Cóż to był za mecz. Najlepszy w dotychczasowych play off. Ba, chyba najlepszy w dotychczasowym sezonie, a emocji było w nim więcej niż w pozostałych seriach na Wschodzie razem wziętych. Nets potrzebowali zwycięstwa jak powietrza. Porażka stawiałaby ich w bardzo ciężkim położeniu przed powrotem na mecz numer 5 w tej serii do Barclays Arena, ponieważ przegrywaliby już 1-3, a w historii NBA tylko 3 zespoły awansowały do kolejnej rundy, będąc w takiej samej sytuacji.
Jeszcze na niecałe 4 minuty do końca spotkania piłkę pod własnym koszem zebrał Gerald Wallace, od razu pobiegł na kosz przeciwników i wsadem wyprowadził gości na 14-punktowe prowadzenie. Wszystko szło po myśli Nets. Do tego momentu grali naprawdę dobrą koszykówkę, a wygrana była bardzo blisko. Dzięki temu wyrównaliby stan serii na 2-2 i wszystko byłoby wtedy możliwe.
Jednak od momentu wsadu Wallace’a zaczęły się kłopoty drużyny z Brooklynu. W kolejnej akcji piłkę stracił Nate Robinson, przechwycił ją C.J. Watson i pobiegł sam na kosz. Wydawał się, że zdobędzie łatwe punkty, ale były gracz Bulls spudłował wsad, a gospodarze by wrócić do gry zaczęli stosować taktykę hack-a-Evans, a następnie hack-a-Wallace. Nie potrwała ona długo, bo po pudłach obu skrzydłowych Nets, trener P.J. Carlesimo zdecydował się ściągnąć pierwszego z nich z parkietu, a chwilę później za sprawą niesamowicie gorącego w czwartej kwarcie Robinsona gospodarze zaczęli szybko odrabiać straty.
Rezerwowy rozgrywający niemiłosiernie ogrywał obrońców Brooklynu i w pojedynkę przywrócił Chicago do tego spotkania. Zdobył 12 punktów z rzędu, a następnie asystował przy celnym lay upie Carlosa Boozera i za sprawa runu 14-0 miejscowi odrobili całą przewagę i wyrównali stan spotkania na 109-109.
Następnie na 2-punktowe prowadzenie za sprawą dwóch celnych wolnych wyprowadził przyjezdnych Brook Lopez. O czas poprosił Tom Thibodeau i Bulls za sprawą rzutu za trzy Luola Denga próbowali wyjść na prowadzenie. Próba okazał się jednak niecelna, ale na szczęście dla gospodarzy pod koszem mieli Joakima Noha, który zebrał piłkę. Jego lay up okazał się niecelny, ale center zanotował kolejną zbiórkę w ataku, a kolejna dobitka znalazła już drogę do kosza.
Na tablicy ponownie widniał remis, a do końca zostało jeszcze 23,9 sekundy. Carlesimo wziął przerwę na żądanie, a po czasie piłkę w ręce dostał Deron Williams. Pomimo dobrej obrony udało mu się oddać rzut, ale chybił minimalnie, a dobitka Wallace’a została zablokowana przez Jimmy’ego Butlera i po raz pierwszy w tych play off doszło do dogrywki.
Dodatkowe 5 minut lepiej zaczęli goście wychodząc na 3 oczka przewagi. Strata została szybko odrobiona, a ponadto to Bulls wyszli na prowadzenie po rzucie spod kosza Boozera. Wtedy przypomniał o sobie Joe Johnson, który nie prezentował się dobrze podczas regulaminowych 48 minut. Przez pierwsze trzy kwarty zanotował tylko 11 punktów, w czwartej żadnego, nie oddając nawet jednego rzutu z gry (!). Jego czas przyszedł jednak w dogrywce. Zagrał izolację na Dengu i doprowadził do wyrównania.
Nets nie dane się było cieszyć długo z wyrównania, ponieważ sekundy później dalej gorący Robinson rzutem o tablicę wyprowadził Bulls na prowadzenie. Na zegarze zostały tylko 2 sekundy, ale ponownie sprawy w swoje ręce wziął Johnson. Wbiegł pod kosz i równo z końcową syreną doprowadził do remisu i drugiej dogrywki.
Kolejny dodatkowy czas to walka punkt za punkt, ale zarówno jedna jak i druga drużyna spudłowała dużo rzutów. Ponadto Chicago straciło w tej części meczu Robinsona, który popełnił 6 przewinienie i musiał opuścić parkiet. Okazję na doprowadzenie do zwycięstwa miał Johnson, ale tym razem jego próba okazał się niecelna i przed szansą na wygranie meczu stanęli gospodarze. Piłka trafiła pod kosz do Noah, ale center Bulls został zablokowany i czekało nas ponownie dodatkowe 5 minut gry.
Tu zdecydowaną przewagę mieli już miejscowi, którzy szybko osiągnęli przewagę i to nawet pomimo tego, że na początku trzeciej dogrywki stracili Noah za 6 faul. W jego miejsce wszedł Taj Gibson, ale po chwili i on musiał opuścić boisko. Także za 6 przewinienie. Zastąpił go Nazr Mohammed. Rezerwowy center okazał się x-factorem w końcówce meczu i miał swoje przysłowiowe 5 minut.
Najpierw wykorzystał asystę Kirka Hinricha, trafił lay up spod kosza i wyprowadził Bulls na 5 punktów przewagi. Stratę do 3 oczek zmniejszył Lopez, ale na zegarze zostało 21 sekund do końca i Nets musieli faulować, by pozostać w grze. Na linię rzutów wolnych powędrował Boozer. Pierwszy osobisty okazał się celny. Drugi nie znalazł drogi do kosza, ale ofensywną zbiórkę zaliczył Mohammed, zdobył punkty, Chicago miało już 6 oczek przewagi i było już po meczu. Wynik spotkania celnymi wolnymi ustalił Marco Bellineli.
Obie drużyny zagrał naprawdę dobre zawody, ale niestety zwycięzca mógł być tylko jeden, a trochę lepsi okazali się Bulls i objęli już prowadzenie w serii 3-1. To stawia Nets w niezwykle trudnej sytuacji, ponieważ nie mogą sobie teraz pozwolić na najmniejszy błąd, a tylko trzy zespoły w historii awansowały do następnej rundy przegrywając po 4 meczach 1-3.
W tym spotkaniu prezentowali się dobrze i byli bardzo blisko odniesienia pierwszego wyjazdowego zwycięstwa w play off od 2007 roku, kiedy to pokonali w Air Canada Center Toronto Raptors. Zabrakło niewiele, choć nie można powiedzieć, że przez całe wczorajsze spotkanie prezentowali się rewelacyjnie. Popełnili kilka błędów, szczególnie w pierwszych 24 minutach.
Zdecydowanie nie radzili sobie w transition defence z Chicago i już po pierwszej połowie gospodarze rzucili im 18 punktów w szybkim ataku. Do tego czasami słabo rotowali w obronie pozwalając Bulls na zbyt dużo rzutów z otwartych pozycji. W meczu trzymał ich jednak dobrze grający Williams oraz Andray Blatche. Pierwszy po dwóch kwartach miał na koncie 17 oczek i 7 asyst, a drugi 11 (4/4 z gry). Do tego Nets aż 11-krotnie tracili piłkę, po których miejscowi zdobyli 17 punktów.
W trzeciej kwarcie goście grali już decydowanie lepiej. Dobrze radził sobie Reggie Evans, mając kilka niezłych zagrań w post up, a do tego zatrzymali Bulls na 17 oczkach, nie pozwalając im w tej części meczu na ani jeden punkt z pomalowanego. Ponadto już po trzeciej kwarcie mieli na koncie więcej punktów niż średnio w dwóch poprzednich spotkaniach. Rzucali także, z dobrą skutecznością, która w pewnym momencie wynosiła już 60 proc.
Dobrą grę kontynuowali przez większość czwartej kwarty i gdyby nie spudłowany dunk Watsona, a także fenomenalna gra Robinsona schodziliby z boiska jako zwycięzcy. Filigranowy rozgrywający był on fire w czwartej ćwiartce. W pojedynkę zniwelował przewagę gości rzucając w tej części meczu 23 oczka i tylko jednego zabrakło mu do wyrównania rekordu Michaela Jordana w ilości punktów w czwartej kwarcie w historii Bulls.
Rekord i tak nie miał by jednak znaczenia w obliczu porażki, do której brakowało niewiele. Ponownie dała jednak dać o sobie defensywa miejscowych, która prze ostatnie 3 minuty i 45 sekund nie pozwoliła Nets na celny rzut z gry. Do tego kompletnie wyłączyli z gry Williamsa, który w przeciągu trzech dogrywek zdobył tylko 2 oczka, trafiając tylko raz na 6 prób z gry.
Ponadto w dogrywkach Nets trafiali tylko z 29,6 proc. skutecznością, podczas gdy w regulaminowym czasie gry z 57 proc. Z kolei gospodarze odpowiednio 50 i 54 proc.
Bardzo dobrze spisywał się Hinrich zarówno po jednej, jak i drugiej stronie parkietu, rzucając do tego 18 punktów i rozdając 14 asyst. Do tego zagrał aż 59 minut i 36 sekund na 63 możliwe do rozegrania.
21 punktów dodał Boozer, 16 Bulter, 10 Gibson, 9 Mohammed, a po 15 Deng i Noah. Ten drugi zebrał także 13 piłek. Najlepszym strzelcem był Robinson, który zdobył 34 oczka, z czego 23 w czwartej kwarcie i 6 w dogrywce. To drugi taki występ od 2007 roku i w ostatnich 15 sezonach, kiedy jeden zawodnik po trzeciej kwarcie rzucił 29 punktów. Przed Robinsonem dokonał tego LeBron James.
W szeregach Nets najwięcej rzucił Williams, autor 32 oczek. Rozdał do tego 10 asyst. Oprócz niego jeszcze 5 innych zawodników gości zanotował podwójną zdobycz punktową. 17 dołożył Wallace, 13 Blatche, 22 Johnson, z czego 11 w dogrywkach. Natomiast Lopez i Evans zanotowali double-double. Pierwszy zdobył 26 punktów i 11 zbiórek, natomiast drugi odpowiednio 15 i 13.
Seria przenosi się do Barclays Center. Zawodnicy Brooklynu mają teraz nóż na gardle i jeśli chcą pozostać w grze koniecznie muszą wygrać następny spotkanie, które rozegrane zostanie w poniedziałek o godz. 1 czasu polskiego.
Brooklyn Nets – Chicago Bulls 134:142 3OT (26:25, 29:33, 29:18, 27:35, 10:10, 6:6, 7:15)
Liderzy zespołów:
Punkty: Williams 32 – Robinson 34
Zbiorki: Evans 13 – Noah 13
Asysty: Williams 10 – Hinrich 14
Przechwyty: Lopez, Watson 2 – Hinrich 3
Bloki: Lopez 4 – Noah 4
To co wyrabiał w 4 kwarcie Robinson to jakiś odjazd. Zaimponował mi też Joe Johnson. Nie rozumiem czemu Nets nie grali na wymuszenie fauli w dogrywkach. Połowa graczy byków miała po5 fauli.
Niesamowity „Come Back” Bulls. Myślałem, że już ich pozamiatali, ale byki pokazały charakter. I ten niesamowity „Nate the Great”. Muszą go zatrzymać na kolejne sezony, bo daje niesamowitą energię zespołowi, a przy tym nie boi się odpowiedzialności.
Jak na razie to w Chicago najbardziej rozczarowuje mnie Deng. Potrafi zdecydowanie lepiej grać.
Nate rozegrał kapitalną 4 kwartę ale to co robili gracze Nets w tej części meczu należy nazwać po prostu frajerstwem. Roztrwonić dwucyfrowe prowadzenie w 3 minuty, robiąć szkolne wręcz błędy to jest prawdziwa sztuka. Widać że siatkom brakuje ogrania w meczach o stawkę i Chicago pomimo wielu problemów gra po prostu dojrzalszą koszykówkę dlatego zasłużenie wyląduje w drugiej rundzie PO.
Dodam, że przed meczem Gerald Wallace powiedział, że nie wie co oczekuje od niego trener i jaka jest jego pozycja w zespole. Nets powoli puszczają nerwy a ich granie w dogrywkach w ogóle nie przypominało zespołowego . Pytanie, gdzie był Deron LIDER Williams, który nie tylko rzucił tylko dwa puntky w 15 minut, ale był o tempo za Robinsonem? Co do Denga to gra on przeciwko G-Force’owi – najlepszemu defensorowi Nets. Mnie bardzo pozytywnie zaskoczył w ataku Hinrich z 18pkt i 14as. Znów do gry zabrała się ławka Thibsa (Bench MOB). Joe Johnson pokazał charakter , zresztą tak samo jak Noah, obaj w końcu grają z jedną kontuzjowaną stopą. Esencją były trójkowe zagrania wysokich Chicago (Noah-Boozer-Deng). Nets stoją teraz pod ścianą i mają win-or-die game u siebie. Po takiej przegranej z dogrywką mogą się już nie podnieść.
Bylem za Bullsami,ale Nate mnie troche rozczarowal.Prowokowal,symulowal jak gracze FC Barcelony.Choc w 4 kwarcie trafial niesamowite rzuty.
to ty chyba inny mecz ogladales jesli uwazasz, ze Nate symulowal.. Nate zagral genalny mecz 34 punkty w 28 minut to chyba calkiem niezly wynik. 23 punkty w jednek kwarcie – to jest rozczarowanie?
takie starcia jak Nate’a z Watsonem to normalka w play offs. Ponadto miał coś do udowdnienia byłemu graczowi Bulls, Watsonowi. W dodatku widać było pewność siebie i to sprawiło ,że sam siebie nakręcał (w II dogrywce dwie trójki w jednej akcji i niecelne wejście). BTW. ładnie na ofens nabrał go Deron Williams.
Ile by punktów Deron nie rzucił to jednak w dogrywce pokazał, że nie jest i nigdy nie będzie prawdziwym liderem. Miał piłkę w rękach, mógł wygrać to spotkanie, ale znowu zawiódł. Tragiedia.
Niesamowity mecz.
Jednak doświadczenie Bulls dało o sobie w końcu znać. Wydawało się że „wyfaulowanie” Nate’a, Noah i Gibsona wpłynie na nich negatywnie, ale nic z tego!
Konsekwentna gra w ataku i w obronie sprawiła, że w 3OT odjechali Netsom na dobre.
Czekam na ucztę Heat-Bulls!
Rose pożycz cochones od Nata a nie reklamujesz gajerki
a o mały włos Robinson nie wyleciał z boiska w bodajże 2 kwarcie za faul na Watsonie!
Poza tym rozśmieszyła mnie rozmowa Toma z sędzią.
Sam mecz niestety był bardzo dla mnie nużący i ledwie dotrwałem do końca. A to dlatego bo oglądałem go 10 godzin po jego zakończeniu z odtworzenia, gdy już znałem wynik. Jak się tu ekscytować gdy wiesz ze będzie dogrywka i kto wygra? :-( Dałem ciała bo wczoraj nie spałem i mogłem go oglądnąć na żywo.
http://forum.rojadirecta.es/showthread.php?195209-NBA-Playoffs-Round-1-Game-4-Brooklyn-Nets-Chicago-Bulls-27-04-2013
Gdyby ktos chciał oglądnąć jeszcze raz (między innymi linki do meczu ważącego tylko 927 MB)
Nie mogłem oglądać tego meczu, ale to było chyba najlepsze widowisko tej rundy PO? 3 dogrywki raczej powinny oznaczać niesamowite zaangażowanie.
Myślę, że przewaga Chicago polega na tym, że grając bez lidera Tibs nauczył się grać pełnym składem i długą ławką, a nie tylko pierwszym składem. Grają w 9-ciu a nie w 5-ciu czy 6-ciu jak Nets. Mam nadzieję że Robinson pozostanie w drużynie na następny sezon. Razem z Hinrichem stanowią duet ogień i woda, albo rozsądek i szaleństwo, ale jak widać to działa. Jak w tym obwodzie odnajdzie się Derrick po powrocie? Paradoksalnie najbardziej osłabiony obwód w Chicago bardzo dobrze się spisuje. Ogólnie to bez Rose’a i Hamiltona czyli niby dwóch najważniejszych obwodowych strzelb zespół walczy. Ciekaw jestem, czy Hamilton zostanie na następny sezon.
Mnie obok Denga (który jest rzeczywiście pilnowany przez najlepszego obrońcę na Brooklinie) trochę brak Gibsona. Kontuzja sprawia, że nie walczy tak jak zawsze? Mało Bellineliego. Wielkie serce pokazuje wyklinany przez Nas Boozer.
Martwi mnie tylko to, że „moje” Byczki zaraz trafią na Miami. Bez Derricka nie mają szans na pokonanie mistrzów. Liczę, że jeśli będą w takim gazie jak ostatnio, to stworzą chociaż dobre widowisko.