Golden State Warriors wygrali trzecie spotkanie z rzędu w serii z Denver Nuggets. Wojownicy po znakomicie rozegranym meczu odnieśli pewne zwycięstwo nad drużyną prowadzącą przez George’a Karla 115 – 111. Do wygranej Golden State poprowadził nie kto inny, jak Stephen Curry, który sam w pojedynkę w trzeciej kwarcie rozstrzygnął o losach meczu, kiedy to zdobył 22 punkty trafiając 5-8 zza łuku (wliczając rzut z połowy w ostatniej sekundzie).
Warriors prowadzą w tej chwili w serii 3-1. Następne spotkanie odbędzie się w Pepsi Center, w Denver gdzie Nuggets będą mimo wszystko wchodzili na parkiet jako faworyci. Jeżeli jednak drużyna Marka Jacksona zagra podobnie jak dzisiaj to możemy się spodziewać bardzo zaciętej rywalizacji i walki o przetrwanie Nuggets.
Mecz w Oakland zaczął się bardzo podobnie do pozostałych w tej serii – obydwie drużyny grały bardzo równo. Początkowo można było narzekać na tempo gry, bowiem zawodnicy łapani byli bardzo często na faulach. Warriors w pierwszych minutach szybko przejęli kontrolę na tablicach, gdzie rządził Andrew Bogut, który po podaniach m.in. Stepha Curry’ego mógł pozwolić sobie nawet na takie cudeńka:
Golden State wygrało pierwszą kwartę 21-25. Zaraz po niej Wojownicy kontynuowali jednak to co wychodziło im do tej pory najlepiej – podkoszowe duo (Landry & Bogut) kontrolowali „trumnę” po obu stronach parkietu. Przyjezdni z Denver nadganiali jednak trafieniami zza łuku.
Nuggets tracili jednak z każdą minutą coraz więcej do swojego rywala, a było to spowodowane bardzo słabą obroną. Zawodnicy jak Klay Thompson w transition mogli stanąć przed linią rzutów za „trzy”, przymierzyć i odpalić „trójkę”, która wpadała bez większych problemów. Podobnie było z obroną pola trzech sekund, gdzie Kenneth Faried i Kosta Koufos byli rozpychani przez silnego Boguta.
Denver było rozbijane. Andrew Bogut popisywał się podaniami niczym Magic Johnson, a Steph Curry pokazywał, że jest graczem bardzo niedocenianym jeżeli chodzi o podania, które rozdawał do swoich kolegów i zachwycał tym swoją publiczność w Oracle Arena. Stephen nie musiał nawet zdobywać punktów, bo robili to za niego Jack, Thompson, Landry czy wspominany kilkakrotnie Bogut. Dlatego skupił się na rozdawaniu kluczowych podań i obronie, przez co w kilka minut przerwał posiadanie Nuggets i przechwytywał piłki.
W pewnym momencie przyjezdni szybko nadrobili straty, ale cieszyć się stratą tylko 1 punktu nie mogli się za długo. Warriors w 1:30 minut odnotowali run 9-0 po popisach Curry’ego i Jacka i kolejny raz prowadzili 10 punktami.
Denver Nuggets stracili w samej drugiej kwarcie aż 9 piłek, kiedy Golden State Warriors tych strat mieli zaledwie jedną. To bardzo szybko przerzuciło się na wynik, a Wojownicy po runie 11-0 kończącym pierwszą połowę wygrywali 56 – 44. Warriors aż 19 punktów zdobyli po stratach Nuggets, którzych wymusili w sumie 14(!). Steph Curry i spółka rzucali również na ponad 50% skuteczności z gry.
Golden State Warriors w cztery pierwsze minuty trzeciej kwarty stracili cztery posiadania, a Ty Lawson prowadził swoich Nuggets krok po kroku do remisu. Rozgrywający Denver zdobył 19 z pierwszych 20 punktów swojej drużyny w 3Q.
W scoring mode wpadł jednak Stephen Curry i trzymał swoją drużynę w bezpiecznej odległości od przyjezdnych. Zdobył szybkie 22 punkty w zaledwie kilka minut, a jego Warriors po bardzo słabym starcie wysunęli się na 19-punktowe prowadzenie.
Steph Curry był wówczas niesamowity, grał jak z innej planety. Był najlepszym strzelcem w historii tej ligi. Trafiał z każdego miejsca, w każdej sytuacji i nieważne było przez kogo był kryty i w ilu. Po prostu rzucał i był jak MVP ligi.
Czwarta kwarta zaczęła się kolejny raz od trafienia Stephena Curry’ego floaterem nad wysokimi Nuggets. Później jednak po tym jak został trafiony w oko przez Coreya Brewera musiał zejść z parkietu. Podopieczni George’a Karla nie potrafili jednak wykorzystać poważnej strary Wojowników, bowiem show należało do Jarretta Jacka i… Draymonda Greena.
Golden State wypracowało sobie przewagę ponad 20 punktów i nic nie wskazywało na to, aby zawodnicy Denver Nuggets podnieśli się z ziemii, na której bez wątpienia się znajdowali.
Wojownicy wygrali po wyśmienitym spotkaniu 115 – 101 i pewnie zmierzali ku drugiej rundzie Playoffs. Po dwóch wygranych na własnym, niesamowitym, terenie w Oracle Arena czeka ich teraz starcie w Denver. Jeżeli odniosą zwycięstwo to z 0-1, przejdą dalej wygrywając serię 4-1.
STATYSTYKI:
Warriors: Curry 31 (7ast, 4 przech, 10-16 z gry, 6-11 za 3), Jack 21 (9ast, 5zb, 8-9 z gry), Landry 17, Green 13 (6zb), Thompson 13 (5ast), Bogut 12 (6-9 z gry), Barnes 4, Jefferson 2, Machado 2.
Nuggets: Lawson 26 (6ast), Iguodala 19 (8zb), Brewer 14, Miller 12, Chandler 6, Faried 8 (12zb), Randolph 6, McGee 4, Fournier 2, Koufos 2, Stone 2.
No i okazuje się, że Nuggets jednak na play-offy nie zostali stworzeni… Pierwszy mecz też fartem wygrali, bo niesamowicie zagrał Miller. Gdyby nie ten ekstra występ byłby sweep. Aż trudno w to uwierzyć. Spurs mam wrażenie zjedzą Wojowników na śniadanie. Coraz bardziej wydaje mi się, że w finale na Zachodzie zobaczymy Clippers ze Spurs.
Trudno Ci uwierzyć, że wygrywają na tą chwilę Warriors, a pokazują bardzo ładną koszykówkę. Denver którzy byli faworytami (także dla mnie) zawodzą i to mocno. Jeśli Spurs spotkają się z Warriors, a wszystko na to wskazuje, nie wskazywałbym na ogromną przewagę Spurs, tak jak Szuwarek uważasz. Już teraz zaskoczyli, mogą i po raz kolejny. Najważniejsze aby zdrowie dopisało, bo Bogut się połamie i koniec playoffów dla nich. Bezapelacyjnie Mark Jackson powinien zostać trenerem roku.
No Spurs niestety Wojowników raczej pokonają, ale dlatego, że mają przewagę parkietu, a GSW nie wygrało w San Antonio od bóg wie ilu lat… (Bob, przypomnij).
Ale ze sportowego punktu widzenia ich gra wygląda teraz świetnie, do tego Oracle Arena wygląda jak jakieś gniazdo os, z tą świetną publiką.
Aha, piękny rewanż Boguta na Mcgee za dunk z bodajże game1.
jesli sie pozwoli zespołowi na granie w PO ponad 50% i 40% to jak z nimi wygrać?
PS. zobaczcie top 10 z wczoraj, hah miejsce 4, no każda akcja boguta wczoraj to niszczy ( np nie było tego behind the back passu Boguta co uważam że na równi z tym posterem było
Wygrać pewnie nie, ale na pewno cytując Szuwarek „Spurs mam wrażenie zjedzą Wojowników na śniadanie”. Jeśli dojdzie do tej rywalizacji obstawiam, że pewnie będzie 4-2 dla Spurs. I nie byłbym pewny czy Clippers wygrają z Miśkami. Nie ma co ekscytujące są playoffy jak na razie.
Bogut king :)
Spurs będą mieć przewagę parkietu. Wygrają oba u siebie i przynajmniej jeden wyjazd, a potem tylko obrona własnego parkietu i powinno być 4-1 dla Spurs. Ja tam nie skazuje ich na porażkę, bo sam jestem nimi zachwycony. Jeszcze w zeszłym roku podczas imprezy zastrzeżenia numeru Chrisa Mullina widzowie wygwizdali właściciela, lol. Dla mnie GSW to największa niespodzianka tych play-off. Bogut gra fantastycznie. Kto by przypuszczał, że akurat wykuruje się i złapie formę dokładnie na play-offy. Wymiana na Ellisa zaczyna się spłacać. Nie no, dla mnie szok. Ta ekipa przypomina mi potencjałem OKC sprzed dwóch lat. Przecież oni będą się jeszcze rozwijać.
Starego Dell-a pewnie duma rozpiera, ale i wstyd mu pewnie jest, bo stale gadał synowi że jest za miękki i nie ma w nim wojownika. A tu proszę Stefan okazał się większym wojownikiem niż kiedykolwiek był ojciec. Wielkie brawa! Dla mnie na razi to On jest MVP tych Play Offs.
Ojców sukcesu jest bardzo dużo, nie chciałbym stawiać na jeden czynnik jak trener, czy wymiana Ellisa na Boguta. Bez wątpienia pozbycie się Ellisa wpłynęło na rozwój Currego, ale myślę też, że młodzi co przyszli do zespołu w tym roku (a jest ich kilku) wnieśli energię do ekipy. Bogut to podobno bardzo fajny facet potrafiący budować znakomitą atmosferę w zespole, jak wiele lat temu Bill Laimbeer.
Ja także obstawiam, że weterani z San Antonio w max 6-ciu meczach załatwią sprawę z Wojownikami, ale niezależnie od tego GSW to największa pozytywna niespodzianka tych PO. No i to niespodzianka po tym jak wypadł z PO mister double-double Lee.
Ja tam wierzę w GSW. Liczę na ich w finałach :)