Takiej indolencji w ataku dawno nie widziałem. Przynajmniej nie w wykonaniu tak klasowej drużyny, jaką bez wątpienia są Pacers. 69 punktów. 27,2 proc. z gry. 16 proc za trzy. Seriously? W play off? Na takim poziomie? Jak będziecie szukać w słowniku synonimów słowa „katastrofa”, to zobaczcie czy obok nie ma „występ Indiany w trzecim meczu post season z Hawks”. Od dziś powinno to znaczyć dokładnie to samo.
Pacers mają duże problemy w Philips Arena. Po raz ostatni wygrali tu… 22 grudnia 2006 roku (!). Tamto spotkanie z obecnego składu przyjezdnych pamięta jeszcze Danny Granger. Grał wtedy dopiero drugi sezon w NBA. Wszedł z ławki rzucił 9 oczek, zebrał 6 piłek. Od tamtego meczu Indiana przegrała 11 kolejnych spotkań w Atlancie. Wczoraj nie przerwali tej serii i odnieśli 12 porażkę. Ponadto w druzgocących okolicznościach.
Dla Hawks mył to mecz o przetrwanie. Gdyby przegrali już by się nie podnieśli. W zapowiedzi tej serii pisaliśmy, że przewaga parkietu może mieć tu duże znaczenie i się nie myliliśmy. Każdy jak do tej pory zdecydowanie pokonuje przeciwnika na własnym boisku i prawdopodobnie ten, któremu uda się wygrać jako pierwszemu na wyjeździe awansuje do następnej rundy. No chyba, że każdy będzie wygrywał swoje mecze, wtedy awansują Pacers, którzy mają przewagę parkietu.
Indiana grała wczoraj dobrze przez tylko 9 minut pierwszej połowy. Zaczęli ją od prowadzenia 8-1. Następnie jednak gospodarze doprowadzili do wyrównania i objęli prowadzenie. Goście jeszcze po rzucie George’a Hilla przegrywali tylko 14-15, ale następnie Hawks zaliczyli run 18-0 na przełomie pierwszej i drugiej kwarty i wyszli na 19-punktowe prowadzenie, które z każdą minutą powiększali, a po pierwszej połowie prowadzili już 54-30.
To najmniejsza zdobycz punktowa przyjezdnych po pierwszych 24 minutach w ich historii pojedynków w post season, a także najmniejsza liczba punktów na jakiej Hawks zatrzymali swoich przeciwników w pierwszej połowie w play off. Ponadto Indiana zaczęła mecz od trafienia 4 z 6 rzutów z gry, następnie jednak drogę do kosza znalazło tylko ich 6 z 36 oddanych prób do końca pierwszej połowy. W drugiej kwarcie byli 4/20.
Jeśli ktoś oczekiwał, że przerwa podziała jakoś na graczy Indiany to srodze się pomylił. Pacers w drugiej połowie kontynuowali fatalną grę w ataku i obronie i nie musieliście wcale oglądać do końca tego meczu, ponieważ ostatnia ćwiartka to już tylko dogranie spotkania do końca i obie drużyny nie musiały wcale wychodzić na parkiet.
Trener Larry Drew po dwóch porażkach w Indianie dokonał korekt w składzie przed tym pojedynkiem. W pierwszym składzie wyszedł center Johan Petro, co spowodowało, że Al Horfod zaczął mecz na czwórce, a Josh Smith na trójce. Z kolei Kyle Korver, który był starterem w meczach w Indianie powędrował na ławkę. Zmiana przyniosła oczekiwane rezultaty.
Hawks poprawili zdecydowanie defensywę w porównaniu do pierwszych dwóch spotkań. Zmusili Pacers do 22 start i 27,2 proc. skuteczności z gry. Hill i Lance Stephenson trafili łącznie 2 z 15 rzutów. Roy Hibbert w pierwszej połowie był 0/4 z gry, skończył 3/8. Paul George też nie zachwycał i dobrze radził z nim sobie w obronie Smith. Lider gości trafił 4 z 11 rzutów. Jedynie David West trafił wczoraj 50 proc. swoich rzutów. Zdobył 18 oczek – 7/14 z gry.
Najwięcej punktów dla Hawks zdobył Horford – 26. Zebrał do tego 16 piłek. Smith dodał 14 oczek, a Jeff Teague 13, a do tego obaj wykonali świetną pracę w obronie.
Ponadto w połowie drugiej kwarty miało miejsce małe spięcie pomiędzy zawodnikami obu drużyn. Dobrze w defensywie przeciw Westowi zagrał Ivan Johnson, piłkę złapał i pognał na kosz rywali. Wracający do obrony podkoszowy Indiany próbował ją odebrać, co mu się nie udało i w frustracji popchnął w plecy Horfoda, który wylądował na parkiecie. Do Westa zaraz podbiegł Teague, który stanął w obronie kolegi z zespołu i zawodników obu drużyn musieli uspokajać sędziowie.
Po obejrzeniu całej sytuacji arbitrzy ukarali przewinienie technicznym Teague’a, a Westowi odgwizdano flagrant foul 1.
Kolejny mecz w poniedziałek. Ponownie w Phillips Arena. Drugi taki mecz Indianie raczej się nie przydarzy i Atlanta będzie musiał ponownie dać z siebie wszystko, by wyrównać stan w serii na 2-2.
Indiana Pacers – Atlanta Hawks 69:90 (14:27, 16:27, 19:21, 20:15)
Liderzy zespołów:
Punkty: West 18 – Horford 26
Zbiorki: George, Hibbert, Hansbrough 9 – Horford 16
Asysty: Hill 3 – Smith 6
Przechwyty: Stephenson, Hansbrough – Smith 3
Bloki: Hibbert 2 – Horford 2
jest to dla mnie tak śmieszne że na takim poziomie zespół nie potrafi zarządzać faulami, Larry Drew się dla mnie nie popisał, czy on nie potrafi wytłumaczyć zawodnikom żeby grali w kosza a nie się przepychali, no w koszykówce jest tak czasami że przeciwnik zdobędzie punkty, a to nie znaczy że trzeba go walić po rękach i w 5 minut łapać 3 faule i siedzieć na ławce, oglądając ten mecz (lubię atlantę i wydaje mi się że z innym trenerem było by lepiej)nasuwało mi się jedno słowo:idioci. Z drugiej strony indiana wie że ma przewagę zdecydowaną przy takiej taktyce atlanty (czyli walić po łapach, przepychać się i siedzieć na ławie)i olała strasznie ten mecz wczoraj, przecież nawet po 1 połowie mogli wygrać ten meczy wystarczyło challengować josha i ala i ich wyfaulowywać i spokojnie grać. także larry drew zobacz sobie poprawki jakie zrobili memphis po meczach w la (przegrali tam ze względu na faule bo z-bo musiał siedzieć na ławie, a teraz pozwoli zdobyć komuś 2 pkt ale za to będąc na boisku zdobędzie 20 pkt) i niech zrozumieją że sytuacja faulowa to klucz to tej serii (tak samo jak do mem lac) i niech challengują indianę to niech oni łapią faule, to co robili w 3 meczach czyli cały czas faul risk to jest śmieszne, i jeszcze korver wielki trójkowiec a rzuca w po takie kapusty że skandal