Houston Rockets jutro grają jedno z najważniejszych spotkań w ostatnich 4 latach. Stoją przed szansą wyrównania rywalizacji z Oklahoma City Thunder, a jeśli się im to uda można spodziewać się, że będą sprawcami największej niespodzianki w historii ligi. Nikomu wcześniej nie udało się awansować od stanu 0:3. Wszystko to w obliczu braku ich podstawowego rozgrywającego Jeremy Lina. Właśnie taki przebieg zdarzeń skłonił mnie do zadania sobie pytania… Czy absolwent Harvardu jest potrzebny w przyszłości zespołowi z Teksasu?
Jeżeli kontuzja Russela Westbrooka wpłynęła negatywnie na grę Oklahoma City Thunder, co widać po obecnym wyniku rywalizacji, to w przypadku zespołu Houston Rockets brak Jeremy Lina nie jest tak bardzo odczuwalny, a wręcz przeciwnie. Śmiem twierdzić, że dowodzi to, że obecność tego gracza w ekipie Kevina McHale’a wcale nie jest taka niezbędna. Oto pięć powodów, które potwierdzą moją tezę:
– Jeremy Lin gra nierówno, notuje mnóstwo strat i zbyt często zawodzi w decydujących momentach. Często głupio gubi piłkę, a jego dyspozycja rzutów z dystansu pozostawia wiele do życzenia (zauważył to sam zawodnik, który od stycznia znacznie więcej akcji kończy po wejściach pod kosz). Oczywiście można to usprawiedliwiać stylem gry, który preferują Rakiety, ale niemal trzy straty na mecz przy ledwie sześciu asystach na jedno spotkanie to dość słaby wynik jak na podstawowego playmakera. Myślę, że widzi to też trener ekipy z Houston i dlatego wiele akcji po prostu opiera się na indywidualnych popisach Jamesa Hardena, który rozgrywającym nie jest, a notuje tylko o 0,3 mniej asysty od swojego azjatyckiego kolegi. Lin jest też najmniej skutecznym z graczy obwodowych Rockets w rzutach za trzy (33,9%), a wcale tak dużo nie rzuca z za łuku – przykładowo kiedy Lin w sezonie regularny trafił 87 razy na 287 prób to grający jeszcze w barwach Teksańczyków Marcus Morris trafił 74 razy, ale jedynie na 194 oddane rzuty za trzy punkty. Jeżeli Rockets chcą zrobić postęp w kolejnym sezonie to z taką dyspozycją Lin raczej im tego nie zapewni. Potrzebują gracza skutecznego, może nie super strzelca, a kogoś gwarantującego większy spokój niż postać Jeremy Lina.
– Brak Lina wykreował Patricka Beverly, który w starciu z Thunder pokazał, że jest gotowy do gry w pierwszej piątce Rakiet, a nawet jeśli nie to jest solidnym wsparciem. Zasługuje na więcej minut gry. Całe zajście z Russelem Westbrookiem, któremu niefortunnie zakończył obecny sezon pokazał, że facet ma serce do gry, dobrze czuje się pod presją i potrafi grać o stawkę. Porównując zdobycze punktowe Lina w serii z Grzmotami (13 pkt w trzech meczach!!!) oraz 12,6 pkt, które zdobywa dla ekipy z Houston absolwent Arkansas łatwo dojść do wniosku, że ich dyspozycję obecnie dzieli przepaść. Beverly ma trzy letni kontrakt, który rocznie gwarantuje mu nieco ponad 298 tysięcy zielonych, a Lin… zresztą do zarobków jeszcze dojdziemy. Myślę, że Beverly do spółki z doświadczonym i odzyskującym formę Aaronem Brooksem daliby więcej (i obecnie dają!) niż stawianie w roli niezastąpionego w wyjściowym składzie Lina. Dla potwierdzenia zapraszam do przejrzenia dokładnych statystyk tych panów, czas gry oraz obecny wynik rywalizacji Rockets z Thunder. Czy wobec braku Lina gra Rakiet z Beverlym nie wygląda lepiej? No właśnie…
– Bo w następnym sezonie będzie można wyrwać z Los Angeles Clippers Erica Bladsoe, któremu średnio pasuje rola zastępcy Chrisa Paula i wszyscy w Kalifornii zdają sobie z tego doskonale sprawę. Wywodzący się z uczelni Kentucky gracz moim zdaniem idealnie pasowałby do składu Rakiet, a jego umiejętności cenię znacznie wyżej od tych, które posiada bohater mojego artykułu. W Rockets zyskałby tą samą szansę, którą dostali James Harden czy Omer Asik, a więc wyjść z cienia bardziej znanych kolegów i udowodnić całemu światu ile jest się na prawdę wartym. Houston to idealne miejsce do tego, bo powstaje tu młoda ekipa celująca w przyszłości w najwyższe cele. Jest tu głód sukcesu i potrzeba tu ambitnych graczy, którzy chcą się realizować. Mając do wybory Lina czy Bladsoe’a uważam, że obecny gracz Clippers jest ciekawszą alternatywą. Jeżeli uzupełnilibyśmy go Beverlym to wygląda to bardzo ciekawie jeżeli chodzi o pozycję 1-2 na której obaj mogą grać, a lubiący eksperymenty Kevin McHale zyskuje więcej możliwości taktycznych. Patrick Beverly i Eric Bladsoe są znacznie bardziej uniwersalnym zawodnikami od Lina.
– Jeremy Lin zarabia rocznie ponad 8 milionów dolarów. Nie wiem czy jest tyle wart, ale talent Deryla Morey’a do podpisywania zaskakująco niskich umów z graczami, których talent bardzo dobrze się szlifuje jest zaskakujący. Perełki typu Chander Parsons czy wspomniany już Beverly to prawdziwe arcydzieło jeżeli chodzi o ich wartość sportową w porównaniu z zarobkami tych graczy. Patrząc z perspektywy konieczności zatrudnienia w Houston jeszcze jednego gracza formatu all-star trzeba też dbać o budżet i racjonalnie nim dysponować. W kolejnym sezonie pensja Hardena wzrośnie z 5 mls USD do 13 mln i z każdym kolejny rokiem będzie rosła. Biorąc pod uwagę znaczenie Lina oraz jego zarobki można dojść do jasnego wniosku, że z czasem staną się one obciążeniem dla kasy Rakiet niż ich dobrą inwestycją i zajdzie potrzeba wytransferowania go. Prędzej czy później to nastąpi i raczej Lin do końca swego kontraktu w Teksasie nie pogra – no chyba, że w innym trykocie. Zawodnicy z Toyota Center mają znacznie większą potrzebę zatrudnienia dobrej czwórki pod kosz (osobiście patrzyłbym tu w stronę LaMarcusa Aldridge’a czy Zacha Randolpha, ostatecznie Josha Smitha, który pasowałby do szybkiej gry jaką prezentuje drużyna), która dawałby też sporo punktów. Taki stan rzeczy koliduje moim zdaniem z koniecznością płacenia takich pieniędzy na średniego rozgrywającego jakim wydaje się być Jeremy Lin.
– Ostatnim powodem, dla którego moim skromnym zdaniem nie ma miejsca dla Lina w Rockets, a raczej już wkrótce go zabraknie jest fakt, że Linsanity z zeszłego roku już minęło i raczej nie powróci. Nie oszukujmy się nie jest to gracz, który zbawi Rockets i poprowadzi ich do sukcesów. Oczywiście pamiętam, że w barwach Houston Lin notował świetne występy, miał mecze ze zdobyczą ponad 30 punktów i bywał najlepszym strzelcem swej ekipy, ale było tego troszkę za mało i tak najzwyczajniej nie widziałem zbyt wielkiej jakości w tym wszystkim. Taka sinusoida nie służy drużynie. Powoduje ona, że koledzy też tracą pewność. Wiem, że wielu z Was wspomni słabe występy Hardena, ale te można policzyć na palcach jednej ręki, a u Lina potrzeba by wiele rąk … właśnie sęk w tym, że zbyt wiele…
PS. Mój artykuł nie ma na celu zdyskredytowania Jeremy Lina czy też uszczuplenia jego zasług dla Rakiet w obecnym sezonie. Zdaje sobie z tego sprawę, że był on jednym z architektów progresu jaki drużyna z Teksasu zaliczyła w obecnych rozgrywkach. Trzeba pamiętać jednak, że nic nie trwa wiecznie, a szybka reakcja na panującą obecnie sytuację zawsze jest najlepszym wyjściem.
Prawda jest jednak taka, że póki co nie ma tematu odejścia Jeremy Lina z Rockets, ale na podsumowania przyjdzie czas po sezonie i wówczas każdy ruch z udziałem tegoż gracza może być możliwy.
Wszystko spoko, tylko co oznacza ostatnie zdanie lidu? Czy absolwent Harvardu w przyszłości jest potrzebny zespołowi z Teksasu, tzn. tekst jest o koszykówce czy o absolwentach Harvardu? Tłukę warsztat prasowy od czterech lat i takie kwiatki rzucają się od razu w oczy. Lid to najważniejsze kwestie z całości tekstu, a każde słowo i znak mają tutaj jeszcze większe znaczenie. Dlatego zdanie o absolwencie Harvardu można by było zastąpić czymś. A tak na marginesie: po prostu się czepiam ;-)
Co prawda to prawda. Lin nie zarabia tyle gdyż jest tego wart. Zarabia tyle bo jest dużo wart marketingowo. Samo linsanity na to za mało by mieć taki kontrakt.
Co do Hardena. Gdyby nie on to Rockets by nie było. Miał te swoje słabe mecze bo ktoś musiał ciągnąć tą drużynę. A ponieważ tego nawet nie trzeba rozgryzać to taktyka na spotkania z Houston jest bajecznie prosta. Odciąć Hardena a rakiety nie wystartują.
Nie chcę być już nudny, ale…
Amnestia dla Melo, by było na kontrakt dla Lina :D
Nie oszukujmy się. Lin to przeciętny grajek, nie warty takich pieniędzy, który miał swoje 5 minut.
moglby zostac ale nie za ta kasę, słusznie zauważyłeś ze Rockets potrzebują solidnej 4. Coprawda maja kilku mlodziaków na tę pozycję, ale oni poki co jeszcze się muszą długo uczyć. Taki Aldridge byłby idealny Smith też. za kilka miesięcy będziemy mądrzejsi. nikt sie nie spodziewał Play-Offow w Houston, a tu nagle jest szansa na stworzenie historii i awans ze stanu 0-3. To wszystko bedzie procentować a Morey na pewno ma jakiś plan. w koncu przepłacił Lina i Asika, ale cholera wie co tak naprawde mial na mysli. Moze bedzie nimi handlował? moze poluje na Cp3 i Dwighta? cholera wie, ale i tak z optymizmem trzeba patrzec w przyszlość, nawet z Linem w S5 poki co.
/Paweł/ a kto Twoim zdaniem mógłby chcieć Lina u siebie? Pytanie też czy lin mimo swojego przepłacenia nie wychodzi im na spory plus po podliczeniu wpływów z azjatyckich rynków?
Samego Lina to raczej mało kto by chciał… warto jednak pamiętać, że Houston jest cała masa zdolnej młodzieży od Royce White’a, przez Thomasa Robinsona i Terrence’a Jonesa po Donatasa Motiejunasa – a taki pakiet może już skusić więcej klubów…
To był w pewnym sensie debiutancki rok dla Jeremy Lina. Pozycja PG wymaga dużo odpowiedzialności i wiadomo, że trudniej jest zaadaptować się do agresywności playoffów Linowi niż np. Parsonsowi . Żółtek powinien być w przyszłym sezonie lepszy, a jeśli nie to ma potencjał na bardzo dobrego sixth mana. Rockets powinni w ciągu kilku lat stać się zespołem walczącym o mistrzostwo, nie wiem czy Lin jest w stanie podołać takim wyzwaniom jako startujący PG ale przecież to nie jest jakiś frajer. Grać w kosza potrafi dobrze i takie gadanie że Rockets są lepsi bez Lina niż z Linem to farmazony. Podobny mamy przypadek z Rajonem Rondo, choć to wyższy wymiar.