Nie jestem wielkim fanem międzynarodowej koszykówki. Zwykle koncentruję się tylko na rozgrywkach NBA. W tym roku dałem się jednak skusić na kilka „widowisk” pod tytułem „Polska na Eurobaskecie”, a ten tekst będzie przemyśleniem na ten temat.
Akt 1 – Szumne zapowiedzi
Lubię gdy zawodnik jest pewny siebie, butny, a nawet arogancki. Jeżeli np. Rose po ponad rocznej przerwie w grze w wywiadzie mówi o tym, że uważa się cały czas za najlepszego zawodnika ligi to się nie napinam. Dlaczego? Bo tak wychowuje się mistrzów.
Zawodnik musi być pewny swoich umiejętności i nie obawiać się rywalizacji. We wszystkim trzeba jednak zachować umiar. Czymś innym byłoby przez Gortata powiedzenie, że w Europie może efektywnie bronić przeciwko każdemu środkowemu, czymś innym jest jednak stwierdzenie „W Europie ogram każdego!” (za SportoweFakty).
Nie Marcin, nie ograsz. Pamiętam jak w meczu przeciwko Hiszpanii jedynym wspólnym punktem między Tobą, a młodszym Gasolem był kolor butów.
Podobnie źle odebrałem licznie przytaczane w mediach stwierdzenia w jakich to najpierw mieliśmy się przetoczyć po Gruzji, Czechach i Chorwacji by potem bić się o rozstawienie w drugiej fazie z Hiszpanią i Słowenią. Jako cel minimum określano ćwierćfinał, a realny (lol) miał być nawet medal.
Nie nie był, a czasem lepiej zamiast dodatkowych wywiadów dłużej popracować na treningu (np. taki drobiazg jak rzuty wolne).
Akt 2 – Odpowiedzialność na boisku
Po czym poznajemy lidera drużyny? Po tym, że bierze na siebie ciężar gry gdy wymaga tego sytuacja. Czy nasza kadra miała takiego gracza na Eurobaskecie? Niestety nie.
Nasza największa gwiazda – Gortat – nie jest tego typu graczem i nigdy nie będzie. Jego repertuar zagrań ofensywnych jest mocno ograniczony i żeby być efektywnym potrzebuje bardzo dobrego rozgrywającego.
Druga gwiazda i druga „wieża” – Maciej Lampe zawiódł na całej linii. Najbardziej regularny był w… robieniu strat (2.6 na mecz). Czy oczekiwał gry 1na1 i brał na siebie większą odpowiedzialność jako bodaj najbardziej uzdolniony polski gracz w ataku? Poza meczem z Czechami, gdzie miał 6/19 z gry i 14 punktów nigdy nie przekroczył 10 oczek i 10 rzutów.
Trzeci spośród graczy, na których najbardziej mogliśmy liczyć w ofensywie – Thomas Kelati błysnął tylko w meczu „o honor” – czyli w naszej specjalności. Cóż, widać że szybko przyjął złe wzorce.
O rozgrywających nawet nie chce mi się pisać, choć z drugiej strony jedna statystyka jest warta wzmianki – stosunek asyst do strat, który dla duetu Koszarek-Szubarga wynosił 2.0 (czyli na każde dwie asysty mieliśmy jedną stratę). Wielokrotnie krytykowany za zbyt nonszalancką grę (choć agresywnego stylu wymaga od niego zespół) Russell Westbrook w zakończonym sezonie miał 7.4 apg i 3.3 tog (ratio 2.24) żeby było śmieszniej – przy 23.2 ppg.
Akt 3 – Po Turnieju
Ten akt też jest klasycznym dla polskich dyscyplin zespołowych. Po tym jak gwałtownie zabijane są (nadmiernie wcześniej rozbudzane) nadzieje przychodzi pora na rozliczenie.
Wariantów zawsze jest kilka, ale tym którego przeciętny Kowalski oczekuje najbardziej w tym momencie jest po prostu przyznanie, że się nawaliło. Który z graczy Bauermanna coś takiego zrobił? Kelati. Amerykanin z pochodzenia.
Chyba jeszcze bardziej jednak denerwuje mnie odwrócenie tonu w mediach. Dziennikarze, którzy przed turniejem pisali o „pójściu na medal” i o „powrocie polskiej koszykówki” teraz jechali wszystko i wszystkich związanych z naszym basketem.
Standardowy banał, o „szkoleniu młodzieży” znów powrócił (nie łudźcie się, skończy się jak zawsze na gadaniu). Jak po każdym turnieju pora na bełkot o tym, że trzeba zmienić trenera (wiadomo, obcokrajowiec, który wcześniej miał lepsze – chłodne – spojrzenie, teraz ma być zły bo nie rozumie mentalności i trzeba postawić na Polaka).
Metalność zwycięzcy
W zasadzie, to my nawet nie musimy jechać na turniej czy to w koszykówce czy w piłce nożnej by z prawdopodobieństwem bliskim pewności zawsze pisać ten sam scenariusz. I tu jest właśnie problem.
Nie w indywidualnych (umówmy się, przeciętnych) umiejętnościach. Nie w osobach trenerów (choć jak wielką różnicę potrafi zrobić specjalista pokazał Fratello). Tylko w głowach graczy.
Czemu jak Amerykanin czy Niemiec wychodzi na boisko w ważnym meczu to nie jest przerażony? Czemu nie gra na 40, tylko na 100, albo nawet czasami na 140 procent swoich umiejętności?
Bo ma mentalność zwycięzcy.
Kilka dni temu czytałem fantastyczny artykuł w HBR o Sir Alexie Fergusonie i tym w jaki sposób przez tak długi czas potrafił utrzymać i siebie i swój klub na topie. Jedną z podstawowych rzeczy jaką wymieniła legenda United była właśnie mentalność zwycięzcy. To, że jego zespoły nigdy nikogo się nie bały. Nigdy nie panikowały nawet gdy sytuacja wydawała się dramatyczna (pamiętny finał LM przeciwko Bayernowi). Dla nich zwycięzca nie były nigdy czymś niespodziewanym, były oczekiwane.
My, Polacy zbyt często jesteśmy minimalistami. W liczących 10-12 spotkań eliminacjach zagramy 1 dobre spotkanie i już jesteśmy zadowoleni na kilka lat (piłkarski remis na Wembley, czy ogranie Portugalii). Pal sześć jeszcze, gdy wiąże się to z chłodną oceną. Gorzej gdy np. koszykarskie sparingi przeciwko przeciętniakom są podnoszone do rangi zbudowania drużyny na tytuł, a zdecydowana porażka z Turcją jest traktowana jako wpadka przy pracy.
Wielkie drużyny robią zupełnie odwrotnie. Porażki i to te, w których decydują detale są rozbijane na czynniki pierwsze. Pamiętacie jak wszyscy „olali” mecz przeciwko Ukrainie i tamtą fatalną końcówkę? Wyciągnęliśmy z tego jakieś wnioski? Ja w wyrównanych końcówkach na Eurobaskecie widziałem dokładnie ten sam paraliż.
99% z nas nie ma na tyle talentu by chwycić piłkę, trafić do kadry i podnieść w niej standardy. Możemy jednak pomagać w inny sposób. Podnieśmy (zwłaszcza dziennikarze) poziom wymagając od zawodników zdecydowanie więcej. Więcej – nie zwycięstw, ale jakości w pracy. Regularności i poświęcenia. Koncentracji i woli walki. Tego by detale, które przecież nawet blogerzy potrafią wychwycić były opisywane. Cholera, może ktoś pójdzie drogą Hollingera czy Rafała Jucia.
Spróbujmy stworzyć warunki, w których nasi sportowcy będą potrafili wytworzyć mentalność zwycięzców. To jest zaraźliwe, a jeśli ktoś nie będzie chciał się dostosować to trzeba ich skreślić (tak jak SAF skreślał Van Nistelrooy’a czy Beckhama), bo nigdy indywidualność nie może być większa niż zespół.
Tylko tak można pójść do przodu.
Brawo Mateusz!
Na myśl przychodzi mi Wenta i jego słynne „jak wprowadzą siódmego zawodnika (przewaga liczebna), mają 15 sekund – przerywać (mają piłkę), tylko spokojnie, mamy DUŻO CZASU”. To jest właśnie taka pewność siebie…
Marcin to solidny pierwszopiątkowiec w NBA. Co za tym idzie, oczekiwania w kadrze są dobrze ukierunkowane – powinien dawać jej najwięcej, tymczasem jest z tym różnie. Jest jej gwiazdą i najlepszym zawodnikiem. tymczasem wiele mówi się o tym, że nie zaryzykuje kontraktu na rzecz ceglenia w kadrze, nie da z siebie wszystkiego – za to ryzykują, i Parker i Deng i wielu innych. Tutaj wg mnie zaczyna się problem kadry. Jeśli jej trzon, że tak to ujmę franchise player, gra z rezerwą mocy, chęci i poświęcenia, to można powiedzieć, że celnym tutaj jest powiedzenie, że ryba psuje się od głowy.
Być może moja ocena jest krzywdząca, być może za mało sie znam. mam natomiast odczucie, że Gortat w kadrze powinien być jak Giggs w reprezentacji Walii, jak Litmanen dla Finlandii, jak Malone i Stockton w Utah Jazz – może nie sprawi, że wszystko wygramy, ale jego obecność uczyni innych lepszymi zawodnikami i spowoduje, że przeciwnikom nie będzie się grało przyjemnie.
Na pewno z tyłu głowy ma tą świadomość, że jak dozna jakiejś poważnej kontuzji to jego miliony będą wisiały na włosku. Może to by tłumaczyło czemu na tej imprezie był tak soft, że przepychali go Vesely czy Sarić, nie mówiąc już jak zdominował go Gasol czy ogrywał Shermadini. Czy Gortat wygrał jakiś bezpośredni pojedynek ze środkowym na tej imprezie? Może w meczu o pietruszkę.
Na pewno też mentalność jest problemem większości naszych reprezentacji może za wyjątkiem wspomnianych przez Ciebie piłkarzy ręcznych, w grze których (w latach świetności) zazwyczaj widać było tą wolę walki, której oczekujemy jako kibice.
Mimo wszystko nie rozumiem jak tacy gracze jak Gortat, który grywa co noc przy 20 tysięcznym tłumie czy Lampe, który też grał już wiele spotkań pod dużą presją jadą na Eurobasket i mają splątane nogi ze stresu, bo tak to niestety wyglądało.
Pamiętam też jak Gortat swego czasu zwalił winę za kiepski start sezonu NBA, bo w wakacje musiał grać z ogórkami w kadrze. To ciekawe, że reprezentacja USA potrafi zagrać największymi gwiazdami na Olimpiadzie i co więcej – ta Olimpiada pomaga im w przygotowaniu do sezonu, a nie jak w przypadku Polaka szkodzi.
Świetny artykuł! Jestem wielkim fanem United tak więc z przyjemnością czytało mi się porównanie z artykułem Sir Alexa Fergusona. Był wielkim człowiekiem, kimś takim jak Phill Jackson w NBA.