Dzisiaj pierwsze spotkania w drugiej fazie turnieju rozegrały zespoły z grupy F, czyli 6 druzyn, które zajęły pierwsze trzy miejsca w grupach C i D. Na początku września zakładaliśmy, że właśnie w niej oglądać będziemy naszych orłów, którzy z hukiem wypadli z dalszej części rozgrywek. Ich miejsce zajęli Chorwaci i dzisiaj potwierdzili to, że ich awans z silnej grupy C nie był przypadkiem. Bogdanovic i spółka roznieśli w pył Finlandię i z dwoma zwycięstwami na koncie z uśmiechem patrzą na przyszłość. W drugim dzisiejszym spotkaniu obrońcy tytułu – Hiszpanie doznali drugiej na tym turnieju porażki, tym razem z Grecją. Swietnie dowodzeni Grecy przez Spanoulisa, już kilka razy przegrywali i wydawało się, że nie uda im się wyrwać tego zwycięstwa, ale ostatecznie pokonali Mistrzów Europy i zrobili pierwszy krok ku wyjściu z grupy.
Finlandia – Chorwacja 63-88 (11-17, 9-22, 18-24, 25-25)
Od zwycięstwa drugą fazę turnieju zaczęli Chorwaci, nie dając żadnych złudzeń Finom, kto był dzisiejszego dnia lepszy. Skandynawowie zagrali drugi fatalny mecz na tym Eurobaskecie, byli nieskuteczni, popełniali głupie straty i zostali zmiażdżeni na desce przez rywali. Ta porażka komplikuje im sytuację, bo przed nimi mecze z teoretycznie jeszcze bardziej wymagającymi rywalami. Powodów do narzekania nie mają natomiast Chorwaci, którzy zaliczają drugie zwycięstwo w tej fazie turnieju(zaliczona wygrana ze Słowenią).
Spotkanie rozpoczęło się od serii niecelnych rzutów po obu stronach parkietu. Zarówno Finowie jak i Chorwaci grali z aż za dużym, respektem do rywala. Dużo głupich strat i chaotycznych akcji, ale po części spowodowanych mocną i agresywną obroną – taki obraz gry oglądali kibice w pierwszej kwarcie spotkania. Wreszcie wyszły problemy Finów pod koszem, gdzie w walce na desce to rywale zdecydowanie dominowali od początku meczu, ponawiając jedną akcję aż 4 razy. Pod koniec kwarty, wszyscy zgromadzeni w hali w Ljubljanie dostali wreszcie trochę emocji, bo zza łuku trafił Koivisto, a dosłownie kilka sekund później tym samym odpowiedzial Rudez. Skandynawowie wciąż nie mogli złapać swojego rytmu w ataku, co zdarza im sie rzadko na tym turnieju i po kolejnej trójce Rudeza Chorwaci zdobyli 6 punktów przewagi i po pierwszych 10 minutach prowadzili 17-11.
Po powrocie na parkiet wciąż oglądaliśmy chaotyczną grę obu zespołów, a Finowie nie mogli kompletnie znaleźć pomysłu jak oszukać obronę rywali. Przez pierwsze dwie minuty nie oglądaliśmy żadnego celnego rzutu i dopiero wsad Rudeza otworzył wynik w drugiej kwarcie. Skuteczny wjazd pod kosz Ukicia wyprowadził Chorwatów na 10 punktowe prowadzenie. Finowie po 4 minutach gry mieli 0/9 z gry w tej części spotkania i po 4 punktach z rzędu Saricia, trener Dettmann musiał prosić o przerwę na żądanie. Skandynawowie próbowali powstrzymać rywali obroną strefową, ale i ta próba nie była skuteczna, bo Chorwaci zaczęli wyprowadzać szybki atak i dogrywać piłki pod basket do Tomicia. W końcówce zza łuku trafili wreszcie Koivisto i Ranniko, ale nawet te dwa celne rzuty nie zmieniły nic w grze Finów i do przerwy Chorwaci prowadzili 39-20.
Koszykarze z Półwyspu Bałkańskiego prezentowali się znacznie lepiej od rywali, nie dając im miejsca w obronie na łatwe wejścia pod kosz, zmuszając ich do rzutów z ciężkich pozycji. Zdominowali deskę, zbierając 32 piłki przy tylko 16 zbiórkach Finów. Najlepszy pod tym względem był Markota, który w 9 minut zebrał 9 piłek(aż 4 w ataku). Skandynawowie grali na skandalicznej skuteczności z gry – 17,2 %, trafiając tylko 5 rzutów z gry na 29 prób.
Druga połowa nie przyniosła nam prawie żadnych zmian, bo Finowie wciąż wyglądali na zmęczonych faktem, że muszą grać w ofensywie, a ich błędy w obronie pewnie wykorzystywali Chorwaci, na czele z Bogdanoviciem, który nie miał żadnych problemów ze zdobywaniem punktów. Skandynawowie wyglądali jakby ktoś zabrał im magiczną moc z pierwszego etapu turnieju i mimo tego, że w 3 kwarcie zdobyli „aż” 18 punktów, to po 30 minutach gry Chorwaci prowadzili 38-63 i na ławkę schodzili z uśmiechami na ustach.
W ostatniej kwarcie nie zobaczyliśmy już praktycznie żadnych emocji. Chorwaci bezpiecznie utrzymywali swoją ponad 20 punktową przewagę i nie pozwalali rywalom na złamanie tej granicy. Trener Repesa mniej więcej w połowie czwartej kwarty zaczął wpuszczać na parkiet rezerwowych, którzy radzili sobie równie dobrze, a na trybunach kibice z Chorwacji głośno cieszyli się ze zwycięstwa, celebrując je jeszcze w czasie trwania spotkania. Ostatecznie Chorwaci pokonali Finów 88-63 i dzięki temu zwycięstwu mają na koncie już 4 punkty i znacznie przybliżyli się do miejsc premiowanych awansem do ćwierćfinałów.
Gracz meczu: Damjan Rudez. Chorwacki skrzydłowy był dzisiaj bezlitosny dla rywali, wykorzystując ich każdy błąd. 17 punktów w 23 minuty, w tym 5/8 za trzy musi robić wrażenie.
Finlandia: Huff 10, Koivisto, Kotti i Ranniko po 8, Lee 7, Koponen 5, Nikkila i Muurinen po 4, Ahonen, Salin i Haanpaa po 3.
Chorwacja: Rudez 17, Bogdanovic 15, Ukic i Tomic (7 ast) po 11, Sarić 8 (6 ast), Simon 6 , Zoric i Delas po 5, Markota 4 i 11 zbiórek.
Grecja – Hiszpania 79-75 (16-26, 25-12, 11-19, 27-18)
Zdecydowanie lepiej w spotkanie weszli Hiszpanie, którzy od początku starali się wykorzystywać Marca Gasola, który jednak po 7 minutach miał na swoim koncie już 3 przewinienia i musiał na dłużej usiąść na ławce rezerwowych. Z dystansu trafiali Aguilar i Calderon, a po akcji 2+1 Fernandeza i kolejnym celnym wjeździe, przewaga Mistrzów Europy wynosiła 6 oczek. Grecy jednak nie mieli zamiaru się poddać, zza łuku 3 punkty zdobył Papanikolaou, a na 3 minuty przed końcem kwarty Hiszpanie przekroczyli już limit 5 fauli i każde kolejne przewinienie skutkowało rzutami osobistymi. Chwilę później niesporotwy faul złapał jednak Sloukas, dwa osobiste trafił Llull, a kilka sekund później z dystansu przymierzył Claver i przewaga Hiszpanów wzrosła do 12 oczek. Grecy zdołali odrobić 2 oczka i po 10 minutach przegrywali z Mistrzami Europy 16-26.
W drugiej kwarcie faul niesportowy zaliczyli Hiszpanie, a dokładnie Rodriguez i walka na parkiecie nabierała rumieńców. Spotkanie rozgrywane było w bardzo dobrym i żywym tempie, co nie koniecznie pasowało Grekom, którzy bardzo dobrze grali w obronie, ale zbyt często „podpalali się” w ataku. Z dystansu trafił jednak Zisis i przewaga Hiszpanów stopniała do 5 oczek, a trener Orenga musiał prosić o przerwę na żądanie. Obrońcy tytułu musieli radzić sobie bez Gasola pod koszem i z każdą akcją mieli coraz większe problemy z pokonaniem obrony rywali. Grecy imponowali w defensywie, ale pudłowali rzuty wolne i wciąż nie mogli wyjść na prowadzenie. Pomógł im w tym powrót na parkiet Spanoulisa, który najpierw trafił zza łuku, potem z półdystansu i zakończył prywatny run 8-0 rzutem za trzy punkty, tym samym wyprowadzając swój zespół na pierwsze w tym meczu prowadzenie. Pod koniec pierwszej połowy z półdystansu trafił Rubio i drugą kwartę Grecy wygrali 25-12, a w całym meczu prowadzili 41-38.
Z początkiem drugiej połowy grę starali się przyspieszyć Hiszpanie, którzy wiedzieli, że statyczna, ustawiana gra jest atutem Greków. Rudy Fernandez rozpoczął od efektownej akcji 2+1, a kilka minut później dołożył jeszcze celną trójkę, która dała podopiecznym trenera Orengi prowadzenie 46:43. Szybkim timeout’em zareagował trener „gospodarzy”. Kolejny fragment gry stanowił strzelecki pojedynek Marca Gasola i Georgiosa Printezisa. Hiszpan zdobył wtedy 11 oczek na 100% skuteczności trafiając dwukrotnie z lini rzutów wolnych, trzy razy po zagraniach pick&roll z Rubio i Fernandezem, oraz zaliczył skuteczny rzut zza łuku. Printezis był trochę mniej wszechstronny, ale jego 9 punktów ratowało jego drużynę od „ucieczki” rywali. Trzecia kwarta zakończyła sie wynikiem 52:57
Ostatnią część spotkania celnym rzutem trzypunktowym rozpoczął Rudy Fernandez. O dziwo jego trafienie praktycznie całkowicie zatrzymało ofensywne poczynania Hiszpanów w kolejnych minutach gry. Pościg rozpoczęli zatem Grecy, którzy męczyli swoich rywali, długimi i dynamicznymi akcjami. Agresywne penetracje i gra na wysokości low-post pozwoliły zdobywać im sporo łatwych punktów z lini rzutów osobistych. Reprezentacji Grecji bardzo dobrze dzielili się pilką i każdy gracz na parkiecie dołożył swoją cegiełkę do ostatecznego wyniku. Hiszpanie całkowicie stracili pomysł na grę. Brak zdecydowania często kończył się wyrzuceniem piłki w aut. Po celnych rzutach wolnych Bourousisa Grecy wyszli w końcu na prowadzenie 66:64, którego nie oddali już do samego końca. Na 59 sekund przed końcem Michail Bramos trafił za 3 punkty i całkowicie wybił rywalom z głowy zwyciestwo.
Gracz meczu: Vassilis Spanoulis. Zakończył mecz z dorobkiem 20 punktów, 3 asyst i 4 zbiórek. Może nie grał porywająco w końcówce, ale to dzięki niemu Grecy w 2 kwarcie dogonili rywali i wyszli na prowadzenie. Wrócił stary, dobry Spanoulis, z którym Grecja może pokonać każdego rywala na tych mistrzostwach.
Grecja: Spanoulis 20, Kaimakoglou 11, Printezis i Bourousis po 10, Bramos 8, Sloukas 7, Papanikolau 5, Zisis 4, Kavvadas 3.
Hiszpania: Gasol 20, Fernandez 20, Claver 9, Rubio 6, Calderon 5, San Emeterio 4, Rodriguez i Aguilar po 3.
Słowenia – Włochy 84:77 (18:21, 27:18, 15:15, 24:23)
Przed spotkaniem zakładaliśmy, że by wygrać to gospodarze muszą wygrać walkę na tablicach oraz ograniczyć do minimum rolę w ataku włoskiej reprezentacji Marco Belinelliemu. Jak się okazało podczas meczu miejscowi doskonale realizowali plan taktyczny nakreślony przez Bozidara Malkovića, a ponadto Simone Pianingiani chyba nieco zapomniał z czym dokładnie tak wyraźnie nie radzili sobie Słoweńcy podczas ostatnich spotkań GRUPY 'C’.
Włosi przystępowali do tego spotkania jako jedyna niepokonana ekipa turnieju, ale dyspozycja Marco Belinelliego (3-15 z gry) nie pozwalała im na przejęcie wyniku, mimo udanego otwarcia meczu (22:19). Od drugiej odsłony oglądaliśmy szybszą, bardziej zbilansowaną w ataku i pałającą chęcią dominacji nad rywalem Słowenię. Główna zasługa ich metamorfozy to seria Zorana Dragića, zaliczającego w drugich 10 minutach – 11 oczek. Istotną rzeczą była również postawa miejscowych podkoszowych, bowiem Słoweńcy zdominowali walkę na deskach dzięki 11 zbiórkom w/w Dragića oraz postawie Nachbara, Begića czy Murića (po 6 zb). Efekt 45:28 dla Słoweńców przy odskokach.
Podobać się mogła podkoszowa gra , po dwójkowych zagraniach, Mirzy Begića i Gaspera Vidmara. Obaj nie raz wkładali piłkę do kosza, skacząc nad głowami Włochów. Warto też jednak dodać, że najefektowniejszą akcją meczu był blok Cousina nad Vidmarze (który to został zatrzymany w locie;-).
Italia próbowała wrócić do gry dzięki postawie Gigi Datome. Nowy zawodnik Pistons wykorzystwał swój dzień na dystansie i po jego czwartej trójce, gra wyrównała się do stanu 48:48 w trzeciej fazie meczu. Niestety Włosi czasami na siłę forsowali taktykę wielu rzutów zza łuku i ona w rzeczywistości pchnęła ich do przegranej. Kiedy wydawało się, że mogą oni przegonić rywala to niecelne rzuty oddawali Belinelli, Gentile czy Roselli.
W czwartej kwarcie obejrzeliśmy coś , czego nie spodziewali się Włosi. Do gry włączyli się zawodnicy, którzy dotychczas nie punktowali lub mieli skromne zdobycze na koncie. Balazic, Joksimović, Murić i w końcu Lorbek pchnęli swoją reprezentację w stronę wygranej a kropkę nad 'i’ postawił Goran Dragić (trafiając z prawego rogu, za trzy punkty). Włosi i trener Pianigiani chyba nieco zapomnieli o użyciu obrony strefowej i w efekcie doznali pierwszej w turnieju porażki.
Gracz meczu: Zoran Dragic (15pkt i 11zb) – młodszy brat Gorana imponował skutecznością trafiając 7 z 10 rzutów z gry, a podczas drugiej kwarty w której Słoweńcy przejęli prowadzenie (27:18 wygrana kwarta to efekt pracy Z. Dragica) sam uzyskał 11 oczek. Spokojnie można zaryzykować stwierdzenie, iż młodszy brat wyszedł z cienia starszego (Goran miał wprawdzie 22pkt ale znów gorzej mu szło pod względem skuteczności i selekcji rzutów 6/15).
Słowenia: G. Dragić 22, Z. Dragić 15, Nachbar 13, Vidmar 9, Begić 8, Lorbek 5, Blazić 3, Murić 3, Balazić 2, Joksimović 2, Laković 2
Włochy: Gentile 20, Datome 16, Belinelli 11, Aradori 10, Cusin 10, Cinciarini 5, Diener 5, Melli 0, Roselli 0
Moje spostrzeżenie po tej fazie basketu- zawodzą zawodnicy z NBA. I mówię tu w szczególności o topowych graczach (Rubio) a nie o tych co grają ogony (Vesely). Wiem, że NBA to zupełnie inna gra ale jakiś poziom trzeba trzymać.
Można pójść w stronę zmęczenia sezonem, lub bardziej zespołową obroną i wyższą taktyką poszczególnych reprezentacji (zmiana obrony, różne ustawienia graczy) . W NBA preferowane są z reguły akcje indywidualne (bazujące na wyszoleniu graczy) i obrona jeden na jeden, w Europie bardziej kluczowa staje się taktyka. W końcu scouting robi swoje i ci najbardziej znani są podwajani , odpowiednio bronieni poprzez pomoc w obronie oraz wszyscy zainteresowani znają ich słabe czy mocne strony.