Pacers po dwóch porażkach z rzędu, co przydarzyło im się po raz pierwszy w tym sezonie, potrzebowali zwycięstwa. I wygrali, zupełnie dominując Rockets w drugiej połowie i rozgrywając do tego jedno ze swoich najlepszych spotkań w bieżących rozgrywkach.
Indiana zblowuotowała dziś Houston ograniczając ich do tylko 38,1 proc. skuteczności z gry i jedynie 18,2 proc. zza łuku i tak mi się wydaje, że chyba jest dużo prawdy w tym, co powiedział Bill Simons w studiu ESPN po tym meczu, że jeśli Rockets nie trafiają trójek, to po prostu nie są w stanie wygrać spotkania.
Już nawet nie chodzi o to, że pudłowali, bo czasem zwyczajnie przychodzi taki dzień, że po prostu nie jesteś w stanie się wstrzelić i tyle, ale Pacers po prostu ograniczyli ich próby zza łuku do 14 przez 3 pierwsze kwarty, z których ci trafili tylko 2, a czystych pozycji zza łuki Rockets było jak na lekarstwo. Ball movement w Houston zupełnie dziś nie działał i goście rozdali jedynie 10 asyst przy 32 rzutach.
Nie liczę czwartej kwarty, jeśli chodzi o trafione i oddane próby zza łuku (2/8), ponieważ po pierwsze gospodarze prowadzili na jej stracie 22 punktami i patrząc na ich grę to praktycznie było już po meczu, tym bardziej, że zaraz na początku tej części spotkania zanotowali run 12-2, a po drugie defensywa Indiany trochę się już rozluźniła.
Goście jeszcze w pierwszej połowie walczyli. Co prawda po 24 minutach przegrywali 45-56, ale wtedy nie wydawało się to stratą nie do odrobienia. Nieźle zaczęli ten pojedynek od 11-6, ale zaraz potem Pacers zanotowali serię 12-2 i wyszli na prowadzenie, którego nie oddali już do końca spotkania.
Rockets trzymali się w meczu i to nawet pomimo tego, że przewaga Indiany w drugiej kwarcie sięgnęła 12 oczek. Szybki run 10-0 pozwolił im zmniejszyć starty do 39-41, ale miejscowi nie pozwolili im już dojść bliżej.
Od tego momentu rzucili 40 punktów, trafiając 15 z 23 rzutów z gry (65,2 proc), pozwalając Houston na tylko 16 oczek i 5/17 z gry (29,4 proc.) i wyszli na 26-punktowe prowadzenie, które powiększyli jeszcze w czwartej kwarcie do 36 oczek.
Pacers byli dziś po prostu nie do zatrzymania, rzucili najwięcej punktów w sezonie, na najlepszej skuteczności (53,1 proc.), trafili najwięcej trójek w tych rozgrywkach – 12, dobrze dzieli się piłką – 29 asyst przy 43 rzutach i ograniczyli Rockets do 81 oczek w całym meczu, co jest najgorszą zdobyczą Houston w tych rozgrywkach.
6 ich zawodników zanotowało podwójną zdobycz punktową, a tylko 2 z 12 graczy nie zapisało dziś na swoim koncie punktów. Nie było jednak wśród nich Danny’ego Grangera, który powrócił dzisiaj na parkiet po 9 miesiącach przerwy. Nie zabrakło oczywiście owacji na stojąco, kiedy tylko pojawił się na parkiecie, a oklaski i brawa były chyba jeszcze większe, kiedy w jednej z pierwszych swoich akcji zablokował Dwighta Howarda.
Na pierwsze punkty z gry Granger musiał jednak czekać do czwartej kwarty. Skrzydłowy co prawda już na początku drugiej ćwiartki trafił oba osobiste i zdobył swoje pierwsze punkty po powrocie, ale jego pierwsze trzy rzuty z gry okazały się niecelne. Dopiero czwarta próba okazała się skuteczna. C.J. Watson dostał piłkę pod kosz, oddał ją do niepilnowanego w lewym rogu Grangera, a ten przymierzył zza łuku.
Chwilę później wszyscy kibice w Bankers Life Filedhouse zaczęli skandować „Danny, Danny”. To pokazuje, jakim szacunkiem cieszy się u fanów Pacers Granger. Nie tylko jednak oni cieszyli się z jego powrotu, ale również pozostali zawodnicy gospodarzy, w tym ten, który przejął po nim obowiązki lidera drużyny – Paul George.
Happy to have my big bro back! #LongRangeGrange
— Paul George (@Paul_George24) grudzień 21, 2013
Granger swojego debiutu nie może zaliczyć do wyjątkowo udanych. Nie oznacza to jednak, że grał źle. Rzucił 5 punktów, trafiając 1 z 7 rzutów z gry, w tym 1 z 4 z dystansu, miał 2 asysty, 2 zbiórki, przechwyt, blok i aż 5 strat w 22 minuty jakie spędził na parkiecie. Nie był to spektakularny występ, ale nie powinniśmy tego od niego wymagać, biorąc pod uwagę, jak długo leczył kontuzje.
Drugą sprawą jest to, że jeśli wróci do formy, to może być bardzo przydatną bronią z ławki rezerwowych, tak jak dzisiaj był nią Luis Scola, który zagrał bardzo dobre zawody, chyba najlepsze odkąd trafił do Indiany. Zdobył 13 punktów z 7 rzutów, zebrał 6 piłek i trafił swoją pierwszą trójkę w barwach Pacers.
Najlepszym graczem gospodarzy był tradycyjnie George. Rzucił 24 oczka z 16 rzutów, zanotował też 9 zbiórek, 4 asysty i 3 przechwyty, a przede wszystkim świetnie zagrał w defensywie przeciwko Jamesowi Hardenowi. Lider Rockets został ograniczony do 12 punktów z 14 rzutów, 1/5 za trzy i aż 5-krotnie stracił piłkę.
16 oczek dodał Lance Stephenson, 10 Ian Mahinmi, a po 12 George Hill i David West, korty momentami przesuwał w post up Terence’a Jonesa jak chciał.
Słabiej dziś zagrał Roy Hibbert – 9 punktów i 6 zbiorek i przegrał indywidualny pojedynek z Howardem, autorem 19 oczek i 12 zbiórek. 14 punktów rzucił Chandler Parsons, a 10 Jones. Fatalnie pudlowali dziś Omer Casspi – 1-10 z gry, w tym 1/7 za trzy i Aaron Brooks – 0/7.
Kolejny mecz obie drużyny zagrają na własnym parkiecie. Pacers w niedzielę z Boston Celtics, Rockets już dziś z Detroit Pistons.
Houston Rockets – Indiana Pacers 81:114 (20:25, 25:31, 20:31, 16:27)
Liderzy zespołów:
Punkty: Howard 19 – George 24
Zbiórki: Howard 12 – George 9
Asysty: Parsons, Howard, Harden 2 – Stephenson 6
Przechwyty: Harden 3 – George, West 3
Bloki: Howard 5 – Mahinmi 2