SACRAMENTO KINGS 102:103 LOS ANGELES CLIPPERS
– Zwycięski punkt dla Clippers zdobył Chris Paul, na 2,5 sekundy do końca trafiając jeden z dwóch rzutów wolnych. Kto by pomyślał, że gospodarze będą musieli wręcz wyszarpać tą wygraną – przecież już w drugiej kwarcie prowadzili 40:20. Ale ostatecznie jakoś przetrwali i tylko to liczy się do ich bilansu. Mimo zwycięstwa Clippers po tak zaciętej końcówce głównym tematem dotyczącym tego meczu jest przerwana właśnie seria 13 meczów od początku sezonu z 10 punktami i 10 asystami autorstwa Chrisa Paula. Rozgrywający, który jest już rekordzistą w tej kategorii (wraz z 12. meczem wyprzedził Magika Johnsona), był dziś o jedną asystę od przedłużenia tej passy. Ogółem jednak może być z siebie naprawdę zadowolony, do 9 asyst dorzucił 22 punkty i 6 zbiórek oraz świetną skuteczność (7-13 FG, 3-4 3pt). No i to jest NBA, gdzie do historii przejść można na miliard różnych sposobów. Po 14 meczach Paul ma na koncie 273 punktów i 171 asyst. Nikt tak nie zaczął sezonu od 23 lat (1990/91 – Magic Johnson, Michael Adams).
– Kings przegrali sześć kolejnych meczów z Clippers. Od debiutanckiego sezonu Blake’a Griffina (16 pkt, 10 zb, 3-10 FG, 6 TO) – 2010/11 – nie wygrali z nimi również ani jednego z sześciu meczów w Staples Center. Griffin zanotował double-double, ale statystycznie był to jego najgorszy występ w tym sezonie. Pobił swoje negatywne rekordy tych rozgrywek, rzucając 16 punktów, trafiając 30% rzutów z gry i popełniając 6 strat. W tym ostatnim przypadku wyrównał nawet rekord kariery.
– DeAndre Jordan miał 17 punktów i 12 zbiórek (6-6 FG, 5-14 FT), JJ Redick dodał 15 punktów. Zawiódł nieco Jamal Crawford, który rzucił tylko 8 punktów, jednak zaliczył swoją 38. w karierze akcję 3+1, wciąż śrubując należący do niego rekord NBA. Dla Kings trzech graczy zdobyło ponad 20 punktów, jednak poza nimi żaden nie dołożył choćby dziesięciu. DeMarcus Cousins miał aż 23 punkty, 19 zbiórek i 7 asyst jako trzeci gracz od 5 lat (poza nim Love i D. Lee) oraz jako drugi Król w ciągu ostatnich 25 lat (Chris Webber miał trzy takie występy). Poza tym rezerwowi Isaiah Thomas i Patrick Patterson dołożyli odpowiednio 22 i 21 punktów. Dla tego drugiego dzisiejszy dorobek punktowy jest jego nowym rekordem sezonu. Zawiedli jednak pozostali starterzy Sacramento, którzy razem zdobyli zaledwie 19 punktów.
PHILADELPHIA 76ERS 98:106 INDIANA PACERS
– Pacers jadą dalej, to już 12-1 ogółem i 7-0 na własnym parkiecie. Nic nadzwyczajnego, ot, kolejne zwycięstwo. Zresztą na ten start trzeba wziąć też odpowiednią poprawkę, biorąc pod uwagę, że tylko dwóch z 12 rywali Indiany ma na tę chwilę dodatni bilans (Chicago, Memphis), a łączny bilans ekip, które w tym sezonie grały z Pacers, to 49-86 – co daje 36,3% zwycięstw. Zapomniałbym o najważniejszym – to już piąty w tym sezonie mecz Indiany z drużyną Dywizji Atlantyckiej, oczywiście Pacers wygrali wszystkie. Jednak bez względu na terminarz trzeba przyznać jedno – Indiana po prostu jest w gazie. Tylko raz w tym sezonie nie zatrzymała swojego rywala poniżej 100 punktów (wtedy właśnie przegrała, z Bulls). Sixers mieli aż 23 zbiórki w ataku, co zamienili na 31 punktów drugiej szansy i głównie dzięki temu oddali aż 102 rzuty z gry, jednak ich skuteczność była po prostu zbyt słaba (34%). Do tego dochodzi 4-25 za trzy. Pacers nie tylko trafili 46% rzutów z gry, ale i pobili rekordy sezonu w oddanych (38) i trafionych (31) rzutach osobistych. To wszystko przełożyło się na najlepsze w tych rozgrywkach 106 punktów.
– Paul George (19 pkt) nie musiał dziś specjalnie błyszczeć, bo świetnie spisał się przede wszystkim Roy Hibbert. Środkowy Pacers zanotował 27 punktów, 13 zbiórek i 6 bloków, bijąc rekordy kariery w trafieniach oraz próbach z linii rzutów wolnych (13-16). To pierwsze 27/13/6 w lidze od ponad 2,5 roku (Brook Lopez w marcu 2011), natomiast w ciągu ostatnich 28 lat tylko jeden gracz Indiany przed Hibbertem wykręcił taki stat-line – Jermaine O’Neal (trzykrotnie, 2001, 2003, 2007). Weźmy jednak pod uwagę fakt, że Hibbert rozegrał dziś tylko 33 minuty. Tylko pięciu graczy od sezonu 1985/86 zanotowało taką linijkę przy równie krótkim czasie gry i jest to bardzo zaszczytne grono (Ewing, D.Robinson, Hakeem, Shaq, Marion). Poza Hibbertem po stronie Indiany wyróżnili się również David West (17 pkt, 11 zb, 6 ast) i Lance Stephenson (18 pkt, 8-11 FG, 6 TO).
– Sixers w dzisiejszym meczu wystawili do gry czterech graczy rezerwowych, i czy coś Wam mówią nazwiska: Brandon Davies, Elliot Williams, Lorenzo Brown i Hollis Thompson? No właśnie. Nic dziwnego, że taki Evan Turner oddał aż 26 rzutów z gry. Szkoda tylko, że trafił tylko osiem (21 pkt, 11 zb, 6 TO). Dużo rzucali również James Anderson (4-18 FG, 1-10 3pt, 13 pkt) i Daniel Orton (3-11 FG, 10 pkt, 10 zb). Anderson jako pierwszy gracz w tym sezonie w całej lidze przy aż 10 próbach z dystansu miał skuteczność nie większą niż 10%, a w ciągu ostatnich 28 lat „sztuki” tej dokonało tylko dwóch zawodników Sixers – Vernon Maxwell (1996) i.. Kyle Korver (2004, 2006). Czyli za jakieś siedem lat Anderson będzie miał serię +80 meczów z min. jednym celnym rzutem za trzy, zobaczycie. Daniel Orton zanotował zaś pierwsze double-double w swojej karierze.
– Na osobne wyróżnienie zasługuje kolejny świetny występ Michaela Cartera-Williamsa, który zdobył 29 punktów (rekord kariery), zebrał 6 piłek, rozdał 3 asysty i miał aż 7 przechwytów. Z trzema stealami na mecz MCW jest wraz z Rickym Rubio najlepszym „złodziejem” w lidze. Gdyby utrzymał taką średnią do końca sezonu, stałby się pierwszym graczem w historii NBA, który jako rookie miał tyle przechwytów na mecz. Obecny rekord to 2.6 Dudleya Bradleya (1979/80). Dla Cartera-Williamsa to już drugi w tym sezonie mecz z min. 7 stealami na koncie. Nie może się tym pochwalić żaden inny zawodnik. Ostatnim graczem Sixers, który w jednym sezonie miał więcej niż jeden taki występ, był Allen Iverson (2004/05).
NEW YORK KNICKS 89:98 WASHINGTON WIZARDS
– Knicks nie wygrywają w domu, więc może na wyjeździe..? Nie. John Wall po raz pierwszy w swojej karierze rzucił w dwóch kolejnych meczach ponad 30 punktów (dziś 31 pkt, 7 ast, 10-18 FG, 10-11 FT), a najlepszy mecz w nowych barwach rozegrał Marcin Gortat (16 pkt, 17 zb, 7 w ataku, 8-11 FG), będąc o jedną zbiórkę od wyrównania rekordu kariery, i Nowojorczycy przegrali po raz piąty z rzędu. Bilansu 3-9 aż nie chce się podawać. Chluba Atlantic Division. Tak długiej serii porażek Knicks nie mieli od marca 2012 roku.
– Wall w tym i poprzednim meczu rzucił razem 68 punktów na skuteczności z gry 25-39. Czyżby właśnie przejmował ten sezon dla Waszyngtonu? Nie wiem, kiedy to minęło, ale to już jego czwarty sezon w NBA i czas już wreszcie się pokazać, najlepiej w play-offach. Na razie Wall stał się pierwszym Czarodziejem z 30 punktami rzuconymi w dwóch kolejnych dniach od 2007 roku (Antawn Jamison). Dobry mecz miał również Martell Webster (19 pkt), który trafił aż 5 z 10 rzutów za trzy. Bradley Beal znów był nieskuteczny (7-19 FG, 1-7 3pt), ale swoje 18/5/6 zrobił.
– Nie wiem, co jest dla Knicks gorsze – to, że mają drugi najgorszy na Wschodzie bilans 3-9 (razem z Brooklynem, to jednak Nowy Jork), czy to, że teraz czeka ich trzymeczowa seria wyjazdowa na Zachodzie w Portland, Los Angeles (Clippers) i Denver. To nie jest terminarz sprzyjający szybkiemu przełamaniu, czego Knicks w tej chwili potrzebują najbardziej. Carmelo Anthony zdobył 23 punkty i zebrał 12 piłek, ale nikt już na to nie zwraca uwagi. Jeśli już coś przyciąga uwagę statystyka, to głównie te zbiórki – pod tym względem Melo rozgrywa zdecydowanie najlepszy sezon w karierze, ocierając się o 10 zebranych piłek na mecz! Poprzedni rekord kariery to 7.4 rpg. JR Smith zdobył 15 punktów i nawet nie ceglił tak bardzo z gry (6-14), ale co ciekawe spudłował wszystkie cztery rzuty osobiste. Amare Stoudemire miał 12 punktów na 5-5 z gry, a Andrea Bargnani zanotował 11/4/5, choć jego łączna skuteczność w tym i poprzednim meczu to fatalne 9-30.
BOSTON CELTICS 94:87 ATLANTA HAWKS
– Gdy po trzech kwartach Hawks prowadzili 10 punktami, wydawało się, że to oni wygrają, a Celtics zaliczą kolejną porażkę. Nic z tego – goście z Beantown wygrali niespodziewanie czwartą odsłonę aż 30:13 i przerwali passę sześciu przegranych. Jeśli dobrze pamiętacie, poprzednią dłuższą serię – czterech porażek – C’s zakończyli w świetnym stylu, wygrywając po niej cztery kolejne spotkania. Czyli teraz czas na sześć zwycięstw?
– Najlepszym strzelcem zespołu Celtów był Brandon Bass (17 pkt, 7 zb). Skrzydłowy po raz dziewiąty w swojej karierze (a czwarty w tym sezonie) został samodzielnym liderem swojej drużyny w liczbie zdobytych punktów. Bilans jego zespołu w tym przypadku to 8-1. Jeff Green dołożył 16 punktów i 5 zbiórek, o zbiórkę od double-double był Jared Sullinger (15 pkt). Po 12 punktów zdobyli Avery Bradley i Jordan Crawford. Ten drugi miał również nie tylko 10 asyst, ale też aż 10 punktów zdobył w decydującej czwartej kwarcie (skończył z 3-9 z gry, 0-4 za trzy, 6-8 z linii). Celtics w czwartej kwarcie oddali i trafili więcej rzutów wolnych (11-14) niż Atlanta w całym meczu (10-12).
– Al Horford jako najlepszy strzelec i zbierający ekipy gospodarzy zanotował 18 punktów oraz 7 zbiórek. Dobrze spisał się również Paul Millsap, który wypełnił box-score 12 punktami, 5 zbiórkami, 2 asystami, 2 przechwytami i 2 blokami. Kolejne double-double zaliczył Jeff Teague (13 pkt, 10 ast), jednak odbiło się to na jego skuteczności (3-15 FG). Uspokajam Was wszystkich, Kyle Korver trafił rzut za trzy, w 87. meczu z rzędu. Przypominam – rekord to 89 i należy do Dany Barrosa. Korver w piątkowym meczu z Dallas może pobić ten rekord, a wcześniej wyrównać go – w środę w Houston.
ORLANDO MAGIC 99:101 MIAMI HEAT
– Nie było już tak jednostronnie, jak kilka dni temu, kiedy Heat wygrali różnicą 28 punktów. Dziś o zwycięstwie Miami przesądził dopiero rzut LeBrona Jamesa na 15 sekund do końca. Co więcej, w trakcie meczu to Heat musieli gonić Magic i to dość mocno – goście prowadzili już nawet 16 punktami. Ostatecznie jednak niespodzianki nie było, była za to szósta wygrana z rzędu dla Heat i trzecia porażka z rzędu (0-5 na wyjeździe) dla Magic. Tylko jedna drużyna nie odniosła jeszcze zwycięstwa poza domem, Jazz (0-8).
– Dziś tylko trzech graczy gospodarzy rzuciło ponad 10 punktów, tym razem była to Wielka Trójka w komplecie. LeBron James miał 22 punkty, 9 zbiórek i 7 asyst, 15 punktów oraz 6 zbiórek dołożył Chris Bosh, natomiast najlepiej spisał się powracający po dwumeczowej przerwie Dwyane Wade, który zakończył mecz z aż 27 punktami na koncie (9-16 FG, 9-10 FT).
– Zapominając na chwilę o tankowaniu, naprawdę wielka szkoda, że Magic nie udało się wygrać tego spotkania. Derby Florydy i sprawienie niespodzianki z Miami to raz, a dwa, że byłoby to świetne uhonorowanie powrotu Glena Davisa. Big Baby w pierwszym meczu po kontuzji wszedł z ławki na 26 minut i rzucił aż 20 punktów (7-13 FG), a jego 2+1 dało Magikom wyrównanie w końcówce. To po tej akcji nastąpiło decydujące trafienie Jamesa. Szansę na odpowiedź miał jeszcze Victor Oladipo (17 pkt, 7 zb, 4 ast, 1 TO), ale nie wykorzystał jej. Szkoda, bo dla niego to także byłaby świetna sprawa – jego dzisiejszy występ był naprawdę dobry. Arron Afflalo miał 18 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst, Nikola Vucević miał 11 punktów i 9 zbiórek, ale w dwóch meczach z Miami zanotował łącznie 17 punktów i 15 zbiórek, co jest gorszym wynikiem od każdego występu przeciwko Heat w zeszłym sezonie. Na koniec wyróżnijmy E’Twauna Moore’a, który z ławki trafił wszystkie 5 rzutów z gry, w tym cztery trójki i zdobył 14 punktów (rekord sezonu).
MINNESOTA TIMBERWOLVES 101:112 HOUSTON ROCKETS
– Nawet bez Jamesa Hardena Rockets zdołali obronić Toyota Center przed Wilkami, które przegrały właśnie cztery mecz wyjazdowy z rzędu. Choć każdy gracz pierwszej piątki Houston przekroczył granicę 10 punktów, to jednak najlepszym graczem zespołu Kevina McHale’a niespodziewanie okazał się rezerwowy, Aaron Brooks. W 25 minut zdołał on zanotować aż 26 punktów, 4 zbiórki i 5 asyst na fantastycznej skuteczności 10-14 z gry i 6-7 za trzy. Uff.. to tak: oczywiście nie było w ostatnich 28 latach występu na poziomie 26/4/5 w mniej niż 25 minut przy skuteczności 71% z gry i 6 celnych trójkach. Dla Brooksa 26 punktów to najlepszy wynik od kwietnia 2010 roku – wówczas zdobył 28 punktów. Dokładnie tyle miał też we wszystkich 10 poprzednich meczach, w jakich zagrał w tym sezonie. Choć w niektórych przypadkach „zagrał” to zbyt dużo powiedziane, jeśli wchodził na dwie, czy sześć sekund.
– Bez Hardena scoring Rockets rozłożył się więc na sześciu graczy z double-digits, poza Brooksem sztuki tej dokonali również Jeremy Lin (19/5/5), Terrence Jones (po raz kolejny: 18 pkt, 10 zb, 7-10 FG), Chandler Parsons (14/6/4), Patrick Beverley (17 pkt, 5-8 3pt) i Dwight Howard (11 pkt, 13 zb, 4 ast, 4 blk). Z wyjątkiem strat (23) był to naprawdę świetny ofensywnie mecz, gospodarze trafili 52% rzutów z gry, w tym aż 17 z 31 trójek. Tylko jedna drużyna w tym sezonie zaliczyła w jednym meczu więcej celnych rzutów z dystansu – Washington Wizards (18 z Sixers). Rockets po raz siódmy z rzędu zdobyli co najmniej 109 punktów. Są również 9-1, gdy wygrywają tablice (0-4, jeśli nie).
– Timberwolves dzięki stratom Houston oddali aż 100 rzutów z gry, jednak trafili tylko 40% z nich. Mimo zdobycia aż 37 punktów po błędach rywali Minnesota ani razu w tym meczu nie objęła prowadzenia, a ich strata w pewnym momencie sięgnęła nawet 19 punktów. Kevin Love nie zawiódł i zanotował 27 punktów oraz 15 zbiórek (11-22 FG), pozytywnie zaskoczył Corey Brewer z 22 punktami (8-14 FG) i aż 5 przechwytami. Kevin Martin trafił jednak tylko 7 z 19 rzutów (19 pkt), a JJ Barea mimo chęci nie był Brooksem Minnesoty (1-10 FG).
– To ósme bezpośrednie starcie Dwighta Howarda z Kevinem Love. Nie dość, że ten pierwszy zawsze (!) wychodził z nich zwycięsko, to jeszcze łącznie zanotował więcej zbiórek (98-93) i bloków (31-3), mając tylko dwa punkty mniej (129-131). Rozegrał o 15 minut więcej od skrzydłowego Wolves.
CHARLOTTE BOBCATS 96:72 MILWAUKEE BUCKS
– Jak to skomentować? Bucks przegrali u siebie (!) z Bobcats (!!) różnicą 24 punktów (!!!). Już bez wykrzyników – to ich ósma porażka z rzędu, przez co dalej tkwią na ostatnim miejscu na Wschodzie z bilansem 2-10. Dzisiejszy mecz był już jednak po prostu przesadą. Rzucili Rysiom tylko 72 punkty (nie wyszli z 80 po raz trzeci w pięciu ostatnich meczach), a tylko jeden gracz zdobył więcej niż 10 punktów – był nim Khris Middleton z 20 oczkami (8-13 FG) na koncie. Poza tym było jednak 35% z gry, 5-18 za trzy i tylko 9 oddanych rzutów wolnych. Bobcats odnieśli drugie najwyższe zwycięstwo na wyjeździe w historii swojej organizacji. Wyżej wygrali tylko w Memphis, pięć lat temu. Ponadto Cats wygrali w Milwaukee po raz pierwszy od 2007 roku, przerywając serię 10 porażek. Bucks przegrali osiem meczów z rzędu w trakcie jednego sezonu po raz ostatni w 2007/08.
– Spośród graczy Milwaukee tylko wymieniony Middleton może być z siebie zadowolony. Caron Butler dzień po 38 punktach w Filadelfii rzucił tylko pięć punktów na 2-8 z gry. Idealnie pasował do pierwszej piątki Bucks, która razem zdobyła tylko 18 punktów. To najgorszy występ S5 w całej lidze od kwietnia 2009 roku, kiedy to pierwsza piątka Timberwolves miała łącznie 16 punktów.
– Bobcats się specjalnie nie namęczyli – Al Jefferson w zaledwie 25 minut zdobył 19 punktów i zebrał 7 piłek, Gerald Henderson dołożył 17, a Josh McRoberts (9 zb) – 12 punktów. Po raz kolejny dobrze spisali się obaj PG z Charlotte, tym razem to Ramon Sessions (13 pkt) miał lepszy dorobek od Kemby Walkera (11 pkt).
CLEVELAND CAVALIERS 96:126 SAN ANTONIO SPURS
– Spurs są jednak nudni… każdy Wam to powie. Ciągle tylko wygrywają i wygrywają… są już 12-1 i potrzebują tylko dwóch zwycięstw, by pobić rekord organizacji w najlepszym starcie sezonu. Dzisiaj całkowicie zniszczyli Cavaliers, w każdej kwarcie rzucając min. 30 punktów, budując 43-punktową przewagę (przy stanie 75:32!). Demolka, po prostu. Ostatecznie skończyło się na „tylko” 30-punktowej wygranej i to już 37. mecz w erze Tima Duncana wygrany przez Spurs tak wysoko. W tym okresie (od 1997/98) to najlepszy wynik w lidze, o 8 zwycięstw lepszy od drugich pod tym względem Chicago Bulls.
– To był naprawdę typowy mecz San Antonio Spurs, nie spodziewajcie się fajerwerków – mimo iż drużyna zdobyła aż 126 punktów, jej najlepszy strzelec – Danny Green – miał na swoim koncie zaledwie 17 (5-7 3pt). 15 oczek z ławki dołożył Patrick Mills, 12 punktów i 7 asyst w kwadrans miał Tony Parker. Jeszcze krócej grał Tiago Splitter (10 min), a mimo to zdążył zanotować 10 punktów (4-5 FG). W trzech ostatnich meczach Brazylijczyk trafił aż 15 z 19 rzutów.
– Tim Duncan (6 zb, 3 blk) osiągnął dziś szczyt obciachu – zdobył tyle samo punktów, co Anthony Bennett. Fakt, że dziewięć punktów dla tego drugiego jest rekordem kariery, raczej nie cieszy kibiców Cleveland. A może to jest to długo oczekiwane przełamanie? Jego fani Cavs upatrują również w przypadku Andrew Bynuma, który dziś spisał się naprawdę dobrze – miał 16 punktów i 6 zbiórek w 20 minut. 15 punktów dołożył Kyrie Irving, a 14 miał Matthew Dellavedova.
DALLAS MAVERICKS 100:102 DENVER NUGGETS
– Mavericks mają świetny start sezonu (9-5), jednak to głównie zasługa świetnej gry na własnym parkiecie (7-0). W Denver już tak dobrze nie było, tym bardziej, że w Pepsi Center Nuggets także dostają bonus (zaczęli od 0-2 u siebie, teraz są 5-2). W czwartej kwarcie gospodarze spudłowali siedem pierwszych rzutów za trzy, ale jedyny, który wpadł, dał im jednopunktowe prowadzenie na minutę do końca. Zwycięstwa już nie oddali, choć powinni wygrać bez tych nerwów, wszak mieli już 17 punktów przewagi.
– Mavs zakończyli serię pięciu zwycięstw, choć Monta Ellis rozegrał kolejny świetny mecz (25 pkt, 6 zb, 8-14 FG). Dirk Nowitzki dodał 27 punktów i 9 zbiórek, dobrą zmianę dał Vince Carter z 16 punktami na koncie, z kolei Jose Calderon dorzucił 11 punktów.
– Jeśli chodzi o Nuggets, najlepiej spisali się Ty Lawson (20 pkt, 9 ast) oraz Kenneth Faried (18 pkt, 14 zb). Ponadto 17 punktów (rekord sezonu) dodał Randy Foye, a po 10 – Wilson Chandler (4-15 FG), Nate Robinson i Darrell Arthur. Punktów nie miał Andre Miller, ale dzięki 4 asystom wyprzedził Roda Stricklanda i jest dziewiątym najlepszym asystującym w historii NBA.
PORTLAND TRAIL BLAZERS 113:101 GOLDEN STATE WARRIORS
– Warriors nie pomogła nawet własna hala – Blazers od momentu bójki na 3:42 do końca trzeciej kwarty złapali wiatr w żagle i od tamtej pory do końca meczu „wygrali” 42-22. Dzięki temu odnieśli dziesiąte zwycięstwo z rzędu i mają bilans 12-2. Wojownicy zaś przegrali trzeci kolejny mecz, choć wrócił Stephen Curry (22 pkt, 11 ast). Nie pomógł również fantastyczny występ Klaya Thompsona (30 pkt, 10-13 FG). David Lee zanotował double-double 15 punktów i 12 zbiórek, 13/4/5 dołożył Harrison Barnes i to też nie wystarczyło.
– W szeregach Blazers, oczywiście, tradycyjnie, aż trzech graczy zdobyło ponad 20 punktów. Jak zwykle, chodzi o LaMarcusa Aldridge’a, Wesleya Matthewsa i Damiana Lillarda. Ale dziś to już była przesada. Lillard z 20 punktami i 9 asystami (6-20 FG) był statystycznie najgorszy z tej trójki i to już świadczy o tym, czego LMA i Matthews dokonali. Pierwszy zanotował 30 punktów, 21 zbiórek, 3 asysty, 3 przechwyty i 3 bloki (16-19 FT) jako pierwszy gracz od 22 lat (David Robinson), drugi zdobył 23 punkty na 8-9 z gry i 5-6 za trzy. Wow. Tylko dwóch graczy w tym sezonie miało 23 punkty przy mniej niż 10 rzutach – Dwight Howard i Tyler Hansbrough. Żaden Blazer nie dokonał tej sztuki od czterech lat (Greg Oden).
– Aldridge przeskoczył Cliffa Robinsona i jest już szóstym graczem w historii organizacji pod względem trafionych rzutów z gry (3939).
Najlepsi
punkty: Wall (31)
zbiórki: Aldridge (21)
asysty: Curry (11)
przechwyty: Carter-Williams (7)
bloki: Hibbert (6)
straty: Wall (7)
3pt: A. Brooks (6)
FT: Aldridge (16)
minuty: H. Barnes (44:57)
Enbiejowy typer: 6/10, w sezonie 122/196