W poprzednich spotkaniach Rakiety przeważnie bardzo dobrze rozpoczynały spotkanie, a później martwiły się czy starczy im sił na dowiezienia wyniku do końca. W meczu w Memphis sytuacja była zgoła odmienna, gdyż niesamowita czwarta kwarta pozwoliła pokonać im ekipę z Memphis 93-86 .
Goście przystąpili do tego spotkania bez kontuzjowanego Jamesa Hardena, natomiast gracze Grizzlies musieli sobie radzić bez swego podstawowego centra – Marca Gasola, który doznał w piątkowym starciu ze Spurs urazu kolana. Zatem trzeba przyznać, że potencjał obu stron został znacząco uszczuplony.
Pomimo takiego stanu rzeczy w mecz lepiej weszli gospodarze, którzy bardzo szybko przejęli inicjatywę. W pierwszej kwarcie mieliśmy do czynienia z dość zaskakującą sytuacją, bowiem przez pewien czas strefę podkoszową Rakiet zdominował Kosta Koufos, a należy pamiętać, że w barwach Rakiet gra Dwight Howard. Sam Howard w ataku sprawował się w miarę przyzwoicie, a że dostał należne wsparcie ze strony Jeremy Lina (6 pkt w I kw) to dystans dzielący Rockets od rywali po pierwszych 12 minutach wynosił jedynie 4 pkt.
W kolejnych dwóch kwartach dominacja gospodarzy osiągnęła punkt kulminacyjny. Wszystko zaczęło się pod koniec II odsłony, kiedy to pod koszem lepiej zaczął funkcjonować Zach Randolph. Skuteczne wejścia pod kosz zaliczyli też Tay Prince oraz Tony Allen, a bardzo ważne piłki w ataku zbierał Koufos. Dzięki temu ekipa z Memphis schodziła na przerwę z 12 punktową przewagą, a defensywa gospodarzy pozwoliła rzucić Houstończykom tylko 32 pkt!!!
Po przerwie dobre momenty miał w ataku Howard, a także kolejny raz z dobrej strony pokazał się drugoroczniak Terrence Jones. Jednak przewaga Grizzlies wcale nie topniała. Randolph z Princem systematycznie punktowali na zmianę pilnując tym samym prowadzenia oscylującego w granicach 10 pkt.
Wszystko co najgorsze dla Grizllies wydarzyło się w ostatniej kwarcie spotkania. Rozpoczęła się ona bowiem od serii Rakiet 14-2, która pozwoliła wyjść przyjezdnym na prowadzenie 71-67. Sześć punktów w tym okresie rzucił Francisco Garcia. W dalszej części meczu rewelacyjnie spisywał się Omri Casspi. Gracz rodem z Izraela trafiał za trzy, penetrował strefę podkoszową, był po prostu nie do zatrzymania. Teksańczycy dzięki jego świetnej grze osiągnęli przewagę 9 pkt, której już do końca nie oddali. Do utrzymania tego prowadzenia przyczyniła się mądra i skuteczna gra duetu Beverly – Parsons. Wszystko to zaowocowało wygraną 93-86, a co za tym idzie 10 zwycięstwem Rakiet w tym sezonie.
Dla Memphis byłą to już trzecia porażka z rzędu. W ich szeregach najlepiej zagrał Tayshaun Prince, którego łupem padło 17 pkt (FG 7-10). Kosta Koufos zebrał, aż 13 piłek i co ciekawe cięższe boje toczył na tablicach z Omerem Asikiem niż z Dwightem Howardem. Turek bowiem miał 10 zebranych piłem, a „Superman” ledwie 7. Dobre zawody zaliczył też Mike Conley, który asystował dziesięciokrotnie, a także zdobył taką sama ilość punktów.
W Rockets pod nieobecność Jamesa Hardena (kontuzja stopy) rolę lidera przejął Chandler Parsons. Zakończył on mecz z 17 pkt grając na niesamowitej skuteczności (FG 8-9) chybiając jedynie rzut zza łuku. Wspomniany Omri Casspi, który można rzecz, że odmienił przebieg meczu uzbierał 16 pkt, a Dwight Howard może pochwalić się 15 oczkami.
Kolejny mecz Houstończycy zagrają w środę z Atlanta Hawks, a ich dzisiejsi rywale okazję do rekompensaty dzisiejszego niepowodzenia otrzymają w rywalizacji z Celtami (ten mecz także odbędzie się w środę).
HOUSTON ROCKETS (10-5) – MAMPHIS GRIZZLIES (7-7) 93-86
(20-24. 12-20, 23-19, 38-23)
Ch. Parsons 17, O. Casspi 16 pkt, D. Howard 15 pkt – T. Prince 16 pkt, T. Allen 15 pkt, Z. Randolph 13 pkt
No i ładnie. Wreszcie zagrali w czwartej ćwiartce i widać ze nie muszą stale polegać na Brodaczu. Daj Boze zeby tylko ograniczyli straty o te 3-4 i juz bedzie naprawde nieżle. Widać ciągly progres u Parsonsa i Jonesa a to cieszy najbardziej. Ławka tez spisuje sie bardzo dobrze. Milo ogladac tak grajace rakiety