Po świetnym spotkaniu numer 1, w którym Ostrogi przejęły przewagę parkietu i zanotowały tylko 4 straty minionej nocy oglądaliśmy zgoła odmienne widowisko, w grze numer 2. Tuż po przegranym spotkaniu Manu Ginobili podkreślił fakt, że w drugiej części meczu obrońcy tytułu zabiegali starszego pretendenta. Argentyńczyk zaznaczył, iż po pierwszym spotkaniu wygranym w dobrym stylu, to nie chce się wierzyć, że Spurs zagrali tak zgoła odmienne spotkanie.
Dwie rzeczy, które mocno rzucają się nam w oczy, kiedy spoglądamy w statystyki to po pierwsze liczba strat Spurs (16) i samego Tony’ego Parkera (5), druga z kolei to postawa Tima Duncana (3/13 z gry i tylko 9 pkt). Podkoszowy lider Spurs rozegrał najgorszy swój mecz w historii NBA Finals.
Duncana znakomicie krył Udonis Haslem, przy którego obecności Wielki Dinozaur NBA trafił tylko 1 z 8 prób. Ponadto w dwóch meczach serii z Haslemem przy Duncanie, Heat zatrzymują Tima na poziomie 3 celnych rzutów przy 16 oddanych. W dalszych momentach meczu, kiedy Haslem siada na ławce to gwiazdor Spurs notuje skok do poziomu 50% skuteczności z gry!
Warto podkreślić również większą aktywność Chrisa Bosha, absorbującego uwagę Duncana, który wg moich wcześniejszych kluczy, stanął na wysokości zadania i nie uciekał na obwód. Bosh zanotował dublet – 12pkt i 10zb – trafiając 6 z 10 rzutów za 2pkt (bez prób zza łuku w tym meczu) i podtrzymał korzystną dla Heat statystykę. Kiedy Chris trafia powyżej 50% to Heat z reguły kończą mecz wygraną – ich seria w play offs z 50% (+1) Bosha wynosi po minionej nocy 30! Dodaktowo swoje pięć minut w dobrym wykonaniu zanotował Chris Andersen (3-3 z gry i 4 zbiórki).
Duncan i Parker wrzucili rywalom dokładnie połowę punktów z pierwszego meczu czyli 27. Poza tym w post up gracze Spurs zagrali drugie najgorsze spotkanie tegorocznych play offs zostawiając po sobie statystkę 48% procent z pomalowanego (10-23). Normalnie ich wynik oscyluje w granicach 64%.
Heat z kolei poprawili skuteczność przy podkoszowych penetracjach, a umożliwiła im to poprawa skuteczności graczy obwodowych. 35 punktów wpadło do kosza Spurs po akcjach kończonych z okolic 3 metra od kosza przez Heat. W tym elemencie poprawił się Dwyane Wade, który miał 4 punkty w akcjach penetrujących w pierwszym meczu, natomiast w drugim zapracował na 12 oczek w podobny sposób (5-7).
Mówiąc o poprawie gry obwodu Mistrzów, trzeba odnotować stuprocentową skuteczność Mike’a Millera zza łuku (3-3), większej roli Ray’a Allena (3-5 zza łuku) i najlepszym występie w finałach NBA Mario Chalmersa (2-4 za trzy i 19pkt; nawiązał do najlepszego meczu z finałów z Mavs czy Thunder). Sześciu graczy Heat osiągnęło co najmniej 9 oczek i tym samym mieliśmy obraz bardziej zbilansowanego ataku Mistrzów.
Chalmers grał dwójkowe akcje z LeBronem Jamesem, wykorzystując jego zasłony, co z kolei zaskoczyło defensywę Spurs. Był to klucz do runu (33-5) kiedy to Heat trafili 12 z 13 rzutów z gry i wszystkie 5 zza łuku. W tym samym czasie Spurs trafili 2 z 10 rzutów i popełnili 6 strat! Miami Heat trafili 5 z 6 rzutów po pick’n’rollach i znacząco przybliżyli się do pierwszej wygranej. W pierwszym meczu bliźniaczy ruch ze strony pary Chalmers-James odbył się bez punktów, przy 4 próbach. Tym razem takich prób gry pickowej było 9, z czego 7 zakończyło się zdobyciem punktów.
Potwierdziła się też inna niepisana zasada tych finałów. Kiedy w pierwszym meczu Heat wygrali zbiórkę to ostatecznie przegrali spotkanie. Tym razem walkę ne desce wygrali zawodnicy z Texasu, ale ostatecznie przegrali oni mecz (44-36 dla SAS). Spurs od pierwszego meczu nie wygrali żadnej z kolejnych czterech kwart spotkania numer 2.
Teraz rywalizacja przenosi się do San Antonio a dotychczasowy zwycięzcy trzecich spotkań z reguły wygrywali całą finałową rywalizację. Gracze Grega Popovicha muszą teraz znaleźć odpowiedzi na bardziej zbilansowane ataki Heat, poprawioną i agresywniejszą obronę, ale przede wszystkim na zwolenienie tempa akcji Mistrzów z 2012.