druga kwarta zaczęła się dokładnie tak samo jak pierwsza – od wymiany ciosów. Po stronie Nuggest na boisko weszli zmiennicy i duet Miller/McGee znowu popisał się kilkoma efektownymi zagraniami. W drużynie Warriors punkty zaczął zdobywać Curry. W odróżnieniu do pierwszego spotkania Stephen był dzisiaj dobrze dysponowany w ataku i już w drugiej kwarcie dzięki jego postawie Warriors objęli prowadzenie, którego nie oddali aż do samego końca spotkania. W drugiej kwarcie zdobył 15 punktów i dodał do tego kolejne trzy asysty, wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie 61:53 po połowie spotkania.
Początek drugiej połowy to ciąg dalszy koncertu strzeleckiego. Backcourt Warriors to zbieranina ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o zmęczeniu. Curry, Thompson i Barnes to trzon drużyny na najbliższe 10 lat i po prostu trzeba ich szanować. W odpowiedzi gospodarze próbowali zdobywać punkty z dystansu. Do tego Miller i Lawson świetnie ścinali pod kosz, ale zabrakło dzisiaj pomocy podkoszowych. Poza McGee żaden z nich nie potrafił przeciwstawić się przeciwnikom i zarówno Koufos jak i Faried zakończyli mecz z ubogimi zdobyczami punktowymi (pierwszy 0pkt, drugi 4). Końcówka trzeciej kwarty to znowu popisy Thompsona i Barnesa i na ostatnią część gry Warriors schodzili prowadząc 96:80.
Ostatnia kwarta to już raczej formalność. Po stronie gospodarzy wynik próbował jeszcze ciągnąć Corey Brewer, ale nawet przy bardzo szerokiej ławce Nuggets nie byli w stanie przeciwstawić się Wojownikom. Spotkanie zakończyło się zwycięstwem gości 131:117. Warriors rzucali w całym meczu z chorą wręcz skutecznością 64,6%, dokładając 56% skuteczności za trzy. Najlepszym zawodnikiem spotkania był bez dwóch zdań Curry, zdobywca 30pkt i 13 asyst, ale trzeba przyznać, że cała pierwsza piątka Warriors odwaliła kawał dobrej roboty. Jeśli Golden State zagra tak samo u siebie, to Nuggets mogą mieć problem z wygraniem w tej serii, a szkoda, bo trzeba przyznać, że fajnie było by oglądać obie drużyny w kolejnej fazie playoffs.
Golden State Warriors 131:117 Denver Nuggets
Warriors – Stephen Curry (30pkt, 13as), Jarret Jack (26pkt, 7as)
Nuggets – Ty Lawson (19pkt, 12as), Andre Iguodala (18pkt, 7as)
tak jak pisałem pod postem „Koniec sezonu dla Davida Lee” wszystko zależeć będzie od dyspozycji obwodowych. Póki Curry i Thompson będą w formie strzeleckiej to z pomocą reszty zespołu są w stanie sprawić, że ta rywalizacja będzie bardzo zacięta.
Ja bym poza Currym oraz super trenerem. Zwrócił uwagę na Klaya- to jest x-factor tej serii.
To że Curry będzie szalał niemal każdy wiedział. Jack robi swoje – ale to Klay robi to co chcieliby fani Warriors. Jest świetny ale przeplatał mecz fatalny z b.dobrym jeśli zagra tak w Oakland to będziemy mieć 3-1.
Poza tym obrona Randolpha na Barnsie to żart był- dwa razy udał się oszukać jak dziecko i Barnes biegł sam na wsad- inna sprawa że nikt nie myslał nawet o pomocy i pilnowaniu pomalowanego. W 3 kwarcie też jak dochodzili na 8 punktów to nie potrafili zastawić deski i :andry czy Ezeli zbierali bardzo wazne pilki. Gdyby doszli na 5-6 punktów to mogłobyć różnie
Thompson to był cichy zabójca w tym meczu. jego 5-6 na dalekim dystansie rozbiło Denver,a swoją drogą Jackson wiedział co robi rok temu wybierając jego ponad Ellisa.
nie spodziewałem się tego powiem szczerze, Wudawało mi sie ze bez Lee Wojownicy moga juz odkurzać wędki, a tu proszę. Ciekawie się to zapowiada, bo jak twierdza Denver została w zasadzie łatwo zdobyta to chyba jednak będa megaemocje w tej rywalizacji :)
GSW! 4-2 będzie :D
nie ma co się za szybko podniecać, chyba Karl nie spodziewał się, że GSW zagrają w starym stylu, do następnego meczu coś wymyśli i już nie pójdzie na wymianę ciosów, bo najgorsze co można zrobić to pozwolić Wojownikom narzucić tempo, którego nie jesteś w stanie wytrzymać. Oni mają bieganie we krwi;) ale Karl to świetny fachowiec, więc wciąż stawiam na Denver. Lecz już nie w 5 meczach, a w 6-7.
ale Denver tak na prawdę jest w stanie wytrzymać każde tempo. GSW miało cholerny dzień konia. Po przejrzeniu highlighstów stwierdzam, że taki mecz zdarza się raz na rok. Nie wierzę, by Warriors potrafili wygrać serie ofensywą, co jest dla mnie królestwem Denver.