Golden State Warriors przegrali 29. ostatnich spotkań w San Antonio i przyjeżdżając do Teksasu chcieli przerwać tę serię. Dzisiejszej nocy nie udało się i po spotkaniu obfitującym w trójki, kontry, zmiany tempa i niespodziewane zwroty akcji, San Antonio Spurs pokonali Golden State Warriors 129:127, odnosząc tym samy 30. zwycięstwo z rzędu we własnej hali przeciwko Warriors. Spurs potrzebowali do tego aż dwóch dogrywek i świetnej formy wszystkich zawodników, a kluczem do sukcesu okazała się trójka Manu Ginobiliego na 1.2s do końca drugiej dogrywki. Nie pomógł kosmiczny mecz w wykonaniu Curry’ego, który zdobył 44pkt i 11as i to Spurs odnieśli zwycięstwo i są o krok bliżej finału konferencji zachodniej.
Przebieg spotkania
Od samego początku tą serię zapowiadano jako zbiór pojedynków na poszczególnych pozycjach. Curry vs. Parker, Thompson vs. Green, Barnes vs. Leonard. I tak faktycznie się stało, ale sposób w jaki trenerzy poustawiali swoje drużyny sprawił, że poza masą pojedynków 1 na 1, mieliśmy też sporo koszykarskich szachów, szczególnie w wykonaniu bardziej doświadczonego zespołu z San Antonio. Początek meczu należał jednak do Wojowników. Ostrogi spudłowały 8 z 9 pierwszych rzutów i po 4 minutach spotkania to goście prowadzili 11:3. U Wojowników świetnie spisywali się młodzi zawodnicy – Barnes i Thompson, wspomagani pod koszem przez wracającego do formy Boguta. Spurs zmniejszyli jednak dosyć szybko straty za sprawą swojej Wielkiej Trójki, a po rzucie z dystansu Gary’ego Neala, strata wynosiła już tylko 3 punkty. San Antonio było dzisiaj świetnie dysponowane w rzutach za trzy i to głównie dzięki nim nie stracili kontaktu w pierwszej kwarcie. Na zamknięcie tej części po raz kolejny trafił Neal, następnie trójkę dołożył Ginobili i po jego rzucie wolnym zrobiło się już tylko 28:25 dla Warriors.
Druga kwarta nie wyróżniła się niczym specjalnym, a obie drużyny punktowały w miarę równo i żadna nie osiągnęła widocznej przewagi. Po stronie Warriors uaktywnił się Curry, który trafił kilka trudnych rzutów, ale u Spurs za każdym razem odpowiadali Tony Parker i Tim Duncan. Świetnie spisywał się też wprowadzony z ławki Manu Ginobili – na razie nie błyszczał w statystykach, ale świetnie rozprowadzał piłkę do kolegów i w połowie drugiej kwarty miał już pięć asyst. Warto też odnotować bardzo ciekawy pojedynek na pozycji numer 3. Barnes i Leonard to bardzo dobrzy obrońcy, dysponujący niezłym rzutem za trzy, ale Barnes częściej wchodzi pod kosz i jest trochę bardziej dynamiczny. Obaj w tym spotkaniu robili świetną robotę i są przykładem, jak powinien funkcjonować młody niski skrzydłowy. Wynik do przerwy – 53:49 dla Warriors.
Fajerwerki rozpoczęły się już w trzeciej kwarcie. Mecz cały czas toczony był w zawrotnym tempie, ale obie drużyny postanowiły podkręcić trochę widowisko. Curry zaczął trafiać trójki przy podwojeniu, kiedy nie mógł rzucać podawał (11 asyst w całym spotkaniu) i przez cały czas sprawiał, że jego koledzy funkcjonowali wspaniale. Po raz kolejny świetnie w mecz wszedł Dreymond Green, zdobywca 10pkt i 7zb. Curry wykorzystywał zasłony kolegów i albo wrzucał trójki za partnerem, albo wjeżdżał pod kosz i znajdował luki między obrońcami Spurs. Tylko w trzeciej kwarcie rekordzista ligi pod względem ilości trójek w jednym sezonie zdobył aż 22 punkty, a jego Warriors wyszli na prowadzenie 92:80 i wydawało się, że spokojnie dowiozą je do końca.
Losy spotkania rozstrzygnęły się na dobrą sprawę w ciągu ostatnich czterech minut ostatniej kwarty. W tym momencie Warriors prowadzili aż 16. punktami, ale dopadł ich koszmar z ostatniego meczu z Nuggets. Straty, w połączeniu z rewelacyjną postawą Tonyego Parkera, sprawiły, że na minutę do końca przewaga ta wynosiła już tylko 3 punkty. Jednak kiedy Jack trafił rzut na 29s do końca i Warriors prowadzili 106:103, wydawało się, że cała pogoń nie przyniesie skutku. Inne zdanie miał Danny Green, który trafił trójkę na 20s do końca i dał Spurs remis, który doprowadził do dogrywki.
Pierwsza dogrywka była bardzo wyrównana i oba zespoły odpowiadały na każdy rzut przeciwnika. Po stronie Spurs fajnie pokazał się po raz kolejny Boris Diaw, który razem z Mattem Bonnerem tworzą bardzo ciekawy podkoszowy backup w San Antonio. W teamie Warriors odpowiadał Jarret Jack i Harison Barnes. Jeśli w Golden State uda się utrzymać Curry’ego, Thompsona i Barnesa, to będzie to must see każdego wieczoru w przyszłym sezonie. Druga dogrywka przyprawiła o kolejny zawał serca. Najpierw za trzy trafił Barnes, jednak bardzo szybko odpowiedział Parker. Na minutę do końca za trzy trafił Danny Green i Spurs prowadzili już 126:121, ale wciąż nie można było być pewnym rozwiązania. Kolejne dwie akcje to cztery punkty Curry’ego i na 30s do końca Warriors przegrywali już tylko 125:126. Parker nie trafia rzutu, zbiera Barnes i na 3.9s do końca do kosza trafia sprowadzony z NBDL Bazemore. Warriors prowadzą 127:126 i są w siódmym niebie. Młodzi zawodnicy jednak podpalili się i zapomnieli w obronie o kryciu Ginobiliego. Argentyńczyk dostał piłkę na wolnej pozycji i pewnym rzutem za trzy ustalił wynik spotkania na 129:127.
Golden State Warriors 127:129 San Antonio Spurs
Warriors – Stephen Curry 44pkt, 11as, Andre Bogut 10pkt, 15zb
Spurs – Tony Parker 28pkt, 8as, 8zb, Tim Duncan 19pkt,11zb
Kluczowe było wyfaulowanie się Klaya, nie ma się co oszukiwać. Jego brak spowodował, że Curry był dużo częściej podwajany, ubyła też druga opcja w ataku GSW. Jack dziś bowiem nie grał wielkich zawodów. Generalnie jednak nie da się ukryć, jak prowadzisz +16 na 4 minuty do końca to musisz taki mecz wygrać, jeśli nie chcesz żeby cię nazywano frajerem.
Aha, wielkie brawa ode mnie dla Ryśka Jeffersona, wyglądasz człowieku jakbyś się o 30 lat postarzał. Nie dość, że minut prawie nie dostaje (teraz rozumiem trenera gości), to jeszcze jak wejdzie to więcej szkodzi niż pomaga. Grał dosłownie (ALE NAPRAWDĘ DOSŁOWNIE) moment, a w plusominusach jest chyba z -15 (nie chce mi się sprawdzać). Do tego w crunch mógł przerwać zryw Spurs osobistymi, to rzucił takie dwie cegły, że Howard zakrzyknąłby „That’s My Boy!!”
i to wszystko w promocyjnej cenie 10mln dolarów… Najbardziej przepłacony gracz w lidze według mnie na tę chwilę (a na pewno top3)
@Kosmo, a gdzie był Mark Jackson jak Spurs niwelowali przewagę? Coś słabo mu ten mecz wyszedł i w zasadzie taką wygraną na starcie serii ze Spurs, mógł bardzo wiele ugrać. Spurs kolejny mecz grali by z małym nożem na gardle, bo do czwartej kwarty nie istnieli z Warriors, w obronie. BTW. Mike’a Malone’a, asystenta Jacksona mocno chcą Sixers.
Rysiek-14 w 2:43!
Nie wiem czy się zgodzicie, ale pod koniec 4 kwarty sędziowie byli zbyt aptekarscy, te faule w ataku Golden mocno naciągane (jeśli dobrze pamiętam Green na Greenie i Curry na Neal’u- choć mogę się mylić, późna pora, a laptop nie plazma).
Mimo DD, słabiutki mecz Duncana, ostatni raz tak marnie wyglądającego na tle rywala to widziałem go w RS w meczu z Houston, gdzie ustawiał go jakby na drugie miał Chamberlain.
3 kwarta w wykonaniu Curryego, sprawiła, że zadzwoniłem do mamy i spytałem czy jak dorosnę to będę mógł zostać Stefanem Kurą.
4 kwarta, a w zasadzie ostatnie 4 minuty, sprawiły, że skończyłem nazywać frajerami Utah, a to już coś oznacza.
No i Green, ten teksański, wygrał mecz, najważniejsze trafienia jego udziałem.
Spodziewałem się łatwej przeprawy SAS, a tu proszę, Kura sprawia, że w tej serii trzymam kciuki za GSW!
parę dni temu na Fejsie użyłem słów Stefan Kura i proszę;-)
Qcin: hahaha -14 w 2:43 to trzeba się postarać. Duncan był chory więc się nie liczy. Poza tym Bogut wygląda świetnie (oprócz osobistych, które cegli na potęgę).
Woy: nie zgodzę się, że Mark Jackson znikł w końcówce. Wziął chyba ze 2 czasy w trakcie. Po prostu zabrakło Klaya, a Curry’emu nic nie szło. Mógłby grać, jak sugerował Webber, przez Boguta, ale wtedy faulowali by go, a on by ceglił z wolnych dalej.
Co do tytułu artykułu i tego oscara dla Ginobliego to lekko na wyrost, bo wiele od Maliny go również nie dzieliło. Trafił tą decydującą trójkę, ale jakby Spurs przegrali to bym mu chyba łeb ukręcił. Drużyna wygrywa 3 punktami, jest 40 kilka sekund na zegarze, 10 sekund do końca akcji a on cegli za trzy z 2 metry spoza linii za 3 punkty. Jak to oglądałem myślałem, że go wirtualnie rozszarpię i mi żyłka pęknie. Przecież nawet jakby Spurs nie trafili, ale zagrali akcję do końca, ten layupek Kury nic by nie zmienił, bo byłoby z 24-25 sekund do końca, 1 punktem dla Spurs i Warriors muszą faulować.
Co by nie mówić Stefan Kura nie grał w ASG a w Play-Offs stale zaskakuje pozytywnie. Jak usłyszałem, ze Lee nie zagra w PO to pomyślałem, że Wojownicy nie będą się liczyć. A tu takie miłe niespodzianki. No przegrali pierwszy mecz, ale widowisko nie było jednostronne. Wielki szacunek dla Stefana i Wojowników.