Wyłączenie z gry Zacha Randolpha, fantastyczne dzielenie się piłką i imponująca skuteczność z dystansu pozwoliły Spurs na wygranie pierwszego spotkania serii z Memphis Grizzlies. Wygrania w sposób imponujący i absolutnie zasłużony, ale nie zapominajmy że to dopiero pierwszy mecz długiej serii.
Gospodarze mieli wczoraj wielu bohaterów, ale na pierwszy plan wysunął się podstawowy zestawa graczy obwodowych. Tony Parker zakończył wieczór z 20 punktami (9/14 z gry) i 9 asystami, Kawhi Leonard miał 18 punktów (7/10 z gry, 4/5 z dystansu), a Danny Green uzbierał 16 oczek (6/9 z gry) dając trenerowi Hollinsowi poważny ból głowy przed kolejnym spotkaniem.
Drużyna | Stan serii | I kw. | II kw. | III kw. | IV kw. | Wynik |
Memphis Grizzlies | 0 | 14 | 23 | 20 | 26 | 83 |
San Antonio Spurs | 1 | 31 | 20 | 22 | 32 | 105 |
Przebieg spotkania
Już przed spotkaniem trener Hollins zapowiedział, że jego kluczowy obrońca – Tony Allen – rozpocznie mecz pilnując Danny’ego Greena, a Tonym Parkerem zajmie się przede wszystkim Mike Conley. Pierwsza połowa pokazała, że nie był to do końca dobry pomysł.
Spurs rozpoczęli w swoim stylu od gry wieloma podaniami. Zadanie ułatwiły im dwie szybkie trójki Greena po których wynik wskazywał już 14-6. Bardzo dobrze wyglądał również Parker, który trafiał po wejściach jak i po uwolnieniu się na zasłonach – coś czego bardzo mu brakowało w końcówce serii z Warriors.
Grizzlies w grze utrzymywał duet Gasol – Conley. Co ciekawe, to ten drugi zdecydowanie częściej operował w pomalowanym ponieważ Hiszpan był wypychany spod kosza. Zupełnie niewidoczny był zaś Zach Randolph, który do przerwy nie zdobył punktu (0/3 z gry) i miał najgorszy współczynnik +/- spośród wszystkich graczy (-22).
Przewaga Spurs tymczasem błyskawicznie wzrastała i wkrótce osiągnęła granicę 20 punktów. Bardzo dobrze prezentował się Matt Bonner, który raz za razem karał odpuszczających go na dystansie graczy Hollinsa.
Jakby tego było mało w ostatniej akcji pierwszej kwarty Pondexter zaliczył głupi faul na Ginobilim przy 0.7 na zegarze i Argentyńczyk miał 3 rzuty wolne (trafił 2).
W drugiej kwarcie sytuacja się nieco poprawiła na korzyść gości. Lepiej funkcjonowała defensywa, a za punktowanie odpowiadał tercet Conley – Prince i Gasol. Niespodziewanie Grizzlies mieli natomiast problemy ze skutecznością z linii rzutów wolnych (2/6) i tempo cały czas faworyzowało SAS. Ostatecznie do szatni oba zespoły schodziły przy wyniku 51-37.
Trzecią kwartę ponownie lepiej rozpoczęli gospodarze. Znów nie do zatrzymania był Danny Green. Jeżeli Hollins liczył, że przypisując do niego Tony’ego Allena będzie mógł pozwolić sobie na podwajanie nim innych graczy jednocześnie odpuszczając obrońcę Spurs to się mocno przeliczył.
Bardzo dobrze pod swoim koszem grał natomiast Tim Duncan, który patrolował pomalowane nie pozwalając na żadne łatwe punkty. W szczególny sposób jego ofiarą był Z-Bo, który w połowie trzeciej odsłony miał na koncie już 0/7 z gry i ewidentne przejawy frustracji.
Grizzlies się niespodziewanie przebudzili, a szarży przewodził Quincy Pondexter. Rezerwowy skrzydłowy trafił dwukrotnie z dystansu i raz spod kosza, a po wsadzie Baylessa mieliśmy już tylko 62-56 i wściekły Popovich poprosił o czas.
Po nim trochę otuchy w serca miejscowych kibiców wlał Ginobili trafiając z dystansu, ale ewidentnie było widać, że bez Parkera na parkiecie Spurs mają spore problemy z kreowaniem akcji.
Końcówka kwarty należała jednak już do Spurs, którzy się przegrupowali i za sprawą lepszej gry Manu, a także kolejnym punktom Bonnera prowadzili przed ostatnimi dwunastoma minutami 73-57.
Gospodarze kontynuowali świetne dzielenie się piłką w czwartej odsłonie i po chwili mieli najwyższe w tym spotkaniu prowadzenie (+21). W końcu przełamał się Randolph, ale wynik wydawał się już niezagrożony i Popovich na 6:45 do końca wypuścił na parkiet Tracy’ego McGrady’ego.
Spurs do końcowej syreny kontynuowali trening strzelecki dzięki czemu zakończyli pierwszy mecz serii prawdziwą demolką i zwycięstwem 105-83.
Przed kolejnym spotkaniem Hollins będzie miał niezły ból głowy. Z jednej strony będzie chciał przenieść Allena na Parkera, z drugiej – już wie, że Green również nie może być odpuszczany.
Następnym problemem jest to, że musi uczulić swoich graczy na strzelców dystansowych Spurs. Trzecim w końcu jest to, że bez punktującego Randolpha jego zespół ma po prostu zbyt mało mocy w ataku.
San Antonio tymczasem nie może się rozluźnić. Grizzlies w obu dotychczasowych seriach przegrywali G1 by mimo to awansować dalej. Z pewnością wielkim plusem jest powrót do dyspozycji Parkera i renesans rzutów za trzy, ale trzeba pamiętać że to dopiero pierwszy krok.
Pozostałe notatki
- Przed meczem Mike Conley przyznał, że największym problemem przy pilnowaniu Parkera jest to, że Francuz się praktycznie nie męczy.
- Powyższa informacja łączy się z faktem, że Spurs mieli problemy we wszystkich momentach gdy na ławce rezerwowych siedział Parker. W tej serii będzie musiał grać po blisko 40 mpg.
- Co ciekawe, często piłkę na połowę Spurs wprowadzał Tay Prince odciążając w ten sposób Conley’a.
- Kolejny raz bardzo wartościowe minuty drużynie Popovicha dał Cory Joseph.
- Nie podobają mi się trójki z nabiegu Ginobiliego. Nie – gdy jego rzut jest niepewny. To działa tylko gdy jest w zonie.
- Bayless nieźle sobie radził jako obrońca Parkera.
- Boris Diaw jest cichym bohaterem wielu spotkań w tegorocznej kampani Spurs. Podobnie było wczoraj – robi masę rzeczy, które nie pokazują się w boxscore (jak choćby odcinanie od podań Randolpha), ale mają wielkie znaczenie dla wyniku.
- Quincy Pondexter nie może być odpuszczany na obwodzie – już udowodnił, że potrafi stamtąd trafiać.
Boxscore
Grizzlies: Randolph 2 (7zb), Prince 6, Gasol 15 (7zb), Conley 14 (8ast), Allen 8, a także Arthur 2, Daye 4, Davis 5, Leuer 2, Pondexter 17, Bayless 8 (5ast), Wroten 0, Dooling 0
Spurs: Duncan 6 (10zb), Leonard 18, Splitter 1, Parker 20 (9ast), Green 16, a także Bonner 12, Blair 6, Diaw 2, Mills 3, Neal 11, Joseph 2, Ginobili 8 (5ast), McGrady 0
Wszyscy przed serią mówili o silnej defensywie Memphis, a tu się okazało, że San Antonio pokazało mocną obronę:) gdyby nie odpuszczali w ostatniej kwarcie to Miśki nie trafiłyby nawet 80 pkt.
Miśki z Randolphem w takiej dyspozycji nic nie wygrają, widać było u niego straszną frustrację w grze. Do tego tak chwalona obrona z Allenem i Conleyem strasznie odpuszczała obwód, Bonner, Green czy Leonard trafiali z czystych pozycji przy obrońcach stojących trzy metry dalej więc skuteczność z dystansu mnie nie dziwi.
Oczywiście SAS nie mogą liczyć że w każdym meczu wpadnie 14 trójek, ale przy tak skoncentrowanej pod koszem obronie Memphis receptą jest dystans i półdystans gdzie naprawdę było dużo miejsca.
Pop jakiś nerwowy jak Miski doszły na 6pkt :)
To miłe
Choć bardzo szanuję Miśki za to, że pokazują wszystkim iż Play Off mają niewiele wspólnego z sezonem regularnym, to marzą mi się Spurs w finałach. Jeśli by się udało, to kolejny tytuł byłby ukoronowaniem kariery Tima, mógłby przejść w glorii na emeryturę, jak jego starszy kolega David. To by było piękne, choć nie wiem, czy w ogóle jest możliwe, ze względu na siłę rażenia Miami. Oby tylko zdrowie dopisało weteranom z SA.
na pewno Spurs chcieliby wziac rewanż na upset z Memphis sprzed dwóch lat, kiedy jako ósemka ich wyeliminowali w 6. Ale pytanie na ile starczy im paliwa, rok temu szli jak burza aż do połowy finalu konferencji z OKC, prowadzili 2-0, wydawało sie ze tego nie da sie przegrać, i finał pewny, tymczasem potem 4 przegrane z rzędu i na ryby.Miski to ogromnie chimeryczny i niewygodny zespół, który w tych PO kiepsko zaczyna ale atomowo kończy. Dlatego patrzac na historie,nawet jesli byłoby 2-0, to nadal obawiam sie, ze moi ulubieni Spurs nie zagrają juz w finale, choc z uwagi na wiek TD i Manugino, naprawde to ich ostatnia szansa, a byc moze nawet jej juz nie bedzie….