Bez kontuzjowanego Raymonda Feltona i Metty World Peace’a radzić musieli sobie w dzisiejszym spotkaniu koszykarze New York Knicks. Osłabieni brakiem swoich dwóch zawodników zagrali fatalnie, kolejny raz pokazując swoją nieporadność w defensywie. Pogoń gospodarzy w końcówce jest tylko zamazaniem tragicznego wrażenia, które znowu zostawili po sobie podopieczni Mike’a Woodsona. Świetne spotkanie rozegrał Zach Randolph, który zapisał na swoim koncie 25 punktów i 15 zbiórek. Grizzlies pokonali w Madison Square Garden New York Knicks 95-87, ale samo spotkanie stało na bardzo słabym poziomie.
Początek spotkania zdecydowanie należał do gości z Memphis, którzy nie mieli żadnego problemu z kreowaniem dla siebie czystych pozycji. Dużo gry na pick&rollach, z którą ogromne kłopoty miała defensywa gospodarzy, pozwalała „Niedźwiadkom” kontrolować przebieg pierwszej karty i od pierwszje minuty utrzymywać minimalna przewagę. Knicks grali dramatycznie na bronionej części parkietu, a obwodowi zawodnicy w biało-pomarańczowych strojach, z wyłączeniem Shumperta, wyglądali w tym elemencie gry gorzej niż Mike Miller, a może nawet gorzej niż Steve Novak. Gospodarze nie potrafili wybronić akcji w pomalowanym, a na pickach zdecydowanie brakowało komunikacji (i umiejętności). Tony Allen do spółki z Randolphem mądrze to wykorzystywali i nakręcali ofensywę swojego zespołu. Podopieczni Mike’a Woodsona nie mieli pomysłu na grę w ataku i tylko w miarę skuteczna postawa Carmelo Anthony’ego sprawiała, że Knicks wciąż byli w grze. Po pierwszych 10 minutach przegrywali w Madison Square Garden tylko 22-25.
Na starcie drugiej kwarty przebudził się JR Smith, który znalazł swoją klepkę po lewej stronie parkietu i trzykrotnie trafił sprzed nosa Jamala Franklina wyprowadzając Knicks na drugie w tym spotkaniu prowadzenie. O dziwo koszykarze z Nowego Jorku postanowili przez chwilę zaangażować się w defensywie i rezerwowa piątka Grizzlies zaczęła popełniać głupie błędy. Dopiero powrót na boisko Z-Bo sprawił, że gospodarze musieli zacieśnić strefę podkoszową i tym samym pozwalali rywalom na łatwe wjazdy w pole trzech sekund. „Niedźwiadki” konsekwentnie dostarczały piłkę do Randolpha, który albo ogrywał Tysona Chandlera, albo mądrze odrzucał piłkę na obwód do swoich kolegów. Knicks grali zbyt statycznie, nie wykonując praktycznie żadnego ruchu po słabej stronie i uparcie szukając swoich szans po rzutach z dystansu, co znacznie ułatwiało defensywę gościom.
Grizzlies utrzymywali kilkupunktową przewagę, ale nie potrafili zadać ostatecznego ciosu rywalom, który pozwoliłby im odskoczyć na bezpieczny dystans. Gospodarze mogli liczyć tylko na Carmelo Anthony’ego, który walił głową w mur aż do przesady forsował rzuty z lewego high-postu, ale był praktycznie jedynym źródłem punktów dla zespołu Mike’a Woodsona. Końcówka drugiej kwarty to jednak kolejny „popis” potencjału defensywnego Knicks i Tony Allen mógł spokojnie wyprowadzić swój zespół na dwucyfrową przewagę, ustalając wynik pierwszej połowy 50-40.
Co ciekawe oba zespoły popadły w niesamowitą niemoc strzelecką i w pierwszych dwóch kwartach tylko 2 razy po rzutach zza łuku piłka znajdywała drogę do kosza. Prób było aż 13, z czego 9 wykonali gospodarze. Serio – 11 %. Do przerwy najwięcej punktów dla Knicks zdobył Carmelo Anthony – 12 i JR Smith – 9, a po stronie Grizzlies najlepiej spisywał się Tony Allen – 13 i Zach Randolph – 11.
W drugiej połowie swoich kolegów próbował rozruszać Iman Shumpert, ale grał bardzo nieskutecznie, a jego towarzysze wcale nie byli lepsi w tym elemencie gry. Standardowo w defensywie tylko Tyson Chandler sprawiał pozory postawy obronnej i tak kolejne punkty na konto Grizzlies dorzucał Mike Conley i Ed Davis. Gospodarze kompletnie zapomnieli o walce na desce, co bezczelnie wykorzystywali Tony Allen, Zach Randolph i James Johnson sprawiając, że w połowie 3 kwarty ich zespół miał 39 zbiórek przy ledwie 19 deskach gospodarzy. Wszystko to odbijało się na wyniku spotkania, bo nawet kiedy Knicks nie pozwalali rywalom na zdobycie punktów, to przy ponowieniach tych akcji byli już bezradni. Nawet potykający sie o własną nogę(tę samą, którą chciał zabić Chris’a Paul’a) Tony Allen był dla Hardaway’a zbyt dużym wyzwaniem w obronie.
Na parkiecie znowu pojawił się przybysz z kosmosu Amare Stoudemire i automatycznie goście przypomnieli sobie o Randolphie, który szybko zdobył 5 oczek z rzędu sprawiając, że z głowy Mike Woodsona wypadł ostatni włos. Równo z syreną kończącą trzecią kartę ładnym blokiem na Jonie Leuerze popisał się Carmelo Anthony, ale marne było to pocieszenie dla fanów Knicks, bo po 36 minutach ich ulubieńcy przegrywali 72-61.
Ostatnia kwarta nie zmieniła obrazu gry i to goście z Memphis nieustannie kontrolowali tempo gry. Mike Woodson nie potrafił sprawić, żeby jego podopieczni chociaż na chwilę obudzili się w obronie. Praktycznie każdy pick&roll grany przez któregokolwiek z zawodników Grizzlies sprawiał, że gospodarze gubili się w defensywie. Knicks sprawiali wrażenie jakby kompletnie nie znali podstawowych zasad gry obronnej. Każda próba minięcia rywali do środka kończyła się powodzeniem, a o rotacji w polu trzech sekund JR Smith i spółka pewnie nawet nie słyszeli.
Jerryd Bayless i Zach Randolph spokojnie zamieniali kolejne akcje na punkty, a przewaga Grizzlies w 3 minuty dobiła prawie do granicy 20 oczek. Na 7 minut przed końcem spotkania David Joerger dał szansę zaprezentowania się rezerwowym, którzy mieli bezpiecznie dowieźć zwycięstwo do końca. Gospodarze wyczuli jednak swoją szansę i zaliczyli run 9-0, który był zasługą Hardaway’a Jr. i JR Smitha. Udaną akcję w obronie zaliczył nawet Andrea Bargnani (to on grał w tym meczu?). Szybko na parkiet wrócili starterzy Grizzlies i wydawało się się, że równie szybko uspokoi się gra gości. Znowu wielki jednak starał się być Carmelo Anthony, który trafił dwa razy z rzędu zza łuku i zmniejszył straty swojej drużyny do 6 oczek. Knicks mieli 22 sekundy, aby zmienić losy tego spotkania. Po przygotowanej akcji sam pod koszem znalazł się JR Smith, ale spudłował z najprostszej pozycji, a takich prezentów nie marnują Grizzlies, którzy wyprowadzili szybką kontrę i tym samym ustanowili wynik spotkania, pokonując ostatecznie Knicks 95-87.
Pogoń gospodarzy w końcówce spotkania wynagrodziła nieco fanom Knicks kolejny raz tragiczną postawę ich ulubieńców. Wynik może być mylący, bo Anthony i spółka tylko przez ostatnie 10 minut wyglądali jak profesjonalna drużyna koszykówki. Kolejny słaby mecz w wykonaniu Andrei Bargnani’ego i Amare Stoudmire’a, ale cała drużyna z Nowego Jorku zasługuje na porządną reprymendę za to co wyprawiają po bronionej części boiska. Mike Woodson na pewno jest już spakowany, bo jego zwolnienie jest już bardzo, bardzo blisko.
New York Knicks 87-95 Memphis Grizzlies
(22-25, 18-25, 21-22, 26-23)
NYK: Anthony 30, Smith 16, Hardaway 16, Chandler 8, Stoudemire 6, Udrih 4, Bargnani 3, Shumpert i Murry po 2.
MEM: Randolph 25 (15 zbiórek), Allen 19, Bayless 11, Koufos 10, Davis 10, Conley 9, Johnson 5, Leuer, Franklin i Miller po 2.
popraw wynik. Ciekawe czy obie druzyny wejda do PO. Przed sezonem bylem tego pewien.
Dobre pytanie. Z tą grą na to nie zasługują, ale mimo wszytsko łatwiej będą mieli Knicks, bo jednak to co się dzieje na wschodzie…
jako kibic Knicks powiem tylko tyle tragedia!!! Oglądanie NYK w tym sezonie jest dla ludzi o mocnych nerwach. A gra Imana w ataku nadaje się tylko do naszej polskiej ligi.
Woodson, jest ofiarą nieudolności zarządu, zwolnienie jego nic nie da, po prostu z tymi zawodnikami nie da się zajść wysoko. Jestem wieloletnim fanem NYK, i to co tam się wyrabia od kilkunastu lat, przyprawia o ból głowy. Prawda jest taka, że dopóki zrządzić będzie Dolan, nic pozytywnego w New Yorku nie powstanie.
Jasne, ale teraz tak to wszystko działa, że to Woodson zapłaci za słabe wyniki posadą i zdiwie się jak tak nie będzie. Stoudemire do spółkiz Bargnanim tylko przeszkadzają tej drużynie, a do tego zabierają miejsce dla Carmelo.
Jak sie ma takich zawodników jak Smith który rozegrał jeden dobry sezon a teraz gra jak ciota ale zarobi przecież po co sie starać, Shumpert to ja bym dawno wymienił i szkoda ze sie nie udało go za Farieda wymienić bo co on gra w tym sezonie to żenada. Dolan to jest debil każdy o tym wie, Kwame Brown jest do wzięcia czemu jeszcze po niego nie zadzwonił