Sweep w Krainie Wielkich Jezior, czyli Milwaukee Bucks pierwszą drużyną poza Play-Off!

Kiedy po dramatycznym meczu w Bostonie, okazało się, że tamtejsi Celtics  obronili pierwszego meczbola (wygrali po dogrywce Game 4, przegrywając w serii już 0-3), stało się jasne, że to właśnie Bucks najprawdopodobniej jako pierwsi w tegorocznym post-season pożegnają się z marzeniami o tytule. Gracze ze stanu Wisconsin „nie zawiedli” oczekiwań i po momentami niezłej grze, ulegli osłabionym brakiem D-Wade’a Heat 77:88.

Wade’a w wyjściowym składzie zastąpił Mike Miller, który jak pokazał w zeszłorocznych play-offach, właśnie na tę część sezonu potrafi wykrzesać z siebie maksimum możliwości, szczególnie strzeleckich, natomiast jeśli chodzi o wyjściowy skład gospodarzy, to nie było w nim żadnych zmian w stosunku do poprzednich meczów tej serii (Mbah a Moute, Ilyasova, Sanders, Ellis, Jennings).

Przebieg spotkania

1 kwarta

W pierwszych minutach meczu w obu ekipach widoczny był chaos, skutkujący niemocą strzelecką. I o ile w przypadku Dawida (Milwaukee)  można zrzucić to na karb zdenerwowania, wywołanego stanem rywalizacji, o tyle Goliat (Miami) ze zwykłą sobie nonszalancją, do której nas już przyzwyczaił postanowił (zbytnio się nie przemęczając) wybadać rywala.

Pierwsi z marazmu otrząsnęli się Mistrzowie, co zaowocowało runem 6-0 za sprawą Bosha i Haslema, na co Milwaukee odpowiedziało 3 stratami (!) i airballem. Za chwilę wszystko w szeregach gospodarzy wróciło do normy i również oni zaczęli trafiać do kosza, jednak ich niefrasobliwość w obronie wciąż dawała o sobie znać, czego przykładem był alley-oop bez opieki wbiegającego pod kosz LeBrona po asyście Millera, rozpoczynającego grę z linii końcowej – doprawdy, rzadki obrazek na parkietach NBA. Gracze Kozłów raz po raz odgryzali się rzutami czy to Redicka, czy Ilyasovy czy też Dunleavy’ego, ale wtedy na parkiecie pojawił się Ray Allen, który pokazał, że nieprzypadkowo to właśnie on dzierży rekord NBA  w ilości „trójek” w play-off (2 dni wcześniej pobił wynik Reggiego Millera), rzucając w 3 minuty 8 punktów (dwukrotnie zza łuku) i przyczyniając się do tego, że pierwsza odsłona meczu zakończyła się prowadzeniem Heat 24:17. Co ciekawe gracze 8-mej drużyny Wschodu popełnili w tej kwarcie aż 7 strat przy jedynie 2 stratach gości z Florydy.

2 kwarta

Tę odsłonę co prawda otworzył celnym rzutem Redick, ale szybki run 6-0, rękami Cole’a, Lewisa (w 3 poprzednich meczach łącznie 6 minut na parkiecie) i Birdmana sprawił, że na tablicy był wynik 30-19 dla Żaru. Wydawało się wtedy, że Dawid uznał wyższość Goliata, którego przewaga będzie do końca meczu tylko rosnąć. W tym momencie jednak w grze Mistrzów coś pękło. Trener Spoelstra pewnie szybko pożałował, że sięgnął do tak głębokich rezerw, bo wysłany przez niego skład nie był w stanie wykreować nic specjalnego w ataku, co widać było szczególnie w postawie Rasharda Lewisa, który a to dał się w dziecinny sposób złapać na offensa Dunleavy’emu, a to nie trafił spod kosza, a to ceglił „za 3”, chcąc nawiązać do momentów swej świetności z czasów gry w Orlando.

Zachęceni ambicją Redicka (nota bene zawodnika sprowadzonego w styczniu właśnie z Orlando), gracze Kozłów złapali wiatr w żagle i rękami Ilyasovy, Dunleavy’ego i Ellisa zaczęli odrabiać straty. Dodajmy, że w tym momencie G4, dwójka liderów Milwaukee (Ellis i Jennings) mieli na swoim koncie łącznie 2 (słownie: DWA) punkty! Gra zawodników Miami w tym okresie wyglądała naprawdę nieciekawie, a fakt że do szatni schodzili z 4-punktową zaliczką przed drugą połową zawdzięczają głównie Jamesowi i Boshowi. W tym chaosie w szeregach obrońców tytułu widać było brak Wade’a, który nawet jeśli ostatnio miał problemy ze skutecznością (4 punkty w G3), to nadrabiał innymi elementami (11 asyst, 9 zbiórek we wspomnianym meczu), kreując pozycje kolegom z drużyny.

O ile w liczbie strat po 1 kwarcie Milwaukee „wygrywało” 7-2, to w drugiej odsłonie Mistrzowie prawie wyrównali tę niechlubną statystykę (9-8 dla Bucks, czyli 6-2 dla Heat w 2Q)

3 kwarta

Druga połowa spotkania to dalszy ciąg niemrawej gry zawodników z Florydy. Jedynie Bosh imponował swoją konsekwencją i wysoką efektywnością gry. Natomiast zawodnicy gospodarzy grali jak w transie, czego efektem zmniejszenie strat do jednego punktu (49-48) po „trójce” Jenningsa. Były to pierwsze i jak się okazało ostatnie punkty tego, jak się wydawało, perspektywicznego obrońcy. Wtedy do roboty wziął się nie kto inny jak Udonis Haslem, zawodnik, przypomnijmy, głównie od obrony i zbiórek w rotacji trenera Spoelstry, który trafił 4 rzuty z dalekiego półdystansu, mając w tym momencie meczu na koncie 13 punktów (w 3 poprzednich meczach zdobył ich łącznie 17).

Potem gra toczyła się punkt za punkt, a prym wśród gości wiódł King James, zdobywając w tej kwarcie aż 11 punktów, jednakże miał słabą jak na niego skuteczność z linii rzutów wolnych, bo trafił tylko 3 z 6 prób jak dotąd. To z pewnością pomogło gospodarzom utrzymać się w grze, gdyż przed ostatnią odsłoną na tablicy widniał wynik 67-62 dla Heat.

4 kwarta

Ostatnia część spotkania, wbrew temu do czego byliśmy przyzwyczajeni w tej serii, rozpoczęła się od mocnego uderzenia zawodników Milwaukee, którzy na 2 punkty Allena, odpowiedzieli runem 5-0. Najpierw piłkę przejął i trafił „trójkę” rozgrywający naprawdę świetny mecz Dunleavy, a potem akcję 2+1 zaliczył Ellis. Poprawka, zaliczyłby 2+1, gdyby trafił wolnego, ale i tak przewaga Miami stopniała do zaledwie 2 punktów (69-67). Był to ostatni moment, żeby powalczyć o przedłużenie serii. Graczom Kozłów nie można odmówić woli walki, ale, niestety dla nich, Żar nareszcie pokazał jak mocno może poparzyć słabszego rywala. W ciągu kilku minut wpadły 4 trójki (dwukrotnie Allen, Chalmers i Battier). Co ciekawe, te trójki to jedyne punkty Chalmersa i Battiera w tym meczu (!). Zwycięstwo przypieczętował akcją 2+1, a potem jeszcze efektownym dunkiem LeBron, który tym samym przedłużył run swojego zespołu do 19-5. Na koniec punkty zdobył jeszcze Dunleavy, ustalając wynik spotkania na 88-77 dla Miami Heat.

Podsumowanie

Niektórzy gracze Milwaukee pokazali się w tym meczu z dobrej strony (Dunleavy, Ellis, Redick), jednak dała o sobie znać słabiutka forma Jenningsa (tylko 3 punkty). Myślę, że i przy jego lepszej dyspozycji Miami wygrałoby to spotkanie, jednak jeśli chce on być postrzegany jako naprawdę wartościowy gracz, to w takich meczach musi pokazywać się ze zdecydowanie lepszej strony.

Jeśli chodzi o Miami, to cóż, zrobili po prostu swoje i mogą w spokoju przygotowywać się do serii przeciwko prawdopodobnie Bulls (prowadzą w serii 3-1), jednakże zobaczyli jak ważną postacią w ich zespole jest w pełni sprawny Dwayne Wade (trafił do NBA z college’u Marquette, którego drużyna na codzień występuje w hali Milwaukee Bucks), który nawet jeśli nie ma średniej na poziomie 25ppg, to w dużej mierze odciąża LeBrona w kreowaniu gry.

Boxscore

James – 30pkt, 8zb, 7as, 3przechwyty; Allen – 16pkt, 7zb

Ellis – 21pkt, 8as, 5zb; Dunleavy – 17pkt, 5zb.

Filmowe podsumowanie spotkania