Jeżeli czegoś oczekiwałem po spotkaniu Pacers z Pistons to przede wszystkim tego, że będę oglądał twardą, fizyczną walkę pod obiema obręczami. Nie zawiodłem się.
Bohaterem niepokonanych gości był niezawodny Paul George, który pomału zaczyna generować głosy, że może pokusić się w tym sezonie nawet o tytuł MVP rozgrywek.
Drużyna | Bilans | I kw. | II kw. | III kw. | IV kw. | Wynik |
Indiana Pacers | 4-0 | 29 | 9 | 36 | 25 | 99 |
Detroit Pistons | 2-2 | 14 | 27 | 22 | 28 | 91 |
Przebieg spotkania
Już po kliku minutach podkoszowi obu drużyn mieli na koncie po jednym efektownym bloku (Hibbert, Drummond, Monroe i Smith). Początkowo wszystko układało się po myśli miejscowych, którzy dobrze przekuwali skuteczną defensywę w atak. Nie przeszkadzało im nawet to, że zastępujący George’a Hilla CJ Watson radził sobie z Brandonem Jenningsem.
Grający już bez maski rozgrywający gospodarzy miał duże problemy ze skutecznością i przede wszystkim z kreowaniem gry partnerom (praktycznie za każdym razem drużyna zaczynała grać zaplanowaną akcję przy 10-12 sekundach na zegarze – na tym poziomie to zbyt późno).
Sygnał do przebudzenia dla gości dał Paul George, który zapoczątkował zryw 18-4 (trudny rzut z półdystansu, trójka i wsad) by po chwili Pacers prowadzili już 24-12. Dobre minuty trenerowi Vogelowi dał również Salomon Hill i dzięki trafieniom tej pary przed drugą kwartą tablica wskazywała 29-14.
Cheeks musiał poszukać głębiej w składzie by coś zmienić. W ten sposób w składzie Pistons zadebiutował Luigi Datome (1/7 z gry w całym spotkaniu mimo wielu dobrych pozycji, jedyne punkty zdobył po… goaltendingu), a piątka z nim, Jenningsem/Bynumem, Stuckey’em, Singlerem i Drummondem zaczęła odrabiać straty. Poza poprawą swojej gry w ataku pomogło im to, że zmiennicy Pacers pudłowali wiele rzutów z dobrych pozycji.
Zamiana Stuckey’a na Bynuma i przestawienie się na obronę strefową sprawiło, że przewaga gości topniała w oczach. Pacers mieli straszne problemy ze zdobywaniem punktów, a po trafieniu Smitha wynik wskazywał już tylko jeden punkt straty Pistons (37-38) i Vogel musiał prosić o czas. Nic to jednak nie zmieniło i przed zmianą stron gospodarze wyszli na prowadzenie 41-38. Co warte wzmianki, w drugiej kwarcie George i spółka zdobyli tylko 9 punktów.
Nie wiem czy w szatni zespołu z Indiany była klasyczna „suszarka„, czy może sami zrozumieli na czym polegały ich błędy – na trzecią kwartę wyszedł jednak zupełnie inny zespół. Pacers potrzebowali zaledwie dwóch minut by odzyskać prowadzenie, a po dwóch kolejnych trafieniach Stephensona tablica wskazywała już +7.
W połowie kwarty goście mieli na koncie zryw 15-2 i odzyskaną kontrolę nad spotkaniem. Fatalną serię miejscowych przerwały dopiero punkty spod kosza Monroe’a i Jenningsa, ale szybko z dystansu odgryzł się George. Łatwość z jaką punktowali przyjezdni była porażająca, a zespołowi Cheeksa, który ma przecież koncentrować się na obronie nie przystaje strata 36 punktów w kwarcie.
Na początku ostatniej kwarty Pistons zebrali się na jeszcze jedną szarżę. Po trafieniach Smitha i Stuckey’a mieli tylko 4 punkty straty, ale jak się później okazało to było wszystko na co było ich już w tym spotkaniu stać. Pacers wzięli czas, przegrupowali się i zdobyli 6 kolejnych oczek by już do końca spotkania dowieźć niezagrożone zwycięstwo.
Jeżeli szukacie ekipy, która może zatrzymać Heat w ich drodze po trzecie kolejne trofeum, to może wcale nie musicie patrzeć na Zachód…
Pozostałe uwagi:
- Roy Hibber w zaliczył 7 bloków. Cały zespół Pistons – 6.
- Pacers zaliczyli dwa razy więcej asyst od gospodarzy (26 do 13), a grali przecież bez swojego podstawowego rozgrywającego.
- Zespół z Indianapolis jest nadal jedyną niepokonaną drużyną w lidze – już jutro czeka ich kolejny test, domowy pojedynek z Bulls.
- Spokój, łatwość punktowania i pewność siebie jaką prezentuje na starcie sezonu Paul George (25.7 ppg, 4.3 apg, 8.3 rpg, 1.0 bpg, 1.7 spg, 48.1% FG, 43.5% 3P) jest niesamowita. Jak tak dalej pójdzie to może być cichy (?) kandydat do tytułu MVP sezonu.
- Donald Sloan, Orlando Johnson i Salomon Hill to trójka graczy, którzy nie dostaliby pewnie swojej szansy w większości drużyn NBA. Dostają je w najlepszych obecnie Pacers i odpłacają się za okazane im zaufanie. To lubię w „small market teams”.
Boxscore
Pacers: West 12 (8zb), George 31 (10zb), Hibbert 8 (10zb, 7bl), Watson 15 (5ast), Stephenson 10 (6zb, 7ast), a także Scola 6, Hill 5, Mahinmi 2, Sloan 5, Johnson 5
Pistons: Smith 16 (7zb), Monroe 14 (10zb), Drummond 6 (9zb), Billups 4, Jennings 17 (6ast), a także Datome 2, Singler 13, Bynum 5, Caldwell-Pope 5, Stuckey 9
Brak George’a Hilla nie jest aż tak wielką stratą. C.J. Watson to solidny zmiennik, dużo lepszy od D.J. Augustina, który zastępował Hilla w poprzednim sezonie, a poza tym rozgrywający, który najpierw myśli o podaniu, a nie rzucie. Do tego solidny w obronie. Co prawda w ofensywie gorszy od Hilla, ale od zdobywania punktów w Pacers są inni.
Aha, i jeszcze jedno. Josh Smith, 5/16 z gry, 1/6 za trzy, Brandon Jennings, 6/20 z gry, 1/6 za trzy. Zaczęło się :)
Watson raczej nie słynie z obrony @Dawid a właśnie Hill. Poza tym teza ,że on wiele podaje jest mi obca , bowiem i na Brooklynie i w Chicago on zawsze najpierw myślał o rzucie.
2/8 z Cavs
5/11 dziś (5as i 3str) i właściwie najlepszy mecz w Pacers , porównując nawet z pre-season (tam miał najepszy występ w przegranym meczu z Rockets 4/5 z gry).
w końcówce bardzo żle wyglądał paul…
Watson zawodnikiem pass-first? Pierwsze słyszę. To jest raczej jeden z całej rzeczy zawodników, którzy są bardziej all-around z niezłym rzutem za trzy (dzięki sporej ilości czystych pozycji za czasów Nets), przyzwoitej obrony w Bulls (zasługa świetnego ustwiania TT) i tyle.
Co do Detroit to kapa trenerska. Tam by się przydał Larry Brown, który by ich wszystkich za mordy wziął, a zwłaszcza dwie gwiazdy, które mają czasami selekcję rzutową, jak z czwartej ligi podwórkowej…
@Wojtek – Lionell Hollins bardziej ;-)