Mecz pomiędzy Houston Rockets i Charlotte Bobcats wart był uwagi ze względu na oficjalny debiut w drużynie z Teksasu Dwighta Howarda. Trzeba przyznać, że wypadł on bardzo okazale, gdyż „Superman” ustanowił swój rekord pod względem zbiórek, mając ich aż 26 na zakończenie meczu, a jego Rakiety wygrały całe spotkanie96-83.
Przed rozpoczęciem meczu na parkiecie pojawił się Dwight Howard z mikrofonem w ręku, aby oficjalnie przywitać się z fanami swej nowej drużyny. Obiecał, że jego zespół będzie dawał z siebie wszystko po czym za chwilkę wziął się do roboty, aby przekuć słowa w czyny.
Rockets rozpoczęli piatką z Omerem Asikiem i Patrickiem Beverlym. Na ławce pozostał natomiast Jeremy Lin, który w zeszłym sezonie był startowym playmakerem Kevina McHale’a.
W Bobcats natomiast także mieliśmy okazję zobaczyć debiutującego środkowego. Al Jefferson, bo o nim mowa podobnie jak jego vis-a-vis latem tego roku również zmienił klub i starcie w Toyota Center było dla niego pierwszym meczem w trykocie Bobcats.
Początek meczu to nie było wielkie widowisko. Wszystko to za sprawą niezwykle agresywnej i twardej gry ze strony gości, którzy znając potencjał do radosnej i finezyjnej koszykówki rywali starali się ją zdusić już w zarodku. Efektem tego była brzydka gra oraz kontuzja żeber Patricka Beverly’ego, który w II kwarcie opuścił parkiet z grymasem bółu i już więcej nań nie powrócił.
Pierwsza odsłona bez wielkich fajerwerków zakończyła się wynikiem 17-19 dla drużyny przyjezdnej. W drugiej kwarcie obraz gry trochę uległ zmianie, a to za sprawą lepszej dyspozycji Rakiet. Dobrze rozciągali grę, czego efektem były trzy trójki Francisco Garcii oraz liczne punkty po penetracjach podkoszowych Lina i Hardena. Właśnie skuteczna gra na obwodzie jak i wejścia wymienionego duetu pozwoliły odskoczyć Houstończykom na 9 pkt.
Al Jefferson właśnie w drugiej kwarcie zdobył swe pierwsze punkty dla Charlotte, ale głównie prym w ofensywie teamu z Północnej Karoliny wiedli młodzi gracze w osobach Kemby Walkera i Michaela Kidd-Glichrist. Po 24 minutach jednak gracze Steve’a Clifforda przegrywali 39-45.
Po przerwie począkowo obie ekipy starały się skupić ciężar zdobywania punktów na graczach podkoszowych i co ciekawe był to element, który pozowolił zmniejszyć straty gościom, a nie powiększyć przewagę Rakietom. Kiedy dwie trójki trafił Josh McRoberts wydawało się, że Bobcats zaczną seryjnie zdobywać punkty, ale wtedy coś się zacięło w ich grze w ataku. Z drugiej strony też trafiali tylko Howard z Linem zatem na tablicy wyników udało się zachować status quo. Trzecia kwarta nie przyniosła zatem punktu zwrotnego spotkanie i po dość nurzącej grze obu zespołów kibicom w Toyota Center jak i tym przed telewizorami pozostało czekać na ostatnie swanaście minut.
Przyznam się, że warto było. Był to bowiem jedyny okres gry, w którym współpraca pomiędzy Howardem i Hardenem wyglądała świetnie. Udane pick’n’role, alley-oop, otwieranie się wzajemnie na wolnych pozycjach – wszystko to działało tak jakby sobie to wymarzył coach McHale’a. W efekcie też takiej współpracy obu liderów Rakiet ich drużyna odskoczyła dość wyraźnie swym przeciwnikom. Tym decydującym o wyniku meczu momentem był run 8:0 ze strony Rakiet, w którym to sześć punktów było wynikiem wspólnej gry na linii Howard-Harden.
Mimo przebudzenie się w końcówce Alla Jeffersona, który co by nie mówić przespał niemal cały mecz, Rakiety już nie oddały prowadzenia i pewnie pokonały druzynę Cats 96-83.
Biorąc pod statystyczną lupę obu debiutantów, to znacznie okazalej wypadł DH12. Liczbą 26 zbiórek ustanowił swój rekord kariery w tym względzie, a do tego dodał jeszcze 17 pkt ( przy skuteczności 8-14). Big Al natomiast rzucił 13 pkt (6 celnych rzutow na 19 oddanych!), z czego sześć w ostatnich 2,5 min meczu. Zebrał też 8 piłek i zablokował dwa rzuty rywali.
Najlepszym strzelcem gospodarzy był James Harden, autor 21 pkt i pięciu asyst (ale też zaliczył 5 strat, co jest jego piętą achillesową). Kontuzja Patricka Beverly’ego pozowliła spędzić na parkiecie więcej minut Linowi. Absolwent Harvardu wykorzystał swoją szansę, gdyż spotkanie zakończył z 16 pkt. Niezwykle udane zawody zaliczył także garcia, który był drugim strzelcem z liczbą 19 pkt. jego specjalnością sa oczywiście rzuty za trzy, których w meczu z Bobcats trafił 5 przy dziewięciu próbach.
W Charlotte najskuteczniejszy był Josh MacRoberts, którego łupem padło 16 pkt. Kemba Walker zdobył 12 oczek i zanotował 5 asyst, co też pozowoliło mu zostać najlepiej podającym w swym zespole. Wspomniany już wcześniej Jefferson do spółki z Michaelem Kidd-Glichristem mieli po 8 zbiórek, co też było najlepszym osiagnięciem spośród koszykarzy z Północnej Karoliny.
Bobcats nie wygrali w Toyota center od 2006 roku. Ciężko jednak było spodziewać się wygranej jeśli pozwolili zdominować się rywalom na tablicy (37:54). Brak wyrazistych liderów i chyba jeszcze nie do końca wejście w sezon przesądziły o tym, że podopieczni Clifforda odstawali poziomem od oponentów, co najlepiej odzwierciedla wynik meczu.
CHARLOTTE BOBCATS (0-1) – HOUSTON ROCKETS (1-0) 83-96
(19-17, 20-28, 22-22, 22-29)
J. McRoberts 15, R Sessions 14, A. Jefferson 13 – J. Harden 21, F. Garcia 19, D. Howard 17 pkt (26 zb.!!!)
Na nba.com jest napisane, że Howard wyrównał rekord kariery pod względem zbiórek, a nie go pobił.
No, Howard zaczyna swoją grę. Wreszcie jest tam gdzie być chciał. W Lakers było dla niego za ciasno a tutaj może rozwinąć skrzydła tylko musi się nauczyć grać z Hardenem i Linem. Asika zawsze można wymienić jak będzie taka potrzeba sprowadzić albo lepszego rozgrywającego albo strech four dobrej klasy.Na razie nie grają obok siebie i zobaczymy jak to wyjdzie. To jest najlepsza para dwóch wież od czasów Duncan-Robinson i Bynum-Gasol.
Prosze cie…Najlepsza??? może w defensywie bo w ataku to już padaka, gdy będzie ktoś lepszy w obronie od Big Al’a to nie wróże im przyszłości. Gasol-Randolph,Monroe-Drummond,Pekovic-Love są dla mnie o wiele silniejsi.
A jakiego mial przeciwnika? A ktoś wie dlaczego Kobe zmienil nr na 24? Dzięki.