Do osłabionej brakiem Ala Horforda Atlanty przyjechali faworyzowani Pacers i musieli uznać wyższość Jastrzębi. W szeregach Hawks 4 graczy zdobyło co najmniej 15 punktów, a dzięki grze zespołowej i ograniczeniu poczynań ofensywnych Pacers, udało się wygrać 97-87.
Hawks trafili 34 rzuty z gry i mieli przy tym 27 asyst! 17 punktów zdobył Kyle Korver, 16 dołożył Pero Antić, a 15 mieli Jeff Teague (do tego 6 asyst) i Mike Scott. Pacers zostali zatrzymani na skuteczności 40.2% z gry. Paul George (28 punktów, 12 zbiórek) miał kolejny świetny występ, ale on sam to było za mało, żeby pokonać Hawks.
Pacers przegrali ostatnie 11 meczy w sezonie regularnym w Philips Arena, a teraz przedłużyli tę serię do 12 spotkań i nie potrafią tam wygrać meczu regular season (bo przypomnijmy, że udało im się tam zwyciężyć w zeszłorocznych play-offs) od 2006 roku.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Indiana Pacers |
28-7 | 12 | 20 | 34 | 21 | 87 |
Atlanta Hawks |
19-17 | 25 | 24 | 30 | 18 | 97 |
Kompletnie zawiedli dwaj gracze, którzy mieli być w tym meczu kluczowymi postaciami obu zespołów. Roy Hibbert mając przeciwko siebie Pero Antica zebrał tylko 4 piłki i zdobył 2 punkty na skuteczności 1/8 z gry. Przegrał wyraźnie trudny match up z Macedończykiem, który wyciągał rywala ze strefy podkoszowej szukając wolnych pozycji na obwodzie (trafił 3 trójki w tym spotkaniu). Do tego Hawks z Anticem byli +20, a Pacers z Hibbertem -21.
Paul Millsap – rzekomy lider gospodarzy zdobył tylko 4 punkty, trafił 1/10 z gry, zebrał 6 piłek i miał 5 asyst. O ile te dwie ostatnie statystyki wcale jakieś złe nie są, to spodziewaliśmy się większej ilości trafień Millsapa.
Hawks zaatakowali od razu, mecz rozpoczęli runem 12-0. Po takim początku George i spółka nie byli już w stanie im zagrozić. Jastrzębie cały czas budowały przewagę, grając bardzo zespołowo i rozciągając obronę rywali (10/23 zza łuku). W pewnym momencie spotkania wynosiła ona nawet 25 punktów. Pacers nie prowadzili ani razu.
Ogólnie mówiąc ten mecz wysokich lotów nie był, ale trzeba powiedzieć, że całkiem przyjemnie oglądało mi się występ Hawks, zwłaszcza w pierwszej połowie. I to po obu stronach parkietu. Gdyby nie George to Pacers skończyliby ten mecz blamażem. A tak było tylko na – 10.
Pacers próbowali jeszcze coś zrobić w końcówce, tracili w okolicach 10 punktów przez całą 4 kwartę, ale ostatecznie nie udało się odrobić straty. Hawks 97 – 87 Pacers.
Następne mecze obu drużyn w piątek. Do Indianapolis przyjadą Wizards, a do Atlanty wybiorą się Rockets.
Kolejny świetny wystep? Raczej w końcu dobry wystep. Ostatnie spotkania to zdecydowana obniżka formy lidera Pacers pretendującego do nagrody MVP.
Cóż, zaczyna się normalna „zadyszka sezonowa”. Najczęściej zaczyna się to między 50 a 75 % sezonu. W nożnej około lutego/marca. W NBA gdzieś w styczniu. Widać to po Blazers, Pacers, Heat czy OKC, która ekipa przetrwa ten okres najlepiej ta zaliczy najlepszy bilans.
Pacers, jednak widać, że nie są tak zależni od George’a jak inne ekipy od swoich liderów. Brak Stephensona, plus pokazujący swoją przeciętność Hibbert.
Gdyby Granger był w dawnej formie to by pociągnął ten mecz, ale takie rzeczy to może w PO.