Tyreke Evans miał świetne wejście do ligi. Wybrany z 4 numerem w drafcie w 2009 roku przez Sacramento Kings już w pierwszym roku gry zdobył tytuł najlepszego debiutanta sezonu. Mało tego, tamte rozgrywki zakończył ze średnimi na poziomie 20,1 punktów, 5,8 asyst i 5,3 zbiórek i awansował do elitarnego grona zawodników, którzy w swoim pierwszym sezonie również zdobywali co najmniej 20 oczek, rozdawali 5 asyst i zbierali 5 piłek. Przed nim tej sztuki dokonało tylko trzech zawodników – Oscar Robertson, Michael Jordan oraz LeBron James.
Po tamtych rozgrywkach liczyłem, że Evans w następnym roku zagra co najmniej tak samo dobrze, jak w debiutanckim sezonie, a nawet, że zrobi krok do przodu i będzie prezentował się jeszcze lepiej. Liczyli pewnie też na to włodarze Kings, a wybierając w kolejnym drafcie DeMarcusa Cousinsa wierzyli, że mają teraz dwóch zawodników wokół których mogą budować zespół, a chude lata zespołu odejdą wkrótce w zapomnienie i może jeszcze nie w tym, ale za sezon, dwa ta dwójka, wzmocniona odpowiednimi zawodnikami, wprowadzi Sacramento do play-offs po raz pierwszy od sezonu 2005/06.
Jak wiemy tak się jednak nie stało. Evans w kolejnych latach miał kłopoty ze zdrowiem i pomimo tego, że nie prezentował się najgorzej nie był już tym samym graczem, co w swoim pierwszym sezonie. Nie potrafił wrócić do tego, do czego przyzwyczaił nas w swoich debiutanckich rozgrywkach.
Cousins z kolei, pomimo ogromnego potencjału, sprawiał kłopoty natury wychowawczej. Kłótnie z trenerami – zwolniony przez niego został przecież trener Paul Westphal, kary finansowe nakładane przez władze ligi dokładnie opisują naturę tego młodego podkoszowego. Być może nowy trener drużyny ze stolicy stanu Kalifornia – Mike Malone będzie w stanie okiełznać jego trudny charakter.
Wróćmy jednak do Evansa. Wydaje mi się, że dopadł go marazm i dlatego zmiana otoczenia może okazać się dla jego dalszego rozwoju zbawienna. Czasem zmiana jest właśnie, tym czego potrzebuje zawodnik, by zrobić krok do przodu. Tak właśnie może być z Evansem i świeży start w nowym zespole powinien mu w tym pomóc.
Pozostaje pytanie jaka będzie jego rola w Nowym Orleanie. Nie wydaje mi się, by Tyreke mógł wychodzić w pierwszej piątce na pozycji rozgrywającego lub rzucającego obrońcy. Te są zarezerwowane dla Jrue Holiday’a i Erica Gordona. Pozostaje rozpoczynanie spotkań na pozycji nr 3 lub z ławki rezerwowych. – Jeśli trener [Monty Williams] uzna, że tak jest najlepiej mogę dodawać ognia drugiemu garniturowi zespołu – powiedział Evans w rozmowie z Sheridan Hoops.
24-latek dodał także, że nie ma nic przeciwko temu, jeśli będzie wychodził na parkiet jako niski skrzydłowy. – Zdecydowanie czułbym się z tym dobrze, gdyby doszło do tego – wyjaśnił, zaznaczając przy okazji, że nie pęknie przy tym w defensywie. – Mogę bronić na trójce. Od Carmelo po LeBrona i Duranta. To nie będzie łatwe, ale mogę wykonać to zadanie.
Na pewno dużym plusem jest to, że trener Williams ma duże pole do popisu, jeśli chodzi o rotację na pozycjach 1, 2 i 3. Na pewno minie trochę czasu zanim ta rotacja ostatecznie się wyklaruje, a wszechstronność zawodników obwodowych pozwoli Williamsowi na ustawianie w trakcie spotkań korzystnych dla Pelicans match upów.
Nie jestem przekonany co do tego, by to Evans grał na pozycji niskiego skrzydłowego. Już w Kings czasami występował na tej pozycji i nie wyglądało to dobrze. Dużo lepiej radzi sobie grając jako rozgrywający lub rzucający obrońca, dlatego wydaje mi się, że starterem na trójce w Nowym Orleanie powinien być Al-Farouq Aminu, a Tyreke powinien wychodzić na parkiet jako rezerwowy. Wtedy razem z Ryanem Andersonem, który też w moim przekonaniu mógłby zaczynać mecze na ławce, dawaliby Pelikanom dużo energii w trakcie meczu.
Jak to poukłada Monty Williams. Czas pokaże. Możliwości ma jednak co nie miara, a po wypowiedziach zawodników widać, że to czy będą starterami, czy będą pomagać drużynie z ławki nie ma dla nich znaczenia (przynajmniej dla niektórych). Pozostaje nam teraz tylko czekać na start nowego sezonu.