(9-17) Brooklyn Nets 120 – 121 Philadelphia 76ers (8-19) [OT]
(31:29; 26:31; 26:22; 25:26; 12:13)
Gdy wszystko wskazywało na to, że wraz z powrotem na parkiet Derona Williamsa (17pkt, 14ast), Brooklyn Nets ustabilizowali swoją formę i powoli wracają na odpowiednie tory – dziś polegli w Filadelfii. 76ers ostatnie cztery wygrane odnieśli w domu, za każdym razem po dogrywce. W sezonie 2012-13 do dogrywki doprowadzili zaledwie 3-krotnie.
Do gry wrócił Michael Carter-Williams (15pkt, 10ast) i gra Sixers kolejny raz nieco się odmieniła od tej, którą katowali swoich fanów w ostatnich siedmiu starciach. Cały mecz był bardzo wyrównany i żadna z drużyn nie potrafiła choćby na chwilę wyjść na wyższe prowadzenie. Oglądaliśmy aż 31 zmian prowadzenia i 21 „remisów”.
Podopieczni Jasona Kidda mieli szansę wygrać to spotkanie jeszcze w regulaminowym czasie gry, gdy rzut po zwycięstwo było w rękach Derona Williamsa – zapewne piłka należałaby do Joe Johnsona, ale ten nie zagrał z powodów osobistych. Williams spudłował i byliśmy w emocjonującej końcówce.
Najpierw „trójkę” na 17 sekund przed końcem trafił Paul Pierce (25pkt, 10zb, 5ast) wyprowadzając swój nowy zespół na punktowe prowadzenie, ale po rozpisaniu akcji przez Bretta Browna game-winnerem popisał się Evan Turner (29pkt, 10zb, 5ast) po wejściu pod kosz. Sama akcja należy do tych kontrowersyjnych – czy faulował Pierce’a?
Punkty: 26 Anderson, 24 Pierce, 22 Lopez, 18 Teletović, 17 Williams oraz 29 Turner, 25 Young, 19 Wroten, 15 MCW
(5-21) Milwaukee Bucks 111 – 114 Cleveland Cavaliers (10-15) [OT]
(26:25; 21:22; 23:23; 26:26; 15:18)
Cleveland Cavaliers byli poważnie zagrożeni przed tym spotkaniem. Przez kontuzję nadgarstka zagrać nie mógł Dion Waiters, a zwyczajnie chory przed meczem był Kyrie Irving. KI postanowił jednak wyjść na boisko i zaprezentować swoje wydane „Flu game”.
Rozgrywający Kawalerzystów miał dzisiaj swój „dzień konia” i widać, że po dużym falstarcie wrócił już do swojego poziomu grania w koszykówkę. Przez całe wyrównane 48 minut obydwa zespoły Dywizji Centralnej doprowadziły do dogrywki po tym jak rzutu po zwycięstwo nie wykorzystał Khris Middleton.
W dodatkowym czasie gry Irvinga zatrzymać nie potrafił już naprawdę nikt. W pięć minut Cavs zdobyli 18 punktów – przy każdym Kyrie miał duży wpływ – zdobył 10″oczek” i 3 asysty. To jednak nie wszystko – rzadko kiedy zdarza się aby ten zawodnik miał duży impact w defensywie Winn0-Złotych, tym razem jednak popisał się aż 4 blokami.
Cleveland Cavaliers są już o jedną porażkę od miejsca premiowanego awansem do PlayOffs, a Milwaukee Bucks dzięki kolejnej porażce umacniają się na niechlubnej pozycji lidera na dnie tabeli.
Punkty: 39 Irving, 17 Jack, 15 Miles, 14 Clark, 10 Thompson oraz 20 Mayo, 18 Henson, 17 Knight, 14 Middleton, 11 Ridnour
(13-14) Charlotte Bobcats 116 – 106 Detroit Pistons (13-15)
(22:31; 22:28; 31:30; 41:17)
To miało być idealne spotkanie dwóch średników Konferencji Wschodniej. Od tego spotkania zależeć miało to kto wyjdzie wyżej w tabeli.
Mecz nie rozpoczął się najlepiej, bowiem już po 30 sekundach gry Jeffery Taylor doznał kontuzji Achillesa. Wyglądało to bardzo podobnie do tego co ze swoim ścięgnem w poprzednim sezonie zrobił Kobe Bryant. Nie powinniśmy się więc zdziwić jeżeli podstawowy zawodnik drużyny Michaela Jordana będzie niedostępny na dłuższy okres czasu.
Detroit Pistons od tamtego momentu kontrolowali wszystkie trzy kwarty i zapowiadało się na gładką wygraną z Rysiami z Karoliny Północnej. W szeregi Tłoków wdało się jednak spore rozluźnienie, a drużyna przyjezdna nie miała zamiaru dać za wygraną i zaliczyli szybki run 17-4. Był to jednak początek całej katastrofy. Mo Cheeks nie reagował jak trzeba i gdy się zorientował jego zespół roztrwonił 21-punktową przewagę.
Kemba Walker tak bardzo się rozpędził, że poprowadził swój zespół do wygrania czwartej kwarty 41-17 i to Charlotte Bobcats mogli cieszyć się wygraną i to aż 10-punktową. Detroit Pistons powinni napisać poradnik o tym jak nie grać w kluczowej „12”.
Punkty: 34 Walker, 24 Jefferson, 22 Henderson oraz 26 Jennings, 18 Smith, 14 Drummond, 13 Monroe, 12 Herrellson
(13-14) Toronto Raptors 109 – 108 Dallas Mavericks (15-11) [OT]
(22:33; 27:19; 29:29; 23:20; 8:7)
Dallas Mavericks po raz pierwszy przegrali na własnym terenie mimo, że rzucali na wyższej skuteczności z gry. Co było tego powodem? Mavs przede wszystkim popełnili aż 17 strat – najgorszy wynik w tym sezonie. Toronto Raptors wykorzystali ten fakt po prostu znakomicie i po stratach zdobyli aż 32 punkty.
Podopieczni jednego z najlepszych coachów w NBA oddali aż 19-punktowe prowadzenie, ale mimo tego kolejny raz mieli dużą szansę na wygranie spotkania. Tym razem Monta Ellis nie zdołał ochronić tyłków Mavericks i spudłował bardzo ważnego game-winnera. Szkoda, że piłka nie trafiła wówczas do Jose Calderona, który był HOT jak mało kto, 7-10 za trzy!
Jeżeli gracz w Konferencji Zachodniej i walczysz na tym terenie o PlayOffs to na takie porażki ze słabszymi drużynami na Wschodzie nie można sobie pozwalać. Tym bardziej jeżeli ekipę przyjezdną do zwycięstwa prowadził Kyle Lowry – 20 punktów, 6 asyst, 5 zbiórek. Bliski triple-double był też DeRozan – 15 punktów, 9 asyst, 7 zbiórek. Dla niego najważniejszy było jednak to, że trafił rzut na 16 sekund przed końcem dogrywki.
Licznik wygranych Toronto Raptors od odejścia Rudy’ego Gay’a wciąż wygląda całkiem nieźle: 4-2.
Punkty: 20 Lowry, 18 Valanciunas, 15 DeRozan, 15 Ross, 15 Johnson oraz 23 Calderon, 22 Nowitzki, 21 Ellis, 14 Marion, 13 Wright
(15-10) Phoenix Suns 103 – 99 Denver Nuggets (14-11)
(20:28; 28:34; 24:20; 31:17)
To była najgorsza końcówka na własnym terenie Denver Nuggets od roku 2002, gdy mając przewagę +20 punktów przegrali z Golden State Warriors.
Phoenix Suns bowiem znów to zrobili! Będąc typowanym na typowego loosera w tym sezonie i zespół, który będzie bił się jedynie o wysoki pick są aktualnie w samym środku miejsc premiowanych do PlayOffs. Eric Bledsoe zupełnie odmienił ten zespół i Słońca mają zamiar walczyć od teraz już jedynie o fazę finałową.
Denver Nuggets jeszcze przed kapitalnym runem ławki rezerwowych Suns prowadzili aż 21-oma punktami. Markieff Morris, Marcus Morris i Gerald Green grali jak najlepsze trio „ławkowe” w lidze i wygrali to spotkanie grając dodatkowo na wyjeździe, co dodatkowo wygląda jeszcze bardziej efektownie.
Punkty: 25 Kieff Morris, 19 Green, 17 Dragic, 14 Marcus Morris, 10 Bledsoe oraz 15 Chandler, 14 Foye, 13 Hickson, 13 Lawson
(13-14) Minnesota Timberwolves 91 – 104 Los Angeles Lakers (13-13)
(26:35; 27:16; 23:30; 15:23)
Wobec kontuzji Kobe Bryanta i pozycji w jakiej znajdują się Lakers, prawdopodobnie każda ich wygrana będzie odbierana przez ich kibiców niemal jak awans do PlayOffs czy nawet i zdobycie najważniejszego trofeum. Cóż, Los Angeles Lakers wygrali ciężkie spotkanie u siebie z Minnesota Timberwolves 104 – 91 i są 23-1 w ostatnich 24 meczach z Leśnymi Wilkami. Wow.
Xavier Henry zagrał jako rozgrywający i zakończył mecz z 21 punktami, 4 asystami i 4 zbiórkami. Bardziej jednak brak klasycznego rozgrywającego wziął do siebie Pau Gasol i to on dyrygował przede wszystkim ofensywą Lakers – miał 21 punktów, 13 zbiórek i aż 8 asyst (+7 strat).
Kluczem do sukcesu było zatrzymanie Kevina Love’a – silny skrzydłowy po pierwszej połowie miał na swoim koncie już 20 punktów i 8 zbiórek. Skończyło się na 25&13, a wszystko to po tym jak w 10 minut czwartej kwarty miał 0 punktów i 1 zbiórkę.
Prawdziwym bohaterem tego spotkania został jednak samozwańczy Swaggy P, Swaggy Nicky czy Nick SWAG Young. Jeziorowcy po 10 stratach w drugiej kwarcie byli daleko w tyle. Wówczas kapitalne zawody rozegrał właśnie on – miał 25 punktów, 4 asysty i 3 zbiórki. Był też 9-14 z gry i aż 4-6 zza łuku. Po takim meczu skrzydłowy Los Angeles Lakers ogłosił wszem i wobec, że od dziś nazywany będzie Swaggy Rambo. Samo spotkanie było jednak bardzo miłe dla oka, bowiem po każdym koszu czy to Pau Gasol czy wspominany Young cieszyli się jak po wygraniu „szóstki” w Lotto.
PPunkty: 25 Love, 22 Peković, 14 Martin, 6 Rubio oraz 25 Young, 21 Gasol, 21 Henry, 17 Meeks
Big Al zniszczył w ostatnich 5 minutach wysokich Pistons. Z całą sympatią dla Smitha, ale nie widzę żeby w jakimkolwiek stopniu czynił on swoją ekipę lepszą. Do tego jego obecność zmniejsza minuty gry Monroe (i zwłaszcza jego kontakty z piłką), a to według mnie wielka szkoda, bo Greg potencjał ma wciąż spory (dobra zbiórka, co nie jest tak oczywiste mając obok siebie Drummonda, dobra skuteczność, nos do steali). Jennings też chaos często wprowadza, ale jego jeszcze mogę przetrawić, bo obwód Detroit nie powala, ale Josh…
Masakra jak Bobcats dosłownie zmasakrowali Pistons w czwartej kwarcie:D Jak pierwszy raz czytalem to, myslalem ze jakas cyfrowka sie wdarla. Generalnie dla mnie ani Jennings, ani Smith jakos nie wbili sie w „Tłoki”. Nie wiem czemu :/