Warriors nie przestają zadziwiać. Po tym jak solidnie postraszyli Spurs w pierwszym meczu serii, w drugim udało im się wyrwać wygraną w AT&T Center i teraz można powiedzieć, że serii rozpoczęła się na dobre.
Bohaterem gości był Klay Thompson który trafił 13/26 z gry (8/9 z dystansu) i zakończył wieczór z 34 punktami, 14 zbiórkami i 3 asystami.
Drużyna | Stan serii | I kw. | II kw. | III kw. | IV kw. | Wynik |
Golden State Warriors | 1 | 28 | 34 | 21 | 17 | 100 |
San Antonio Spurs | 1 | 23 | 20 | 29 | 19 | 91 |
Przebieg spotkania
Spurs lepiej rozpoczęli spotkanie, ale widząc wpadające rzuty Stepha Curry’ego z jednej nogi za trzy można się było ponownie spodziewać wyrównanego spotkania.
Po chwili do Curry’ego dołączył Thomspon i goście osiągnęli kilkupunktowe prowadzenie. SAS w grze utrzymywał Duncan, ale mimo to przed drugą odsłoną Warriors mieli pięć punktów zapasu.
Głównym problemem GSW w tym momencie było to, że Curry miał po 9 minutach dwa faule na koncie, ale Jackson był przekonany, że jego gracz jest wystarczająco dojrzały i nie miał zamiaru trzymać go poza grą w drugiej kwarcie.
Gospodarze tymczasem mieli jednak jeszcze większe kłopoty ponieważ nie byli w stanie ograniczyć ofensywnych zapędów Warriors. Mocno zawodziła obrona w pomalowanym pozwalająca na wejścia pod kosz, odegrania na obwód po penetracji, ofensywne zbiórki i dobitki.
Kolejne trafienia Thompsona sprawiła, że przyjezdni mieli już 13 punktów przewagi i wściekły Popovich musiał prosić o czas. Po nim przebudził się Parker, ale Spurs cały czas brakowało skuteczności z dystansu (5/21 w całym meczu).
W końcówce pierwszej połowy znów ukłuł Klay czym sprawił, że w samej drugiej kwarcie miał 5/6 z dystansu, a jego drużyna do szatni schodziła przy wyniku 62-43.
Co istotne to nie tylko atak gości z Oakland sprawiał Spurs ogromne problemy, ale również obrona. Gracze Jacksona byli bardzo agresywni, nie pozwalali się łatwo mijać i solidniej pilnowali się jeśli chodzi o ofensywne zbiórki.
W pierwszym składzie na trzecią kwartę pojawił się Gary Neal, który zastąpił w niej Matta Bonnera. Miejscowi byli ewidentnie lepiej zmotywowani i poprawili się w defensywie.
Większość ataków przechodziła teraz przez ręce Tima Duncana. Szybko swój czwarty faul złapał Andrew Bogut, ale Australijczyka dobrze zastąpił Ezeli. Po chwili nieskuteczność z dystansu przełamał Green i przy wyniku 69-54 trener Jackson poprosił o czas.
Bardzo dobrze Thompsona pilnował teraz Ginobili, a przewaga gości zaczęła szybko topnieć. Po kolejnych trójkach Spurs (Green i Neal) było już tylko 77-70 i miejscowi kibice znów uwierzyli w szansę na zwycięstwo. Gdy wydawało się, że drużyna Popovicha wejdzie w ostatnią kwartę rozpędzona z dystansu trafił Thompson i na tablicy było ponownie +11 dla Warriors.
Czwarta kwarta niespodziewanie okazała się wyhamowaniem w ataku obu zespołów. Na pierwsze punkty (Curry’ego z linii rzutów wolnych) musieliśmy czekać aż 80 sekund. Spurs znów zaliczali mini-zrywy, ale za każdym razem Warriors dobrze odpowiadali.
Wartościowe minuty znów dawał Jarrett Jack, a graczem który dobił Spurs był nie kto inny jak Steph Curry i tak sensacja (czyżby?) stała się faktem i teraz to Warriors mają przewagę własnego parkietu. To o tyle istotne, że w Oracle SAS spotka piekło bo to bodaj najgłośniejsza hala w NBA. SAS nie można jednak skreślać. W tej serii będzie się jeszcze działo!
Pozostałe notatki
- Festus Ezeli stawia świetne zasłony i strzelcy Warriors zawdzięczają mu wiele czystych pozycji.
- Bardzo podoba mi się pomysł grania Greenem przez Jacksona (dagger z dystansu w czwartej kwarcie). Pierwszoroczniak się świetnie sprawdza w tej serii.
- Kolejny cichy bohater Warriors to Carl Landry, który w 14 minut uzbierał 8 zbiórek z czego połowę w ataku.
- Trener Popovich był wściekły na swój zespół bo ten zaczął grać dobrze dopiero wtedy, gdy nie miał miejsca na choćby jedną pomyłkę. W Playoff trzeba tak grać od pierwszego posiadania.
Boxscore
Warriors: Barnes 13, Green 5, Bogut 6, Curry 22, Thompson 34, a także Landry 10, Ezeli 2, Jack 8
Spurs: Bonner 2, Duncan 23, Leonard 11, Parker 20, Green 10, a także Diaw 0, Splitter 5, Mills 0, Neal 6, Joseph 2, Ginobili 12, McGrady 0
Hack a Bogut widzieliśmy przez chwilę – które się sprawdziło w sumie trafił 1 /4 o ile się nie mylę – chwilę to trwało ale warte odnotowania.
Szkoda że Warriors nie wyjechali z 2-0. Teraz trzeba wygrać game 3 – jeśli się to uda to będzie walka do końca.
Problemem Spurs jest Parker i Ginobli w obronie obaj sobie nie radzą. A do upilnowania są Curry oraz Klay – a Jack także trafia ważne rzuty. Kawhi i Green są ale zawsze ten 3 będzie słabiej kryty. Zresztą bodaj nawet Jackson zapowiadał że będzie forsował grę na Parkera w obronie i to się sprawdza.
Umyślne faulowanie miałoby największy sens w tej serii gdyby Jackson wystawiał Biedrinsa ;)
Co do obrony to akurat Manu sobie nieźle radził. TP też nie jest złym obrońcą problemem jest to, że gdy Klay lub Steph wpadną w rytm to raczej niewiele osób jest w stanie ich zatrzymać (trójki z jednej nogi lub z nabiegu przy obróncy – jak to bronić?).
No ta trójka z jednej nogi – poezja.
Ciekawy pomysł z tym Blairem, co myślisz o nim jako 4? – Splitter nie bardzo się garnie do krycia trójki i dlatego wchodzi właśnie Green żeby to wykorzystać- Blair niczym as w rękawa – będzie ciekawie.
DeJuan generalnie do tej pory zawsze grał jako PF. Duncan jest już od lat fałszywą czwórką.
Problem w tym, że Blair to klasyczny banger – lubi grać bliżej obręczy. Stąd też pomysł Popovicha z Bonnerem, który w Raptors śmigał kiedyś nawet jako trójka. Już wiadomo, że to nie zadziałało więc będą kolejne modyfikacje.
Spodziewam się sam, że jeszcze w tej serii Leonard pogra sporo na czwórce, a jak dojdzie do siebie to z Landrym będzie się siłował Diaw.
Thomson mecz życia. Jak nie jeden to drugi na obwodzie bombarduje trójkami.Tego nie można zatrzymać jak się nie ma dobrych obrońców defensywnie. Do tego solidni Barnes i Jack. Bogut ciężką robotę pod koszem. Spurs mogą polec…
No i mamy remis, choć mogło być już 2-0. Przeraża mnie potencjał jakim dysponują Warriors, chyba sam Jackson się czegoś takiego nie spodziewał. Ale najbardziej przeraża mnie ich wiek, oni tam mogą stworzyć zespół na cholernie dłuuugie lata, jeśli nie zaczną nagle gwiazdorzyć i żądać maxa jeden za drugim. Klay i Curry to wiadomo, Barnes już gra jakby to był jego nie pierwszy, a piąty sezon, do tego Green i Ezeli też pokazują potecjał (Festus może się nieźle rozwinąć przy Andrzeju). Jakby im jeszcze zejdą kontrakty Biedrinsa i Ryśka + Kalifornia = dobrzy FA, bo tam zawsze się ludzie chętnie garną, to dopiero będzie team. Kwestie kostkowo-plecową niektórych graczy świadomie przemilczam, ale skoro radzą sobie bez Lee (jakby nie patrzeć ich jedynego All-Stara) to…
Ps. Wyobrażacie sobie finały konferencji GSW – Memphis?
Po pierwsze, na taką parę na pewno nikt nie stawiał. Po drugie, to byłaby jakaś chora bitwa, zespół z megaatakiem kontra najlepsza defensywa. I po trzecie, czy kiedyś już się zdarzyło, żeby na mocnym Zachodzie w finale grały ekipy z rozstawieniem 5 i 6? Chciałbym to zobaczyć :)
czekam na to Kosmo – GSW-MEM. Amazing happens;-)