Iście królewskie wejście do nowego zespołu ma Rudy Gay, któremu najwyraźniej klimat słonecznej Kalifornii służy lepiej niż ten z mroźnej Kanady. Pokazał to po raz drugi prowadząc Sacramento Kings wysokiej wygranej nad Houston Rockets 106:91. Czyżby to była zapowiedź lepszych czasów w Sac-Town?
Rockets bez Jeremy Lina i Kevina McHale’a (o Asiku nie wspominam bo on już chyba raczej na parkiet w stroju Houstończyków nie wybiegnie), natomiast Kings z nową energią po ostatnich zmianach w składzie i z widokami na lepszą przyszłość. Tak mniej więcej wyglądała sytuacja w obu zespołach przed samym meczem. Nie zmieniało to jednak faktu, że faworytem do wygranej wydawali się gracze drużyny przyjezdnej, co sugerowałaby choćby tabela Zachodu, a także bilans obu zespołów.
Spotkanie w Sleep Train Arena dobrze rozpoczęli właśnie faworyzowani Rockets, którzy runem 9-2 szybko zdobyli sobie przewagę. Najwyraźniej nie spodobało się to Rudy Gay’owi, który w następnym okresie zaliczył sześc ważnych punktów i był motorem napędowym Kings, którzy szybko różnicę punktową zniwelowali, a po dunku wspomnianego ex gracza Raptors i Grizzlies wyszli na prowadzenie 13-11. reszta pierwszej kwarty do wyrównana gra z obu stron, ale wyróżniającym się graczem na parkiecie pozostawał Gay, autor łącznie 14 oczek w pierwszych dwunastu minutach zespołu gospodarzy (na 28 pkt jego drużyny). W obozie Rakiet 9 pkt na swym koncie zapisał James Harden i po pierwszej odsłonie mieliśmy remis.
Wszystko co najważniejsze w perspektywie całego meczu wydarzyło się w drugiej ćwiartce. Na mniej więcej 10 minut przed końcem pierwszej połowy przewagę zaczęli zyskiwać Kalifornijczycy. Wszystko zaczęło się od punktów z rzutów wolnych Travisa Outlaw’a, a następnie już na boisku rządzili podopieczni Mike’a Malone’a. Seria 12:2 jaką zaaplikowali swym oponentom gracze z Sacramento wywindowało ten zespół na 10 pkt prowadzenie, a uzyskana przewaga w tym okresie miała wpływ na dalszy przebieg spotkania.
Rockets zazwyczaj sami zdobywali w tym sezonie prowadzenie i z lepszym lub gorszym efektem starali się je utrzymać. Tym razem zostali zmuszeni do gonienia rezultatu i nie za bardzo im to wychodziło. Ich pomysł na zniwelowanie 10 punktowego deficytu opierał się na indywidualnych akcjach Hardena, co jednak wymiernego efektu nie dało i po 24 minutach Kings byli lepsi od Teksańczyków o 8 punktów.
W trzeciej kwarcie ponownie pierwsze skrzypce w Sacramento odgrywał Gay, który nie tylko punktował, ale też zaliczał kolejne asysty. W obozie rywali lekkiej urazu kostki doznał Harden, który w trakcie dwutaktu krzywo stanął i chwilę później z grymasem bólu wił się za linią końcową. Kontuzja nie okazała się jednak zbyt groźna, ale na tyle bolesna, że rzutu wolne po całej sytuacji (był faulowany) wykonywał na jednej nodze, co przypominało trochę sceny z filmów karate. Wszystko było dość komiczne, ale sztabowi szkoleniowemu Rakiet z pewnością do śmiechu nie było, gdyż w obliczu absencji brodacza z dalszej części meczu ich szanse na wygraną znacznie by spadły.
Po urazie Jamesa Hardena Rockets jakby zyskali nowe bodźce do gry, bowiem po kolejnych akcjach Patricka Beverly’ego oraz Dwighta Howarda zbliżyli się do gospodarzy na 1 pkt (60-61). Potem jednak znowu rozsierdzeni takim obrotem sytuacji gracze z Sacramento zaliczyli serię 12-0, pokazując tym samym rywalom, że tego dnia to oni kontrolują wydarzenia w Sleep Train Arena.
Sytuacja już się nie zmieniła do końca spotkania, a duet DeMarcus Cousins – Rudy Gay systematycznie kąsali przeciwników w ofensywie odbierając im ochotę do gry. Zbyt mało jakości w ataku ze strony gości i dziurawa defensywa przełożyła się na wysoką porażkę. 106-91 to wynik w pełni odzwierciedlający to, co działo się dziś na parkiecie w Sacramento. Zasłużona wygrana Kings nad Rockets pokazuje, że ekipa ta przy kontynuacji takiego poziomu gry, którego dziś byliśmy świadkami ma realne szansę na włączenie się do walki o czołową ósemkę na Zachodzie.
Rudy Gay zdobył dziś 26 pkt i był najlepszym strzelcem swej drużyny. W sumie w dwóch spotkaniach w barwach Kings zanotował już 50 oczek i w pełni udowadnia, że potrafi być liderem w ofensywie. Bardzo dobrze we współpracy z nowym graczem Królów czuje się DeMarcus Cousins, który dzięki 10 zb oraz 21 pkt zaliczył double double, ale było widać też pozytywne emocję w grze tej dwójki, a ich wspólne akcje mogą w kolejnych meczach decydować o obliczu gry podopiecznych trenera Malone’a.
Sam DeMarcus Cousnins zresztą podkreśla swoje zadowolenia z faktu pozyskania Gay’a przez Sacramento Kings:
„It makes the game so much easier. It’s not such a heavy load on me and Isaiah every night. Just having another go-to guy, like I said, makes the game so much easier.”
Nie sposób zapomnieć o grze Isaiah’a Thomasa. Filigranowy playmaker z Sac-town nie tylko znakomicie rozprowadzał piłkę (8 asyst), ale był również znaczącym dostarczycielem punktów, których w sumie uzbierał 19.
Patrząc z perspektywy Rockets o ich porażce zadecydował brak pomysłu na ten mecz. W porównaniu z poprzednimi meczami słabo wypadł Dwight Howard, od którego przyznam się oczekiwałem większej aktywności w ataku. 13 pkt oraz 10 zbiórek to niezbyt imponujące liczby. Tym bardziej, że urazu doznał Harden spodziewałem się, że Howard weźmie na siebie odpowiedzialność w ofensywie tak jak zrobił to w niedawnym starciu z Portland Trail Blazers. Tymczasem grający na jednej nodze James Harden zdobył 25 punktów będąc najskuteczniejszym w ekipie podopiecznych Kelvina Sampsona. Rockets dziś byli po prostu uzależnieni od tego gracza… za bardzo…
Kiepsko wypadł przeciw swym byłym kolegom Francisco Garcia, który trafiając tylko jeden rzut na sześć prób (w tym 1 na 5 za trzy ) zakończył spotkanie (co łatwo policzyć) z 3 punktami. Inny ex Król – Omri Casspi tez lepiej się nie pokazał przed publicznością w Sleep Train Arena. Zapisał na swe konto 4 oczka (1-5 z gry)
HOUSTON ROCKETS (16-9) – SACRAMENTO KINGS (7-15) 91-106
(28-28, 21-29, 22-24, 20-25)
J. Harden 25 pkt, Ch. Parsons 19 pkt, A. Brooks i D. Howard po 13 pkt – R. Gay 26 pkt. D. Cousins 21 pkt, I. Thomas 19 pkt.
podoba mi sie team z SAC, nawet niezlie S5 wyglada na papierze. Za rok , dwa moga namieszac
Rakiety mimo przeciętnego spotkania mogły tu coś wyrwać, Brodacz grał świetny mecz, ale jego uraz jakby odciął im resztki prądu (od tego momentu niemal same rzuty zza łuku, zero penetracji, dziwię się, że na siłę trzymali go na boisku). Nie przesadzałbym też z euforią związaną z Gayem (a może raczej Gayforią…..)
Akurat oglądałem i wielkich szans (czy też perspektyw) na powrót Rakiet nie widziałem. Wystarczyło, że Sacramento lekko przyspieszyło i robiło się przeszło 10 punktów przewagi. Brodacz może i coś tam grał (choć stać go na wiele więcej), ale reszta tylko się przyglądała, co przy dobrze dysponowanych Kings nie mogło się skończyć inaczej. Praktycznie mecz bez historii.
Gay ładnie zaczął, ale jeśli dobrze pamiętam to w Raptors było podobnie, więc dajmy mu czas.
ja tam wierze w SAC
1- Thomas, pokazal ze potrafi grac na poziomie 18-20 ppg i 5-6 as a stac go na jeszcze wiecej
2. Mclemore, tu zobaczymy co przyniesie czas bo przeblyski dobrej gry ma
3. Gay- typowy strzelec, podtrzyma dyspozyje na poziomie 45 % to mysle ze bedzie spelnial swoje zadanie
4. Williams, Thompson- solidni gracze
5. Cousins- jeden z najlepszych centrow w lidze, jak ustabilizuje psyche bedzie najlpeszy
dodac jakiegos zadaniowca z dobrym defense i widze ich w playofach za rok
Na słabym wschodzie może by i o PO powalczyli za rok, ale nie na zachodzie. Poza tym Gay’em i jego spadającym kontraktem i tak zapewne będą handlować w przyszłym roku. Ogólnie dosyć dziwne ruchy, bo na PO nie maja teraz żadnych szans, a w drafcie pewnie wpadnie pick w okolicach dopiero 10 numeru.
A kody to Howard byl w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność? Nawet nie jest w top 5 najlepszych centrów i chyba nigdy nie byl. Reklamują go na sile.
Niech Sacramento zostawią S5(młodzi są przecież), dwóch z ławki;do tego 10-12 pick draftu i jacyś tani zadaniowcy.Może być ciekawy team. Życzę im jak najlepiej,od młodego jeden z moich ulubionych teamów. Pamiętacie czasy Webbera i spółki? Pan Wojtek Żuławiński nader często(i słusznie,ku pamięci),przypomina w c.s. supercyferki Chrisa Webbera,jednego z moich ulubionych graczy all-time