Pewnie część z Was zadała sobie tytułowe pytanie, po wczorajszej informacji z Zielonej Góry. Dla osób nie związanych z Polską Ligą Koszykówki, opowiem w wielkim skrócie, że zielonogórski Stelmet, który w weekend przypieczętował pierwszy i historyczny tytuł Mistrza Polski, w dodatku po kilkuletniej dominacji Asseco Prokomu, zdecydował się na uhonorowanie swojego lidera. Otóż lada dzień, dwukrotny MVP naszej rodzimej ligi, Portorykańczyk, Walter Hodge, opuści Polskę i podąży w poszukiwaniu większych wyzwań w hiszpańskiej ACB. Stelmet tym samym, dziękując 27-latkowi w jego wkład i rozwój drużyny, chce dziś zastrzec #15 należący przez trzy ostatnie sezony do absolwetna słynnej uczelni Florida (Gators). Wiadomo, że od dnia zastrzeżenia numeru nikt więcej – być może poza Hodgem – nie będzie mógł grać z tym numerem w PLK.
Teraz kilka punktów, które warto przeanalizować w aspekcie wkładu w grę Stelmetu, lidera z Portoryko.
1/ Kariera Waltera Hodge’a
Jest on absolwetnem Florida Gators i wyszedł spod ręki cenionego w NBA i NCAA Billy’ego Donovana. W latach 2007-08 miał on okazję zdobyć 2 z rzędu Mistrzostwa NCAA, będąc pierwszym rezerwowym w składzie zespołu. Hodge miał okazję zagrać z Taureanem Greenem (obywatelem Gruzji już teraz), Alem Horfordem i Joakimem Noahem oraz Corey Brewerem (niezła paczka).
Następnie już zawodowo występował na parkietach ligi portorykańskiej, będąc gwiazdą ligi. Do Polski przybył po awansie Zastalu Zielona Góra do ekstraklasy (sierpień 2010). Dzięki jego postawie ekipa Tomasza Herkta stała się rewelacją ligi i przez kilka kolejek była niepokonana (ogrywała m.in. Mistrzów Polski Asseco Prokom). Hodge od początku przygody z Polską był wyróżniającym się graczem na swojej pozycji a dzięki swojemu wysokiemu wyszkoleniu technicznemu, wrodzonej szybkości i dynamice, świetnej dyspozycji rzutowej oraz wysokiej zdolności do podkoszowych penetracji zmierzał ku dwóm z rzędu tytułom MVP ligi. Z miejsca stał się niekwestionowanym liderem zespołu z Zielonej Góry oraz dla niektórych przeciwników, graczem nie do zatrzymania. Mnie osobiście od razu rzuciły się w oczy porównania do innego świetnego combo sprzed lat, występującego z PLK, również leworęcznego, Lynna Greera.
Hodge znalazł się w idealnym momencie w Polsce, kiedy swój zmierzch po erze Qyntela Woodsa miał zespół Asseco Prokomu oraz w chwili, kiedy klubu ekstraklasowe miały coraz większe problemy z pozyskaniem solidnego – utalentowanego gracza zza oceanu. Nietrudno mu więc było o zdobycie statusu gwiazdy ligi.
Drugi sezon w Polsce, czyli 2011-12 wiązał się z dodatkowymi nakładami sponsorów klubu na dalszy rozwój drużyny, prowadzonej już później przez Tomasza Jankowskiego (byłego kadrowicza i uczestnika ME). Sternikom klubu udało się dokonać kolejnego mocnego transferu i pozyskano Ganiego Lawala (który chwilę później pokazał swojej wielkie możliwości, ale również niesforny charakter). Zastal miał już jasno określony cel, czyli zdobycie medalu MP oraz walkę o udział w europejskich pucharach. Niestety ekipa Tomasza Jankowskiego złapała zadyszkę i przy perspektywie odejścia z zespołu Lawala (wrócił do USA , by móc załapać się do San Antonio Spurs – > ostatecznie wylądował w Chinach) oraz wyjazdowej porażki z niżej notowaną drużyną, dokonano zmiany trenera na serbskiego szkoleniowca – Mihailo Uvalina. Trener, który już wcześniej odnosił skucesy w Polsce (brąz) wykonał swoją pracę, również w dużej mierze dzięki Hodge’owi i zaprowadził Zastal po brązowy medal. Dzięki temu, nowy przemianowany na Stelmet – Zastal – mógł w niedawno zakończonym sezonie zadebiutowować na arenie międzynarodowej i w rozgrywkach Eurocup. Ten debiut był niezwykle udany, bowiem zespół był rewelacją pierwszej części sezonu, ogrywając rywali z Belgii, Grecji czy Rosji. Wszystko to za sprawą świetnego Waltera Hodge’a , który okazał się najlepszym strzelcem całych rozgrywek oraz najczęściej asystującym graczem. Warto też podkreślić rolę innych ważnych graczy, jak choćby sprowadzonych wcześniej Quintona Hosley’a i Olivera Stevića. Praktycznie do awansu do fazy półfinałowej zabrakło małych punktów (zdobytych koszy). Również dzięki świetnym występom Hodge’a przeciwko czołowym drużynom Europy (zwłaszcza tym z ligi rosyjskiej) odezwały się możniejsze kluby, namawiające Waltera do przeprowadzki do silniejszych lig (greckiej, włoskiej). O ile zawodnik był skłonny do przenosin, o tyle klub nie chciał wypuszczać swojej perełki, by nie osłabiać teamu przed najważniejszą fazą sezonu oraz realizacji planu awansu do finału MP. Były pewne przesłanki mówiące o roli agenta, starającego się szybciej wydostać Hodge’a z Zielonej Góry, również mówiące o odstępnym jakie należałoby zapłacić za rozwiązanie kontraktu obrońcy, ale ostatecznie gracz został w Polsce.
Dalej już większość z Was wie, że sam zawodnik wsparty będacymi w coraz to wyższej formie kolegami – Łukaszem Koszarkiem, Oliverem Stevićem czy późniejszym MVP finałów Quintonem Hosley’em – wykonał misję i w ostatnią niedzielę zafundował sobie i fanom pierwsze Mistrzostwo Polski dla klubu z Zielonej Góry. Dzięki niemu Stelmet ma przystąpić do rozgrywek Euroligi (zajmie miejsce Asseco Prokomu co jest równe z kolejną perspektywą sportowego awansu).
W międzyczasie również doszły nas słuchy, iż sam zawodnik jest już po słowie z euroligowym klubem, w którym występuje Maciej Lampe, Laboral Kutxa Vittoria i w nowym sezonie będzie brał udział w rozgrywkach nie tylko euroligowych, ale również ligi hiszpańskiej (aktualnie najsilniejszej krajowej w Europie). Działacze Stelmetu Zielona Góra by godnie i z honorem pożegnać Waltera powieszą, pod kopułą swojej hali, koszulkę z numerem 15 Hodge’a, automatycznie zastrzegając numer gracza.
2/ Inne przypadki zastrzeżenia numerów graczy w Polsce
Najbardziej pamiętne postacie koszykówki lat ‘90-tych Maciej Zieliński ze Śląska Wrocław (#9) oraz Igor Griszczuk z Anwilu Włocławek (#12) tuż po zakończeniu kariery doczekali się podobnej nobiltacji, a koszulki z ich zastrzeżonymi numerami wiszą pod kopułami hal we Włocławku lub we Wrocławiu. Generalnie jednak zjawisko to nie jest powszechne w Polsce, a wielu znakomitych graczy musiało obyć się bez tego. Sam dziś zadaję sobie pytanie czemu Śląsk nigdy w poodbny sposób nie nobilitował Adama Wójcika, Rajmondsa Miglinieksa oraz przede wszystkim pierwszego świetnego amerykańskiego rozgrywającego – Keitha Williamsa. Jeśli przejdę dalej po historii polskiej koszykówki, wydaje się, że na takie samo wyróżnienie zasługiwał Tomas Pacesas (zakończył karierę jako polski władca tytułów Mistrza) w Asseco Prokomie czy być może Goran Jagodnik, w tym samym klubie (on jednak jeszcze pogrywa na Słowenii). Wspomnienia sięgają jeszcze takiego nazwiska jak Tyrice Walker, który w swoim czasie znakomicie prowadził Mazowszankę Pruszków do mistrzowskich pierścieni. Na pytanie – dlaczego ci wszyscy, świetni przed laty zawodnicy, nie doczekali się podobnych do Hodge’a wyróżnień – odpowiadam po krótkim namyśle, być może dlatego, że do sezonu 2006/7 w polskiej lidze obowiązywała numeracja graczy od 4 do 15..i nic więcej. Wtedy zabrakło by kolejnych numerów dla graczy danego klubu, np. gdybyśmy pozbierali kilku graczy Śląska czy Prokomu.
3/ Najbardziej absurdalne zastrzeżenie numeru gracza
Numer jeden dla mnie to klub Miami Heat, którzy przed laty zastrzegli numer 23, w hołdzie Michaelowi Jordanowi, który to też regularnie latał nad głowami graczy Heat i nigdy nie zagrał dla Miami.
Numerem dwa jest puenta tureckiej przygody Derona Williamsa podczas ery lock outu, w której to D-Will zagościł na 15 spotkań w barwach Beskitasu (rzucając w jednym ze spotkań 50pkt). Był to chyba najkrótszy okres za jaki graczowi oddano taki honor. Zrobiono to także, w podobnym geście do Hodge’a, bowiem klub z Zielonej Góry jak i ze Stambułu z góry założył, że żaden z tych rozgrywających nie wróci w jego szeregi, już nigdy.
4/ Kiedy zastrzegają numer gracza
Z reguły jest to po zakończeniu owocnej kariery, w sukcesy, rekordy i mistrzostwa czy indywidualne osiągnięcia. Czasami jest to po roku od przejścia na emeryturę, innym razem po 2 czy 3. Zdarzają się też przypadki śmiertelnych wypadków i klub ze względu na pamięć o graczu, szykuje rodzinie zawodnika oraz kibicom wyróżnienie gracza. Najbardziej pamiętne wg mnie to „ trójka” Drazena Petrovica wśród Nets, „trzydziestka piątka” Reggiego Lewisa wśród Celtics, „dwójka” Malika Sealy wśród Wolves oraz „trzynastka” Bobby’ego Phillsa wśród Hornets. W NBA zdarza się, że swoje numery i trykoty pod kopułami hal mają właściciele klubów, komentatorzy, trenerzy oraz fani (szóstka jako wyraz wdzięczności za doping drużynie).
5/ Przypadki powrotów graczy po zastrzeżeniu numeru
Oczywiście historia znakomicie pamięta przypadki, kiedy zastrzeżone numery wracały do gry. Najlepszym przykładem jest sam Michael Jordan, kiedy jego „23” wisiało pod kopułą United Center, a on sam zdecydował się na come back do Chicago. Początkowo nosił „45” ale podczas play offs 1995 i meczów z Orlando Magic, bez zgody NBA za co zapłacił karę, wrócił do starego, dobrego numeru.
Drugim wielkim przykładem jest przypadek chorego na AIDS Magica Johnsona. Lakersi rok po jego decyzji o przejściu – w 1992 – na konieczną emeryturę zastrzegli „32”. Magic potem wrócił w 1996 i rozegrał kilanaście spotkań, całkiem nieoczekiwanie trzeba przyznać.
6/ Podsumowanie
Jak mówią każdy pomysł – by uczcić pamięć gracza – jest dobry. Mamy jednak masę przypadków, choćby w Polsce, przy których kluby i działacze biernie przeszli obok takiej możlwości, zapominajac o zasługach dla klubu pewnego zawodnika. Dlatego uważam, że za same zasługi i wielki wkład w sukcesy danego klubu, powinno się w tak niecodzienny sposób nobilitować postawę gracza. Stąd też uważam pomysł „koronacji Hodge’a” w Winnym Grodzie za trafny. Przypuścmy nawet, że Walter za kilka lat doczekałby się podobnego wyróżnienia, to tak szczerze mówiąc czy młodsi fani, przyszłego Stelmetu na pewno kojarzyliby kim on był? Kujmy żelazo, kiedy gorące. Dziś w końcu w lidze można używać numerów większych niż 15 i część graczy sięga po wyższe , wzorem NBA. Na pewno też nie należy się martwić o brak dalszej numeracji;-) Wg mnie też trafienie na kolejny brylant ala Hodge jest coraz mniej , w polskich warunkach, prawdopodobne. Cieszym się zatem, iż mogliśmy oglądać gracza dużego kalibru na naszych pakietach aż przez trzy lata (to ewenement na polską ligę by gracz mający większe możliwości tyle u nas wytrzymał), podnoszącego poziom naszej ekstraklasy.
Moim zdaniem zawodnik powinien mieć: w miarę dobre staty, grać przez wiele sezonów w danym klubie, angażować się w życie klubu i dopiero wtedy mógłby zasłużyć na takie wyróżnienie. Hodge nie zasłużył. Także dziwie się czemu nigdy koszulki z nr Adama Wójcika nie powiesili. Naprawdę zasłużył na to. (Mój ulubiony zawodnik plk z dzieciństwa)
Jako osoba z ZG uważam że zastrzeżenie tego numer to dobry ruch. To w dużej części dzięki jego grze Zastal zyskał sponsorów i teraz jest mistrzem. Oglądając każdy mecz u nas w tym sezonie odniosłem wrażenie że strasznie gwiazdorzy, jest bardziej pyskaty to plk nie nba ,że gwieździe ligi pozwalają na więcej.