Po dwóch meczach w Atlancie seria powróciła do Indiany i po raz kolejny łatwe zwycięstwo odnieśli gospodarze. Pacers do zwycięstwa poprowadził duet Paul George i David West, którzy rzucili odpowiednio 21 i 24 punkty.
Naprawdę ciężko ogląda się spotkania w tej serii. Nie ma tu emocjonujących końcówek, jakiś zaciekłych pojedynków, pogoni za zwycięstwem którejś z drużyn, czegoś co w nocy poderwie cię z krzesła przed laptopem i obudzisz resztę domowników. Nie. Po prostu goście przyjeżdżają do hali przeciwnika. Wychodzą na parkiet, walczą przez pierwszą kwartę, a potem miejscowi odjeżdżają na kilka bądź kilkanaście punktów i do końca meczu kontrolują przebieg spotkania.
Pięć spotkań. Pięć takich samych scenariuszy. Nie zdziwię się jak tak samo potoczą się kolejne dwa spotkania, bo raczej możemy być pewni, że w tej serii dojdzie do meczu nr 7. Wieje nudą jak cholera. Nawet obserwowanie mojego psa próbującego znaleźć sobie wygodną pozycję na moim łóżku i co chwilę zmieniającego pozycję wydaje się ciekawsze niż oglądanie pojedynków Pacers – Hawks. Szczególnie o 2 w nocy, kiedy oczy zamykają się od samego patrzenia na to, co dzieje się na parkiecie w tej serii.
To jedyna jeszcze seria w tegorocznych play off, w której żaden z zespołów nie wygrał jeszcze na wyjeździe i prawdopodobnie zostanie tak do końca tego pojedynku.
W pierwszej kwarcie gra była jeszcze wyrównana i nawet Hawks wygrali ją jednym punktem i gdzieś w ich głowach łudziła się jeszcze nadzieja na to, że być może uda im się odnieś pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w play off od 7 spotkań. Szybko wybił im to jednak z głowy David West. W drugiej kwarcie rzucił 10 oczek z rzędu dla Pacers trafiając swoje rzuty z mid range, na które goście odpowiedzieli 2 punktami.
Jeszce w pierwszej połowie ofensywa Atlanty nie wyglądała źle. Tzn. wyglądała w miarę ok. w porównaniu do drugiej połowy. W pierwszych 24 minutach przyjezdni trafili 15 z 40 rzutów z gry – 37,5 proc. i tracili tylko 7 oczek do Pacers. Starta do odrobienia, pod warunkiem, że w trzeciej i czwartej kwarcie nie rzucasz 10 z 35 rzutów – 28,6 proc.
Do tego problemy z faulami miał Josh Smith, który dodatkowo był nieskuteczny – 14 oczek, 5/16. W jego ślady poszedł też Al Horford – również 14 punktów – 5/14 z gry. I tak jednak spisali się dobrze w porównaniu do Jeffa Teague’a. Rozgrywający Hawks rzucił 7 oczek, ale potrzebował do tego aż 16 rzutów.
Dużo lepiej spisywali się zawodnicy gospodarzy. Po dwóch słabych meczach w Atlancie dobrze zaprezentował się Paul George, który spudłował tylko jeden z 8 rzutów i zanotował 21 punktów na koncie. Duże znaczenie miało jednak to, że mało grał Smith przez kłopoty z faulami i nie za bardzo kto miał kryć George’a.
Wspierał go West, rzucając najwięcej dla gospodarzy – 24 oczka i doskonale radząc sobie w ataku z Horfordem i Ivanem Johnsonem. Hawks w ogóle nie mogli znaleźć na niego odpowiedzi. Swoje zrobili Roy Hibbert – 18 oczek, z czego aż 12 z linii rzutów wolnych i George Hill – 15 punktów i 10 asyst.
Ponadto Pacers zdominowali walkę na tablicach, zbierając 51 piłek przy zaledwie 28 zbiórkach gości. Najwięcej zanotował Lance Stephenson – 12.
Kolejny pojedynek zostanie rozegrany w piątek w Atlancie i wydaje mi się, ze wrócimy po nim na mecz nr 7 do Indiany. Pacers nie wygrali w Phillips Arena od 12 spotkań, czyli od grudnia 2006 roku i po tym, co już pokazywali w tej serii w spotkaniach na wyjeździe bardzo wątpliwe jest by zakończyli serię w szóstym meczu.
Atlanta Hawks – Indiana Pacers 83:106 (22:21, 21:29, 24:31, 16:25)
Liderzy zespołów:
Punkty: Smith, Horford 14 – West 24
Zbiórki: Horford 9 – Stephenson 12
Asysty: Teague 5 – Hill 10
Przechwyty: Smith 4 – West, Hill 1
Bloki: Smith, Horford 1 – Pendegraph, Mahinmi 1
Wolałbym, żeby Atlanta przeszła. Chętnie zobaczył bym Smith’a grającego przeciwko Melo. Chyba się na to nie zanosi jednak.