Jest zdecydowanie za wcześnie na to by przyznawać z góry tytuł MVP Finałów dla Danny’ego Greena. Być może jeszcze dzisiejszej nocy Heat sprowadzą autora 27 oczek z meczu nr 3 na ziemię i wszyscy o tym temacie zapomnimy. Nie ma sensu w tym momencie wróżyć z fusów. Warto za to spojrzeć w przeszłość. W całej historii NBA było bowiem tylko 3 zawodników, którzy w momencie zdobycia tej oto nagrody nie mieli na koncie ani jednego występu w All Star Game.
Jeśli oglądaliście tegoroczne Final Four NCAA prawdopodobnie pamiętacie szalonego Luke’a Hancocka, który w turnieju finałowym rozegrał prawdopodobnie 2 najlepsze spotkania w karierze. To było wydarzenie bez precedensu, bo nigdy dotąd nagrody dla MOP (Most Outstanding Player) nie otrzymał zawodnik, który w przeciągu całego sezonu nie rzucał nawet 10 punktów na mecz! Hancocka prawdopodobnie w NBA nie zobaczymy nigdy, a jego 5 minut sławy minęło na dobre. Do końca będzie jednak pamiętany jako ten, który w fenomenalny sposób poprowadził Louisville do mistrzowskiego tytułu.
I jaki miałoby to związek z Greenem? Chyba całkiem spory. Nie interesuje się za bardzo w tym momencie bukmacherką, ale przypuszczam, że gdybym postawił 10zł na to, że shooting guard zostanie MVP Finałów to najbliższe mecze oglądałbym na klęczkach gdyby faktycznie do tego doszło mógłbym zamawiać nie jedną, nie dwie, nie trzy, nie cztery skrzynki browarów.
W rzeczywistości raczej nie wierzę w taki scenariusz. Po pierwsze finały nadal są otwarte i nie można jednoznacznie orzec, że to Spurs sięgną po tytuł. Po drugie istnieje prawdopodobieństwo, że Green do końca serii ani razu nie rzuci już więcej niż 20 punktów. Po trzecie Tony Parker i Tim Duncan na pewno będą mieli jeszcze swoje wielkie czerwcowe chwile. I po tym przydługawym wstępie nadeszła pora by zacząć pisać o tym o czym faktycznie miałem.
Chauncey Billups (MVP Finałów 2004)
Zacznę może od czasów, które część z was zapewne dobrze pamięta. Rok 2004, Detroit Pistons w finałach podejmują przepakowany gwiazdami zespół Los Angeles Lakers. Wszyscy dobrze wiemy jak to się skończyło. MVP Finałów został niejaki Chauncey Billups (21.0 ppg, 5.2 apg w kluczowej serii). Pięciokrotny all-star, dwukrotny członek All-NBA 3rd Team, a raz nominowany nawet do drugiej piątki sezonu. Dzisiaj postrzegany jako potencjalny Hall of Famer i jeden z najbardziej charyzmatycznych i najlepszych point guardów pierwszej dekady XXI wieku. W 2004 roku Billups był jednak graczem na dorobku. Wszystkie wspomniane wyżej wyróżnienia otrzymał dopiero po 2004 roku.
Kiedy trafiał do ligi w 1997 roku Celtics wybierający go z numerem 3 naturalnie liczyli na to, że złowili gracza, który popchnie pogrążony w kryzysie zespół w stronę słońca. Jak się okazało Billups bardzo rozczarował i po zaledwie 51 spotkaniach w zielonym trykocie odesłano go do Toronto Raptors. W Kanadzie zdążył rozegrać tylko 29 spotkań i znów, tym razem tuż przed startem skróconego lockoutem sezonu został wytransferowany. Fatalna skuteczność point guarda w jego debiutanckim sezonie (37%) i generalnie rozczarowująca postawa doprowadziły do tego, że w niedługim czasie Chauncey’a zaczęto określać jako bust.
Zmiana otoczenia po raz kolejny nie przyniosła jednak zamierzonych efektów. Znany i lubiany (szczególnie przez fanów Lakers) Mike D’Antoni, ówczesny trener Nuggets próbował przestawić Billupsa na pozycję numer 2. Eksperyment wypalił tylko połowicznie. Billups poprawił skuteczność zza łuku (na 36%) i rzucał średnio 13.9 ppg, ale nadal nie był to poziom jakiego spodziewano się po nim przed rozpoczęciem zawodowej kariery. Po naznaczonym kontuzją sezonie 99-00 rozgrywający podpisał kontrakt z Minnesotą Timberwolves. W Minneapolis początkowo był tylko zmiennikiem. W drugim sezonie zaczął jednak wychodzić w pierwszej piątce, znów jako point guard – tak jak na początku kariery i był to moment przełomowy. Choć T-Wolves zostali zbici w pierwszej rundzie play offów przez Mavericks rzucający średnio 22.0 ppg Billups był jednym z najjaśniejszych punktów swojej ekipy.
Po tamtym sezonie Mr. Big Shot znów trafił na rynek wolnych agentów. Wybrał ofertę Detroit Pistons. Dopiero w wieku 26 lat obrońca zaczął dorastać do oczekiwań. Z miejsca zaczął pełnić bardzo ważną rolę w mocnym zespole, który rok później po kilku istotnych ruchach poczynionych na rynku transferowym (najistotniejszy w postaci wymiany za Rasheeda Wallace’a) dotarł do finałów gdzie jak już wcześniej wspomniałem pokonał Jeziorowców z LA.
Na pierwszą nominację do ASG Chauncey Billups czekał jednak jeszcze 2 lata. Finały z Lakers były dla niego tak naprawdę punktem przełomowym. Swój prime przeżywał dopiero między 29, a 33 rokiem życia.
Joe Dumars (MVP Finałów 1989)
To może być drobna niespodzianka, ale w rzeczywistości autor ponad 16000 punktów na parkietach NBA nie miał na koncie ani występu w ASG, ani nominacji do All-NBA gdy sięgał z Tłokami po pierwszy tytuł i jedyną nagrodę MVP Finałów.
Dzisiaj dobrze znany nam z roli generalnego menadżera zespołu z Detroit obrońca przez pierwsze 4 sezony w najlepszej lidze świata czynił regularne postępy. W jego przypadku oczekiwania nie były tak duże jak w przypadku Chauncey’a Billupsa. Pistons po prostu złowili go z numerem 18 draftu 1985 i młody obrońca mógl spokojnie dojrzewać u boku jednej z największych gwiazd ligi – Isiaha Thomasa.
W sezonie 1988-1989 notował on 17.2 ppg i 5.7 apg. Był trzecim najlepszym strzelcem zespołu, który sezon zakończył bilansem 63-19. W głosowaniu do All-Star Game nie znalazł się wówczas nawet w pierwszej dziesiątce na Wschodzie. Sezon regularny zakończył mocnym akcentem. 18 kwietnia na kilka dni przed startem fazy posezonowej rzucił przeciwko Cavaliers rekordowe 42 punkty. W samych play offach grał na solidnym poziomie. Eksplozja nastąpiła dopiero w finałach. Pistons zesweepowali Lakers, a Joe ani razu nie zszedł poniżej 20 punktów (22, 33, 31, 23).
Od tamtego momentu Dumars na stałe wstąpił do grona gwiazd NBA. Już następnej zimy otrzymał nominację do swojego pierwszego meczu All-Starów, a łącznie w swojej karierze zaliczył 6 takich występów. Był także dwukrotnie wybierany do All-NBA 3rd Team i raz do All-NBA 2nd Team co w erze Jordana i Drexlera było naprawdę dużym wyczynem.
Cedric Maxwell (MVP Finałów 1981)
O ile dla dwóch wcześniej opisanych graczy tytuł MVP Finałów oznaczał tak naprawdę przełomowy moment w karierze dzięki któremu na stałe wstępowali do grona gwiazd NBA o tyle w przypadku Maxwella było już zupełnie inaczej.
Celtics wybrali skrzydłowego z numerem 12 w 1977 roku. Po przeciętnym debiutanckim sezonie Cedric eksplodował formą jako drugoroczniak. Choć Boston był wielkim rozczarowaniem tamtego sezonu 23-letni skrzydłowy mógł być zadowolony ze swoich indywidualnych osiągnięć. Rzucał on średnio 19.0 ppg na znakomitej skuteczności z gry (58%), a do tego dokładał 9.9 zbiórek na mecz.
Rola Maxwella została znacznie ograniczona gdy ekipę zasilił Larry Bird. Mimo to w sezonie 1979-1980 nadal był jedną z kluczowych postaci zespołu, który przerodził się w jednego z kandydatów do mistrzowskiego tytułu. Nadal zachwycał on swoją niesamowitą jak na niskiego skrzydłowego skutecznością. Znów przewodził w tym aspekcie całej lidze – tym razem trafiając aż 60% swoich rzutów z gry.
Efektywność nie zapewniała mu jednak szczególnej sławy choć ta przyszła w maju 1981 roku. Celtics w składzie z Larry’m Birdem, Kevinem McHale’m, Robertem Parishem czy właśnie opisywanym zawodnikiem dotarli do finałów gdzie czekali na nich Houston Rockets. Po dwóch słabych meczach inaugurujących finały (kolejno 10 i 6 punktów) Maxwell dosięgnął szczytu swoich możliwości w kolejnych spotkaniach (19, 24, 28, 19) i został wybrany najbardziej wartościowym graczem finałów.
Było to jednak pierwsze i ostatnie wyróżnienie skrzydłowego na parkietach NBA. Od tamtego czasu jego statystyki stopniowo spadały, a rola w ofensywie zespołu z Bostonu malała. W 1984 roku zdobył jeszcze swój drugi pierścień w barwach Celtics, a w samych finałach przeciwko Lakers wsławił się znakomitym występem w G6 gdy otarł się o triple-double (24 punkty, 8 zbiórek, 8 asysty). Rok później gdy C’s znów podejmowali swoich wielkich rywali w walce o tytuł Maxwell ani razu nie rzucił więcej niż 4 oczka. Po tamtym sezonie odszedł do Los Angeles Clippers gdzie zaliczył jeszcze jeden solidny sezon, a dwa lata później zakończył swoją karierę jako rezerwowy gracz Houston Rockets.
pamiętam jak w 1997 czekałem na ASG i pokazywali graczy w szatni, a tam Dumars siedział rozwalony z ręką wsadzoną w spodnie niczym sam Al Bundy:)
W tym roku MVP finałow będzie zapewne 4-krotny MVP RS, bo mimo wielkich chęci i wielkiej wiary jakoś nie widzę by po dzisiejszym meczu Spurs zostali mistrzem. Obym się mylił poraz kolejny w tych Playoffach.