Posiadający w swoich szeregach Najlepszego Obrońcę Roku – Marca Gasola oraz świetnego stratega – Lionella Hollinsa – Grizzlies – powoli zaczynają dominować w serii przeciwko wyżej rozstawionej ekipie Oklahoma City Thunder. Na pewno jednym z aspektów słabszej gry w ataku Grzmotu jest nieobecność kontuzjowanego Russella Westbrooka, jednak jeśli spojrzymy na kilka faktów to na pewno zauważymy dominancję Grizzlies po swojej części parkietu, która niekoniecznie musiałaby wyglądać gorzej gdybyśmy oglądali czołowego combo obrońcę NBA.
Zacznijmy od tego, że nie po raz pierwszy trener Hollins znakomicie przygotował swoją drużynę na serię play offs; momentami ma się wrażenie, że Grizz’s wiedzą wszystko o każdym rywalu i bezpośrednim przeciwniku na parkiecie (efekt, świetny scouting). W ostatnich dwóch sezonach Grizzlies wykonywali świetną pracą w obronie, która odbijała się na wynikach konfrontacji np. z San Antonio Spurs i uwaga nie raz skazywani byli na pożarcie przez wyżej notowanych rywali. Następnie przyszła porażka 3-4 z Thunder w 2011 czy ubiegłorocznej z L.A. Clippers (3-4). Dziś mają w nogach już wygraną rywalizację z Clippers (4-2). W każdym z tych przedstawionych wynikiem pojedynków Niedźwiadki imponowały zaangażowaniem w obronie oraz sercem do gry po własnej stronie parkietu. Z czasem ich gra zaczęła stawać się typową dla nas obserwatorów, a zawodnicy jak Mike Conley, Tony Allen, Marc Gasol oraz Zach Randolph – w oparciu o filozofię trenera Hollinsa – stworzyli własny, nielubiany przez rywali i uciążliwy dla przeciwników styl. Dziś po dwóch latach przetarć, zgrywania zespołu i nabierania doświadczeń Grizzlies stają przed realną szansą na awansu na najwyższy szczebel rozgrywek NBA. Pytanie, czy im się uda?
Najpierw gracze trenera Hollinsa złamali w sześciomeczowej serii zespół z Kalifornii, Clippers, praktycznie wytrącając rywali z ich rytmu, odciągając od efektywnego w sezonie zasadniczym, ataku (od meczu numer 2 jeszcze akurat szczęśliwie wygranego w końcówce przez Clippers). Później już było tylko lepiej dla Niedźwiedzi łamiących styl gry, tak wszechstronnego i grającego zbilansowanym atakiem podczas regular season oponenta. Tak naprawdę dzięki znakomitej pracy wykonywanej przez duet Gasol-Randolph nie ujrzeliśmy zbyt wielu dobrych akcji Blake’a Griffina. Z kolei na obwodzie swoje piętno na rywalach odciskali coraz to mocniej dwaj defensywni stoperzy – Tay Prince oraz Tony Allen (bodaj jedyny duet na dziś zdolny zatrzymać duet Miami Heat, LeBron James – Dwayne Wade). Jeśli jeszcze wrócimy do serii z pierwszej rundy, to szybko sobie przypomnimy słabsze chwile takich solidnych zawodników jak Jamal Crawford oraz Caron Butler, tracących wyraźnie na jakości podczas konfrontacji z Memphis. Momentami mieliśmy też wrażenie, że tylko osamotniony Chris Paul jest w stanie na równi walczyć z przeciwnikiem, a trener Vinny Del Negro już dawno wyczerpał swoje pomysły na grę czy poprawę efektywności swoich zawodników.
Grizzlies od początku rozgrywek 67. sezonu imponują formą i zgraniem składu, nie oglądając się za siebie i bijąc kolejnych ligowych rywali (kiedy my patrzeliśmy na rekordy Heat, Nuggets czy Knicks to Niedźwiadki wygrywały swoje serie spotkań). Praktycznie od momentu oddania do Raptors Rudy Gay’a jeszcze lepiej funkcjonują w ataku (!), dzieląc się bardziej piłką oraz włączając do wyników kolejnych zadaniowców – jak Jeryd Bayless, Quincy Pondexter czy pozyskany z Kanady,Ed Davis. Kiedy wydawało się, że wskutek wymiany z Pistons i Raptors Niedźwiedzie mogą stracić jeden ze swoich atutów to dziś wydaje się, że Hollins już miał plan jak uzupełnić lukę w składzie po odejściu swojego czołowego strzelca. Również część graczy na wskutek odejścia Gay’a rozwinęło swoje skrzydła -> Conley, Bayless oraz Pondexter. Z kolei seria z Clippers udowodniła nam jak cennym graczem, nie tylko przy obronie na Butlerze, Crawfordzie czy Barnesie (może poza ostatnim meczem nr6) potrafi być odkurzony Mistrz NBA z 2004 (wyciągnięty ze słabego w ostanich latach zespołu Pistons). Na dziś zespół z Memphis, wg niektórych już śmiało zmierzający do NBA Finals 2013, ma w składzie dwóch graczy z mistrzowskich ekip – są nimi w/w Prince oraz Tony Allen (z 2008 roku, z Celtami). Nie od dziś też wiemy, że poza obroną to doświadczenie graczy, radzących sobie w najważniejszych momentach, jest kluczem do sukcesu w play offs. Memphis już dziś, po poprzednich przetarciach z lat ubiegłych, mają coraz więcej atutów ku zainstnieniu na najwyższym szczeblu rozgrywek; patrząc po składach zespołów na Zachodzie to tylko San Antonio Spurs (nie licząc niektórych doświadczonych ale i młodych zawodników Thunder) przwyższają doświadczeniem graczy Lionella Hollinsa (Parker, Ginobili i Duncan brali udział w co najmniej trzech finałach ligi).
Po stratega Hollinsa ustawia się już mała kolejka klubów, chętnych na usługi trenera. Wcześniej, w przypadku nie podpisania nowego kontraktu z Grizzlies, spekulowano o powrocie do Phoenix (tam był asystentem Paula Westphala), stawiano go gdzieś w gronie trenerów mogących zastąpić Vinny’ego Del Negro a ostatnio jego usługami zainteresowali się marzący o ligowej elicie, Brooklyn Nets. Sam szkoleniowiec spokojnie reaguje na wszystkie doniesienia, koncentrując się na swoich celach i aktualnej pracy, podkreślając, że wszystko wyjaśni się po sezonie , i że nie oczekuje zmiany miejsca pracy. Hollinsa cechuje jeszcze jedno, świetny dialog z graczami, mający duży wpływ na rozwój graczy typu Mike Conley (uważany jest dziś za top5 rozgrywających ligi!). Przypomnijcie sobie jeszcze poprzednie lata i zachowania niesfornego wśród Knicks i Blazers Z-Bo i porównajcie podkoszowego osiłka z jego obecnym wcieleniem. Spróbujcie sobie też przypomnieć, że przecież przed obecnymi rozgrywkami Grizzlies stracili jeszcze czołowego zmiennika, OJ Mayo czyli mogło nam się wydawać ,że Memphis straciło ważnego zawodnika w rotacji (tak mi się wydawało, kiedy przed play offs sugerowałem brak wystarczającej siły ognia bez Gay’a i Mayo – > wyniki spotkań z Clippers czy 118 rzucanych rywalowi punktów zatarło tę myśl). Mimo tego, siłą trenera Grizzlies jak i jego zespołu jest bodajże najlepsza atmosfera w drużynie, pośród wszystkich grających zespołów w play offs 2013 i straty dwóch wydawać się mogło – ważnych graczy – nie wpłynęły ani na pogorszenie chemii w zespole, ani bezpośrednio nie odbiły się na wynikach teamu.
Podsumowując: W meczu numer trzy OKC Thunder zostali zatrzymani przez Grizzlies na najniższych w tych play offs – 81 punktach. Ponadto Niedźwiedzie sprowadziły Thunder do parteru i zatrzymały atak rywali na 36,4% rzutów z gry (drugi najniższy wynik od czasów przenosin ze Seattle; 36,3% mieli Thunder przeciwko Nuggets w 2011 roku). W drugiej połowie meczu numer trzy, Thunder oddali tylko 7 rzutów z w obrębie strefy podkoszowej (5 stóp). Biorąc pod uwagę wpływ Marca Gasola na defensywę swojej drużyny; przy obecności centra na placu gry, Grizzlies wygrali punktowo 66-52 oraz zatrzymali Thunder na 31% skuteczności z gry. Przy jego siedzeniu na ławce procent rywali wzrósł do 48%! Thunder wygrali te fragmenty 29-21. Kevin Durant w finałowych 12. minutach meczu miał 2/7 przeciwko Allenowi i 3/5 przeciwko Pondexterowi. Grizzlies podczas ostatnich lat play offs na własnym parkiecie notują bilans 11-3 i są faworytem przed meczem numer 4 (być może kluczowym dla wyniku całej serii z wicemistrzami NBA).