LeBron James i Miami Heat zdobyli drugi tytuł mistrzowski, a sam „Król James” po raz kolejny został wybrany najlepszym graczem finałowej serii. Czy to wystarczy, aby krytycy jego gry wreszcie go docenili?
Mecz numer siedem w wykonaniu LeBrona Jamesa był wyśmienity. Lider Miami Heat zdobył 37 punktów, 12 zbiórek i 4 asysty, a co najważniejsze trafił bardzo ważny rzut na 27,9 sekund przed końcem spotkania. Tym występem James przyłożył palec do ust w celu uciszenia swoich krytyków.
Ostatnie dwa sezony w NBA upłynęły pod znakiem panowania Miami Heat. Ekipa z South Beach w świetnym stylu obroniła tytuł mistrzowski zdobyty przed rokiem, a trzeba przecież jeszcze pamiętać o ich niesamowitej serii 27 wygranych z rzędu w sezonie zasadniczym.
Tego sukcesu drużyny z Florydy nie byłoby bez dobrej gry LeBrona Jamesa, który mimo ciągłej krytyki i porównywania z takimi gwiazdami jak Michael Jordan, Larry Bird i Magic Johnson potrafił zdobyć drugi raz z rzędu tytuł MVP finałów.
– Słuchaj, dla mnie nie jest ważne co o mnie mówią. Jestem LeBron James z Akron w Ohio, ze śródmieścia. Nawet nie powinno mnie tu być. To wszystko – powiedział James z podium po finałowym meczu. – Każdego dnia idę do szatni i widzę koszulkę z numerem 6 z napisem James. Jestem błogosławiony. Tak więc to, co każdy mówi poza parkietem o mnie nie ma znaczenia. Nie mam żadnych zmartwień – dodał.
Wielcy gracze zawsze muszą liczyć się z ciągłą presją i krytyką ich gry. James potrafił jednak sobie z tym poradzić, być może znajdując w tym dodatkowe pokłady motywacji. Oczywiście można powiedzieć, że jego gra w poprzednich spotkaniach nie była regularna i daleka od ideału, ale może po prostu chwilowo pokazał swoje „śmiertelne” oblicze. Nikt nie jest maszyną, choć LeBron jest tego bliski.
Nie, ten drugi tytuł nie zamknie ust „hejterom”. Nawet jeśli w 2020 roku będzie zdobywał 7 pierścień, to „hejterzy” będą wątpić w jego klasę.
James przez większość finałów grał poniżej swoich możliwości. Tak jak jego koledzy. Wyczerpująca seria z Pacers pozostawiła ślad. A jednak wyciągnęli to mistrzostwo.
James w zdecydowanej większości na swoich barkach doprowadził Heat do finałów.
Długo nie miał sposobu na taktykę Spurs, trochę za bardzo wjeżdżając pod kosz. A przecież ON potrafi też rzucać.
W meczu numer 7 znów zagrał tak jak on potrafi. Rzucał, trafiał, zbierał. Mimo, że nie był w tych finałach tak dominujący, to jednak przy okazji 2 razy zaliczył triple-double. A mecz numer 7 to czysta poezja. I ten rzut pod koniec meczu.
Do wszystkich „hejterów”. Dajcie mu już spokój.
JAMES to wielka gwiazda, największa od czasów SHAQA.
Największą gwiazdą wciąż pozostaje Bryant. James zagrał słabe finały, oczywiście Game 7 bardzo dobry, ale gdyby nie Allen w Game 6, to by była kupa, a nie mistrzostwo.
Całościowo jest dopiero w połowie kariery i osiągnięciami może buty poczyścić takiemu Bryantowi, także chlapnąłeś ostro o tej największej gwieździe od czasów Shawa, naprawdę.
Miami ma obecnie lepszy zespół, niż chociażby Lakers 2008-2010, a więc i sam James ma dużo łatwiej…
W dodatku te finały Miami wygrali w dużej mierze dzięki przebudzeniu Wade’a i mega trójce Allena, a nie dzięki SUPER grze Lebrona…
Nie zamknie. Tym żyją.
Hejterzy są po to, żeby hejtować, oczywiście według nich…. Tak naprawdę to ludzie, którzy albo szukają jakiś tematów, bo są tak znudzeni swoim życiem, że olej z flaków wypływa, albo wkurza ich to, że ktoś potrafi być tak twardy i dobry w tym co robi, że najlepiej zbesztać go z błotem myśląc: Nikt nie jest lepszy ode mnie. Nawet nie chodzi o Jordana, czy Birda ale o samych hejterów.
Tak jak powiedział LeBron: nie ma teraz zmartwień, bo i nie powinien mieć, jest teraz na szczycie i niech się cieszą, to ich czas, ich życie, ich pasja… nam nic do tego…
Trzeba teraz świętować, a nie martwić się o jakiś tam hejterów, którzy nie są warci większej uwagi…
Ja z Lebronem mam tak samo jak z Jordanem…jak grał w finałach Jordan to kibicowałem przeciwnikom. Nie lubiłem go za bardzo. Dopiero jak przestał grac doceniłem jakim był gigantem. Z Jamesem mam wrażenie będzie podobnie. Kibicowałem Spurs i niestety nie udało się.
Seria z Pacers i finały pokazały pogłębiającą się przepaść pod koszem. Prawdopodobnie gdyby nie minuty Andersena, który to wszystko łatał defensywnie, to Miami by to już przegrało chyba dawno. Bosh grał momentami bardzo słabo. Duncan robił z nim w game 6 co chciał. Opcja z fałszywym centrem rzucającym tylko z półdystansu i słabo broniącym jest bardzo ryzykowna, w przypadku kontuzjowanego Wade’a, który nie może wspomóc Jamesa tak jakby mógł. Ponadto Do wymiany Miller i/lub Battier, może Cole bo jest za słaby w def. Haslem też nie jest pewnym punktem zespołu w każdym meczu, a powinien być jako doświadczony zawodnik, ale on zostanie bo jest pupilkiem w Miami. Jednak widać było, że brakowało mu centymetrów pod koszem. Riley nie ma już wyjścia bo ten tytuł wywalczony został ogromnym zasobem pracy i stresu. Musi poszukać broniącego centra, dobrze biegającego. Andersen jako zabezpieczenie z ławki, ale pewnie zarząda podwyżki po takich playoffach. Pod wieloma względami Gortat byłby idealny, a nie jest drogi…Polak miałby szansę grać z najlepszymi o tytuł a kibicowanie w Polsce NBA jeszcze by wzrosło, co tylko dla nas było by z korzyścią na ceny. Teraz patrzeć tylko od draftu zacznie się karuzela transferowa i nowe porównywanie sił na nowy sezon.
Pewnie, że nie zamknie, bo haterzy tacy są, będą go hejtować zawsze i zawsze cieszyć się z jego niepowodzeń. To nie są kibice koszykówki, to są sezonowe błazny, z którymi niestety prawdziwi kibice tej gry muszą się przez cały rok męczyć. Ale takie chwile pozwalają chociaż na krótko cieszyć się z ich nieobecności. Gratulacje dla najlepszej drużyny i najlepszego zawodnika w lidze.
Moim zdaniem bardziej hejtami przejmuja sie kibice Heat niz LeBron:) i bardzo dobrze, moim zdaniem w hejtach znaduje tez motywacje by byc najlepszym. Ktorym jest bezsprzecznie King James!
O postawie Jamesa w tych finałach można powiedzieć tylko tyle, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Czy jest on jednak „królem” to szczerze wątpię, co najwyżej nadałbym mu tytuł „książęcy” ;)
Ze swojej strony mogę tylko przytoczyć słowa Magica Johnsona w studiu pomeczowym, który na pytanie o to czy LeBron jest clutch odpowiedział: jest clutch i z dniem dzisiejszym powinno zakończyć się dyskusję na ten temat – w jego przypadku otwartym pytaniem pozostaje już tylko jak daleko zajdzie i w jaki dodatkowy sposób zapiszę się na kartach historii NBA. (tłum. własne). A odnośnie krytyków to jak widziałem dzisiaj Jamesa wykańczającego Spurs jumperami to pomyślałem z uśmiechem na twarzy właśnie o nich. Stracili kolejny argument podważający wielkość tego gracza. Pozdrawiam wiernych fanów NBA i wszystkich tych , którzy pomimo ogólnej niechęci do LeBrona są w stanie docenić jego grę.
Ostatnie cztery spotkania zagrał bardzo dobrze. Pierwsze 3 były takie sobie. Faktycznie nie wiadomo na ile przyczyną była ciężka seria z Pacers, a na ile świetne rozczytanie gry Heat przez Popa, że Spoelstra dopiero połapał się we wszystkim w game 4. Heat na dzisiaj mają jednak najwięcej talentu z drużyn w NBA. Dla mnie LeBron robił swoje. W Game 6 rzucił kluczową trójkę i miał w ogóle świetną czwartą kwartę (to chyba był game 6, bo już mi się zlewają te mecze w jedno), w Game 7 rzucił kluczową dwójkę. Do tego wspaniała obrona na Parkerze. To jest wybitny zawodnik, ale żeby go umieszczać jednym tchem z Jordanem czy Bryantem musi jeszcze choć 2 tytuły zdobyć.
Game 5 przeciętne, Game 6 slabe, gdyby nie Allen nie było by mistrzostwa, więc jak 4 ostatnie?
Pojmowanie wielkość zawodnika poprzez liczbę tytułów z logicznego punktu widzenia nie ma większego sensu. A porównywanie Jamesa do Bryanta (który nomen omen też ma dwa tytuły MVP finałów a tylko jeden MVP sezonu regularnego) i Jordana tym bardziej. LeBron nie musi nic już udowadniać, to do niego w przyszłości będą porównywani inni wielcy gracze.
na pewno dalej bedzie krytykowany a na pewno nie zgarnie chwały jakiej by oczekiwał (porównywanie z jordanem). a to dlatego że z takim składem (zdecydowanie najlepszy w lidze już rok temu a na ten sezon podkupili jeszcze) męczył się z pacers które miało średnio 20 strat na mecz- tam powinno być 4-0 heat i tak samo z emerytowanym san antonio które również notowało blisko po 20 strat i też koniec powinien być szybciej. mecz 7 zagrał ekstra i 6 ale krytyka będzie za to że dopuścił do tak długiej serii
Stanley Ale glupoty gadasz:) haters gona hate?
A Jordan to niby z ogórkami grał? Nie mówiąc już o tym, że Jax>>>Spo.
Jakie wsparcie miał LBJ w tych PO? Wade z kontuzją grał piach i dopiero w końcówce zaskoczył, Bosh gra na poziomie co najwyżej zadaniowca, a Allen na 1 dobry mecz zagra 2 słabe.
Wade gral piach tylko w pierwszych 2-3 meczach, poźniej to właśnie jego przebudzenie dodało wigoru całej ekipie Heat i to było głównym czynnikiem oprócz trójki Allena, że Heat zdobyli misia. Niestety nie była to gra LBJ, która była średnia i nawet G7 tego nie zmieni. Gdyby nie trojka Allena, to każdy teraz wyśmiewałby LBJ i jego rzuty rozpaczy, które lądowały w tablice…
Fireclo nie chciałbym jakos zagłębiać się w to czy James jest lepszy czy gorszy, czy jest lepszy od kogoś czy nie – ale wydaje mi się, że powinieneś przynajmniej zgodzić się ze mną, że gdyby nie to co zrobił James w 4 kwarcie G6,to Ray Allen nie miał by okazji do tego co zrobił – bo dawno już by było po zawodach.
Z tym się zgodzisz, czy jednak masz inne zdanie?
Po części na pewno można się zgodzić. Ale w końcówce jego rzuty to była jakaś parodia…Nawet w obręcz nie trafiał, to świadczy o psychice gracza, która u Lebrona jest na przeciętnym poziomie, co nigdy nie pozwoli mu zostać graczem tak dobrym, jak gdyby ta psycha była na wyższym poziomie.
Miałem nic nie pisać, ale te komentarze w większości, po prostu rujnują wiarę w przyszłość rasy ludzkiej. :)
Dlaczego kochamy koszykówkę?
Bo MJ był fajny? Bo Lebron jest fajny? Bo jest bardziej fajny w Heat niż w Cavs? Bo dzisiaj rzucił 50p, a wczoraj 16p ale zebrał 25 piłek z deski? Bo ktoś rzucił 3p pod koniec meczu? Nie. Nie dlatego kochamy koszykówkę. Wtedy kochamy tylko MJ’a, lub Lebrona. Wtedy kochamy 50p albo 25 zebranych piłek z deski.
Rozmowa tyczy się gry zespołowej.
Gdzie elementy gry to tak wiele aspektów, że każda próba wyjaśnienia zjawiska [ np. zdobycia mistrzostwa ], z punktu widzenia jednego zjawiska [ np. jeden bardzo skuteczny gracz i jego możliwości danego dnia ], to działanie porównywane do działań podejmowanych przez dzieci w piaskownicy. Chwilowe, nieprzemyślane, podyktowane jakimiś bliżej nie określonymi emocjami. Bez sensu.
Natomiast jest już zupełnym świadectwem paranoi, porównywanie jednych skutecznych graczy do innych. Np. LBJ do MJ, czy do Kobe’go. Tamci gracze grali w innych układach, które siłą rzeczy determinowały ich role i ich możliwości: inne czasy, nieco inne przepisy, inne reguły, inne drużyny, inni ludzie, inne indywidulane cechy, inny kontekst organizacyjny, wszystko inne.
Chodzi zawsze o to, aby wynik końcowy był wyższy. Na ogół: jak najczęściej.
By wspólnie zrobić tyle, ile jest się w stanie jako: GRUPA, aby określony przez organizację cel osiągnąć. Realizuje się małe cele, aby dojść do celu najważniejszego. Pracuje się w długim horyzoncie czasu. Gdzie doskonałe zarządzanie czasem i dniem codziennym – to jeden z filarów indywidualnych sukcesów. Niezwykle ważny jest zarząd, który określa kształt zespołu, włączając kadrę szkoleniową a kończąc na zawodnikach. Określa się, gdzie się chcemy znaleźć nie jutro, nie za pół roku ale w długim, określonym czasie, uwzględniając posiadane narzędzia [ ilość kasy, zawodnicy, trenerzy, lekarze, etc … ].
Sukces końcowy każdego zespołu to rezultat sprzyjających okoliczności i umiejętności ich osiągania. Te umiejętności posiadają poszczególni gracze [ jedni grają dłużej i intensywniej z uwagi na określone predyspozycje a inni spełniają inne – nie mniej ważne dla zespołów funkcje ], jak również trener [ nadzoruje fazę przygotowawczą, określa taktykę, kontroluje proces gry, ustawia indywidulane rozegrania ].
Co znamienne dla tej akurat drużyny:
Miami Heat to nie Lebron James. Miami Heat to: Pat Riley. To on jest ojcem sukcesu. Lebron i inni zawodnicy to wykonawcy tego celu, który Riley wraz z organizacją osiągnął.
To między innymi Lebron James, gwiazda Cleveland Cavaliers został przekonany przez P.Riley’a, aby dołączył do organizacji w Miami, aby dołożyć swoje specyficzne umiejętności w celu osiągnięcia sukcesu i celu jakim jest stworzenie warunków do zdobywania tytułów mistrzowskich. Otrzymał jasno określoną fukcję i ją realizuje, czasami mniej skutecznie, czasami bardziej – bo ma ku temu PREDYSPOZYCJE potrzebne tej organizacji do osiągania celów w określonym czasie. To nie znaczy, że Miami Heat będą mistrzem bo jeden gracz co mecz będzie rzucał 50 punktów w finałach. To nie działa w ten sposób. Bo to jest KOSZYKÓWKA. GRA ZESPOŁOWA. GRA WIELU. I nie ma tu znaczenia, czy ktoś był kiedyś od niego lepszy, czy nie. Nie ma znaczenia, czy ktoś rzucił 3p a on nie. Bo to jest KOSZYKÓWKA. GRA WIELU. Znaczenie ma zrozumienie celu organizacji i takie działanie, aby go osiągnąć. Uważam osobiście, że Lebron James bardzo skutecznie realizuje cele Miami Heat. Tak samo, jak Dwyane Wade, tak samo jak Ray Allen, tak samo jak inni zawodnicy tej drużyny. Dowodem jest zdobycie drugiego tytułu mistrzowskiego – przez nich a nie tylko przez Lebrona. COME ON! Czyjeś dywagacje o tym, czy byłoby tak, „GDYBY to a tamto”, jest rezultatem ograniczenia myślenia [ rezultat nudów, głupoty? ]
Pat Riley skutecznie odmienił całe Miami Heat, tak jak czynił to wcześniej w innych strukturach organizacyjnych. Posiada ogromną wiedzę o tym, jak tworzyć organizacje mistrzowskie w NBA. To jest jego sukces, nad którym pracuje w tej organizacji nie od roku, czy dwóch, bo sukces to dobre planowanie i sprawne wdrażanie na każdym szczeblu. Permanentnie.
Zrobili to. Zdobyli tytuł. Przypieczętowali go. Tak jak inni robili to przed nimi.
Media pokazują bardzo ograniczony wycinek, tylko element końcowy i to też tylko ten najbardziej widowiskowy, ewidentny i widoczny. To tam rodzą się gwiazdy. To tam jest Lebron, którego chcecie widzieć. Dopiero wiedza o tym, jak funkcjonuje instytucja NBA oraz jej poszczególne organizacje klubowe daje ogląd na to, kim są gracze, kim są trenerzy i czym są indywidulane ich osiągnięcia.
Mam to szczęście, że częściowo wiem, dlatego mam czelność zabierać głos w tych komentarzach.
Krytyka poszczególnych graczy, tego akurat zespołu w tym okresie czasu – to również przejaw braku umiejętności łączenia faktów i logicznego myślenia. Nawet jeżeli przegraliby tytuł mistrzowski, to i tak nie zmienia faktu, że są organizacją mistrzowską. Tak samo, jak San Antonio Spurs. Doskonale zarządzana instytuja z graczami kalibru mistrzowskiego. Nie zdobyli teraz mistrzostwa, bo zabrakło niuansów. Fakt, jak blisko się znajdowali osiągnięcia celu, dowodzi nie tego, że Duncan, czy Parker są wypasieni, nie tego, że Popovich jest super. Dowodzi tego, że oni jako kolektyw są doskonale zorganizowani, określeni i wspólnie dążą do celu, który rozumieją.
Indywidualne rozstrzygnięcia to już kwestia codziennych małych decyzji podejmowanych w czasie trwania meczów. Na co wszyscy z nich pracują całymi latami. Mniej lub bardziej wytrwale.
Tego wszystkiego jednak motłoch widzieć nie chce lub niestety, w więkoszości nawet NIE POTRAFI. Ku potwierdzeniu dla genetycznych haterów: sami gracze czasami wspominają, że to nie ich sukcesy, ale sukcesy ich drużyn, ich organizacji. Oni są „tylko robolami ze statusem gwiazd w niektórych przypadkach”. Lebrona podziwiam nie za jego 30p, nie za reklamę NIKE, nie za warunki fizyczne, nie za MVP. Podziwiam go za głębokie zrozumienie tego co robi i po co to robi, podziwiam go za tytanicznie ciężką pracę oraz za wiarę w siebie oraz poświęcenie siebie dla osiągnięcia zbiorowego celu – jako indywidualny element tej organizacji.
Ale niestety nawet dla nieco bardziej rozgarniętego motłochu sukces zawsze ma wielu ojców a porażka jest sierotą. Co również mija się z faktami. Widzi się na skróty, bo tak jest wygodniej, szybciej i mniej pracowicie. Po co się męczyć? Według mnie po to, aby być mistrzem, jeżeli się tego pragnie. Lebron James pragnął być mistrzem, tak jak MJ, tak jak Kobe i inni. Oni mieli sprzyjające elementy, on też je ma. Ma swój talent w swoim środowisku, w swoim specyficznym układzie odniesienia. Jest więc mistrzem tak jak oni, bo jego organizacja przypieczętowała ten fakt dwa razy z rzędu, więc wszystkie polemiki na jego temat nie mają żadnego znaczenia, czego dał ewidentny wyraz w swojej wypowiedzi po meczu numer 7.
Natomiast polemiki na temat San Antonio Spurs akurat mogą mieć miejsce, bo teraz nie zdobyli mistrza, mimo że są mistrzowską organizacją. Są zdolni, bo mają narzędzia, elementy i układ. Zostali pokonani nie przez Lebrona i jego 30, 40, 50 punktow. Nie przez Allena i jego 3p. Zostali pokonani przez Miami Heat. Przez grupę ludzi, gdzie każdy robi tak dobrze to co może w danym czasie – jak tylko jest w stanie. Kto o tym wie, ten wie. Koniec.
A teraz zapraszam do plucia, sarkazmu, pisania komentarzy w stylu: „tego nie da się czytać” i całego tego „dobra”, jakim zwykło się obdarzać komentarze dłuższe niż trend wskazuje, inne, niż większość tego pustego bablania o niczym, wszystkowiedzących mądrali.
Pozdrawiam
Świetny komentarz! Zgadzam się w 99% Tutaj Wade http://www.youtube.com/watch?v=-W0nr0zGNJg fajnie poszerza kontekst „dostosowywania się do organizacji” i „poświęcenie się siebie” dla drużyny
Bardzo dobrze napisane, zgadzam się z Twoją opinią(choć pewnie łatwiej mi bo jestem kibicem Miami).
Choć dodał bym do tego stwierdzenie, że koszykówka jak każdy sport wzbudza emocje i te emocje przekładają się na te komentarze, które tu piszemy.
A Ty kibicujesz jakiejś konkretnej drużynie?
I tak z ciekawości:
„Miami Heat to nie Lebron James. Miami Heat to: Pat Riley. To on jest ojcem sukcesu. Lebron i inni zawodnicy to wykonawcy tego celu, który Riley wraz z organizacją osiągnął.”
„Pat Riley skutecznie odmienił całe Miami Heat, tak jak czynił to wcześniej w innych strukturach organizacyjnych. Posiada ogromną wiedzę o tym, jak tworzyć organizacje mistrzowskie w NBA. To jest jego sukces, nad którym pracuje w tej organizacji nie od roku, czy dwóch, bo sukces to dobre planowanie i sprawne wdrażanie na każdym szczeblu. Permanentnie.”
Myślisz, że Pat w biedniejszym klubie też by był taki świetny?
Lakers, Knicks, Heat – najbogatsze kluby, duże miasta, bogaty rynek reklamowy, są chyba większe wyzwania?
Pisanie że gdyby nie Allen to nie byłoby mistrzostwa – czyste haterstwo przesłaniające wzrok piszącego. W G6 to w zasadzie całe Heat grało piach, i LeBron i Allen; w Q4 LeBron zrobił to co musiał, czyli zagrał no jak MVP. Że się pomylił kilka razy – jest tylko człowiekiem, ma w nogach pewnie więcej kilometrów niż większość z hejtujących jest w stanie sobie wyobrazić. Jest zmęczony i pada na pysk, co widać po tym jak grał – ale wstaje i robi swoje. Allen, cóż nie zagrał wybitnie w G6, ani w G7. Grał siano po prostu. Ale miał szczęście; naprawdę ogromne bo przecież on do Q4 nie zdobył żadnych punktów. Ale czy to jest jego zasługa? Gdyby nie zryw LeBrona to nie było by żadnej walki o remis – bo z taką grą i 10 punktami przewagi, to Spurs już w myślach przymierzali sobie pierścienie…
No i G7… jak można pisać że bez Allena by nie było mistrzostwa, skoro w G7 Allen zagrał tak źle że pewnie sam woli o tym już nie pamiętać. To był mecz LeBrona i Wade’a. Wygrali G6, dzięki fuksowi Allena, ale nie G7.
No i – to jest sport drużynowy; gra cała drużyna. Ciężko też uznać ten skład za szczególnie wybitny – Bosh to dobry gracz, ale nie jakoś szczególnie wybitny; Wade jedzie na oparach; Allen jest już jedną nogą na emeryturze; Battier, Miller, Andersen czy Haslem to są nieźli gracze, ale przecież nie wybitni. Anthony? Lewis czy Jones? Norris Cole jest wciąż jeszcze cholernie młody i czasem mu brakuje tego nerwa… ale się pewnie wyrobi z czasem.
A Spurs? Duncan to klasa sama w sobie, Parker wiadomo, Leonard wyrasta na nowego lidera, Ginobilli już się wita z planem emerytalnym, Green miał pecha bo chyba za wcześnie dano mu wirtualne MVP i imho nie wytrzymał tej presji, reszta też sroce spod ogona nie powypadała i swoje zrobić potrafi…
Najlepszy na papierze skład to miało lakers – Howard, Bryant, Nash, Gasol, Jamison, World Peace też przeca nie najgorszy… i gdzie oni są? Od dawna na rybach…
Bo zespół musi być zgrany i grać z planem, a nie gwiazdami… Jordan też nie grał z leszczami; też miał swoje big three (Jordan, Pippen i Rodman) i stado facetów gotowych zjeść parkiet jeśli to konieczne… samotnie to się niczego nie wygra.