5 zawodników pierwszej piątki Pistons zdobył dziś 12 i więcej punktów i gospodarze bez większych problemów pokonali swoich rywali ze stolicy USA, w barwach których zadebiutował nasz jedynak w NBA – Marcin Gortat.
Wizards rozpoczęli mecz bez Polaka w pierwszej piątce. Na pozycję centra przesunięty został Nene, a obok niego jako silny skrzydłowy zagrał Trevor Booker. To trochę dziwna decyzja Randy’ego Wittmana, biorąc pod uwagę, że naprzeciwko w zespole gospodarzy na pozycjach cztery i pięć wybiegli Greg Monroe i Andre Drummond.
Wzrost i siła Gortata mogłyby się przydać gościom w walce pod koszem, biorąc pod uwagę, że Nene w ataku operował głównie na półdystansie, co automatycznie zmniejszało szansę na ofensywne zbiorki i ponowienie akcji. Być może jednak Marcin zbyt krótko trenował z zespołem, by od razu wychodzić w pierwszym składzie i stąd to posunięcie.
Zresztą nasz rodak nie rozpoczął dobrze tego spotkania. Na parkiecie pojawił się pod koniec pierwszej kwarty i już w pierwszej akcji został zablokowany przez Monroe. W kolejnej sytuacji dostał piłkę w post up na lewym łokciu i ją stracił, a kilka chwil potem popełnił ofensywny faul. Pierwszej polowy na pewno nie zaliczy od udanych, niemniej później było już trochę lepiej.
Pierwsze punkty Gortat zdobył w trzeciej kwarcie po zagraniu pick’n’pop z Bradley’em Bealem. Ostatecznie zakończył spotkanie z dorobkiem 9 oczek, 9 zbiórek, w tym 4 w ofensywie i jednego bloku w tylko 17 minut. Widać było, że nie jest zgrany z zespołem i potrzebuje na to jeszcze trochę czasu, niemniej Polak zagrał za krótko. Bez niego Wizards zupełnie dali się zdominować w pomalowanym, gdzie Pistons rzucili 56 punktów, o 30 więcej niż zawodnicy Waszyngtonu.
Dużo lepiej od Marcina w w debiucie w barwach nowego zespołu spisał się Josh Smith. Co prawda nie ustrzegł się kilku niezbyt mądrych decyzji rzutowych, jak air ball zza łuku na 3 minuty do końca, po których Wizards chwilę później zbliżyli się na 7 oczek, ale zagrał całkiem przyzwoicie.
Na ogólną, dobrą ocenę jego gry miało pewnie znaczenie to, że w drugiej połowie spędził dużo czasu jako silny skrzydłowy, po tym jak Drummond na początku czwartej kwarty złapał czwarty i piąty faul i usiadł na ławce.
J-Smoove miał cichą pierwszą połowę. 5 punktów z 4 rzutów, a ostatecznie skończył spotkanie z 19 oczkami na koncie, 8/12 z gry, z czego 3/7 za trzy (trochę za dużo), 5 asystami i 5 zbiórkami. Do tego nie wyglądał źle na boisku obok Grega i Andre, ale trzeba jeszcze poczekać z oceną tego ustawienia. Choć przyznam, że nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy pierwszym rzutem Smitha w barwach Pistons był oczywiście rzut za trzy. Do tego niecelny.
Jednak ani Smith, ani Gortat nie byli bohaterami tego meczu, a Monroe, powracający po 4 latach do Detroit Chauncey Billups. Pierwszy zapisał na swoim koncie 24 punkty i zebrał 16 piłek, dominując w pomalowany i m.in. popisując się zagraniem, którego nie powstydziłby się sam Hakeem Olajuwon.
Drugi z kolei przypieczętował zwycięstwo Pistons. Gospodarze od połowy drugiej kwarty praktycznie cały czas utrzymywali nad Wizards ok. 10 punktową przewagę. Każda próba gości doprowadzenia do remisu spotykała się z szybką odpowiedzią Pistons, niemniej na 7 i pół minuty przed końcem meczu po dobitce Gortata Wizards zbliżyli się na cztery oczka.
Następnie jednak akcję dwa plus jeden zaliczył Kyle Singler, a spotkanie zamroził Mr Big Shot trafiając dwie trójki z rzędu i wyprowadzając Detroit na 11 punktów przewagi. Chwile później za trzy (!) trafił Smith i było po meczu.
Billups zakończył mecz z 16 punkami na koncie i 5 asystami i przeszła mi przez głowę myśl, czy rzeczywiście sprowadzenie Brandona Jenningsa z Milwaukee Bucks, który nie mógł dziś zagrać z powodu problemów z zębem mądrości oraz naruszenia linii dziąseł przy podstawie żuchwy było potrzebne. Może Chauncey i Will Bynum, który rzucił dziś 19 oczek i także rozdał 5 asyst by wystarczyli?
W szeregach Wizards świetne zawody rozegrał Trevor Ariza, który był dziś gorący zza luku, trafiając 6 trójek, a w całym meczu rzucając 28 punktów. Zebrał do tego 10 pilek. Zawiódł dziś trochę lider gości – John Wall. Co prawda zdobył 20 oczek i rozdał 11 asyst, ale zaczął mecz od 5 pudeł i ostatecznie skończył mecz trafiając 8 z 21 rzutów z gry. 17 punktów z 18 rzutów dodał Beal.
Kolejne mecze obie drużyny zagrają w piątek, Waszyngotn podejmą u siebie Philadelphię 76ers, z kolei Pistons wybiorą się do Memphis na pojedynek z tamtejszymi Grizzlies.
Washington Wizards – Detroit Pistons 102:113 (22:25, 21:30, 30:26, 29:32)
Liderzy zespołów:
Punkty: Ariza 28 – Monroe 24
Zbiórki: Ariza 10 – Monroe 16
Asysty: Wall 11 – Smith, Billups, Bynum 5
Przechwyty: Wall 3 – Bynum, Caldwell-Pope 2
Bloki: Nene, Gortat, Temple 1 – Smith, Monroe, Bynum, Jerebko 1
Całkiem niezły debiut MG jak na 17minut. Będzie lepiej tylko trzeba trochę dać mu czasu. A widzieliście co Howard zrobił w Rockets na tablicach? W 76ers też sensacja i to prawie podwójna bo zabrakło naprawdę niewiele do Q-D …
jak można mieć 2/12 z gry, z czego 3/7 za trzy ?
powinno być 8/12 z gry..
poprawione :)
„Widać było, że nie jest zgrany z zespołem i potrzebuje na to jeszcze trochę czasu, niemniej Polak zagrał za krótko.”
co do Gotata to można śmiało powiedzieć, że sam zasłużył na tak krótki czas gry swoimi 5 faulami (w niecałe 17minut!) no i ładną dostał „czape” od Smitha ;)
Wall to się powinien nazywać Brick…
Hehe, prawie jak w piosence, w tym wypadku – Another brick „from” the Wall :D
Pierwsze koty za płoty Polish Machine powinien już w następnym meczu wychodzić w s5 bo trochę się miotał po parkiecie.Marcin musi grać z Wallem razem bo Maynor nie wykorzysta jego potencjału w akcjach pick and roll.
Pistons zdominowali tablice do tego mieli generala Billupsa na parkiecie, ktory wszystko kontrolowal. Oby tak dalej!
Wizards próbowali ograć najwyższy frontcourt ligi z undersized centrem, który jest power forwardem i undersized power forwardem, który jest niższy od swingmana Pistons Singlera…
Really? Seriously?