Na pewno miło wrócić na stare śmieci – taki wniosek można wysnuć z uśmiechu na twarzy Kevina McHale’a, trenera drużyny gości i byłego gwiazdora Celtów z lat 80-tych minionego wieku. Niestety kibice z Bostonu tego powrotu nie będą mogli zbyt dobrze wspominać, gdyż Houston pokonało ich drużynę, a tym samym seria porażek podopiecznych Brada Stevensa wzrosła już do dziewięciu.
Drużyna Rockets przyjechała do TD Garden w dobrych nastrojach. Po pokonaniu Waszyngtonu, ich kolejnym rywalem miała być drużyna, która seryjnie przegrywa, a na dodatek Teksańczycy mają bardzo dobry bilans z ekipami Konferencji Wschodniej (11-3 przed meczem z BOS). Na dodatek do składu gości wrócił po trzymeczowej absencji Chandler Parsons. Trudno zatem było upatrywać w tym starciu innego faworyta niż ekipa przyjezdna.
Koszykarze z Bostonu bardzo szybko przejęli jednak inicjatywę w tym meczu. Zaskoczeni takim obrotem spraw rywale Celtów popełniali głupie i niewymuszone straty, a podopieczni Stevensa tylko na tym korzystali. Przewaga systematycznie rosła o kolejne punkciki. Największy udział w tym procederze miał Avery Bradley, autor 12 punktów w pierwszych 9 minutach. Przy stanie 21:12 dla Celtics ich gra na chwilę wyhamowała i pozwolili przeciwnikom rzucić 7 kolejnych punktów. Kryzys jednak udało się za wczasu opanować i dobry finisz pierwszej kwarty zaowocował 8 punktowym prowadzeniem po 12 minutach (27-19)
Druga odsłona niestety już tak różowo dla gospodarzy nie wyglądała. Ewidentnie lepszym zespołem w tym okresie gry byli Houstończycy. Po rzutach wolnych Aarona Brooksa objęli oni prowadzenie 30:29, a minęły wówczas ledwie 3 minuty tej ćwiartki. Następnie przez kilka minut wynik oscylował w granicach jednego kosza różnicy. Seria akcji wykańczanych przez Dwighta Howarda pozwolił jednak odjechać Rakietom przed końcem pierwszej połowy. W przeciągu dwóch minut dystans powiększył się o 10 pkt i fanom zebranym w TD Garden nie było już tak do śmiechu. Do przerwy goście z Houston prowadzili 52:43, a bardzo dobry powrót po kontuzji notował Parsons, który w drugich 12 minutach rzucił oponentom 9 pkt.
Początek trzeciej kwarty musiał kosztować szkoleniowca Celtów sporo zdrowia, gdyż jego zawodnicy rozpoczęli ją od serii 2:12. W mgnieniu oka Rockets uzyskali 20 pkt przewagi i mogli spokojnie kontrolować przebieg gry. W dalszej części meczu oglądaliśmy kolejne alley-oopy w wykonaniu Dwighta Howarda, któremu nadzwyczajnie dobrze układała się współpraca z Jeremy Linem. Rozgrywający gości jednak nie tylko obsługiwał swego środkowego dobrymi podaniami, ale też sam zdobywał punkty. W obozie przeciwnym docenić należy starania Bradleya, który po 3 kwartach miał na swym koncie już 24 oczka i mimo fatalnego wyniku, starał się ciągnąć grę ofensywną swego zespołu. Fakt, że z mizernym skutkiem, ale to już bardziej wina jego partnerów. Po trzeciej kwarcie mamy wynik 84:65.
Ktoś, kto pierwszy raz oglądał mecz Rakiet mógłby pomyśleć, że zapewne pewnie pokonają oni rywali. Ktoś, kto oglądał ich poprzednie spotkanie w Verizon Center dwa dni temu musiał przeżyć pewnego rodzaju deja vu. Nieomal Dzień Świstaka zafundował rywalom Jarryd Bayless, który 15 ze swych 17 pkt zdobył w ostatniej kwarcie. Udany okres gry miał także Brandon Bass, który zapoczątkował pogoń zespołu z TD Garden. Cztery minuty przed końcem było 93:83, ale na kolejny blow out Rakiet się nie zapowiadało. Głównie dzięki temu, że gracze McHale’a uspokoili swoją grę, a także skutecznie wykonywali rzuty wolne. Nawet faulowanie Howarda nie przynosiło oczekiwanego efektu, gdyż mimo, że w tej fazie spotkanie trafił tylko 5 osobistych na 10 prób, to dobra defensywa gości i kiepska selekcja rzutowa gospodarzy pozwoliły dowieźć korzystny rezultat Teksańczykom do końca. Wygrali oni 104:92, a Boston doznał 9 porażki z rzędu! Kiepsko to wygląda z punktu widzenia fanów „Zielonych”.
Co ciekawe, mimo porażki, gra zespołu z Massachusetts wcale nie wyglądała tak źle. Bardzo dobra pierwsza kwarta i równiedobra pogoń w ostatniej odsłonie pokazały spory potencjał tego teamu. Niestety ekipa Celtów ma ogromną dziurę pod koszem, co bezlitośnie uwidocznili im rywale. Houstończycy w pkt z „pomalowanego pola” byli lepsi 58:36! Choć już w zbiórkach to gospodarze okazali się skuteczniejsi, zaliczając ich o 4 więcej. Niezwykle ważnym aspektem i myślę, że kluczowym była skuteczność rzutów za 3 pkt. Zza łuku Rockets trafiali z 42 % skutecznością (8-19), a Boston trafił jedynie 17% trójek.
Bardzo zadowolony z faktu, że jego zespół nie sprokurował kolejnego blow outu, był Kevin McHale, co wyraził następującymi słowami:
„We are getting a lot of experience on that, getting a lead and then giving it up. So we are getting better at that.”
W jego zespole najlepszym strzelcem był Dwight Howard. Środkowy Rockets zdobył 32 pkt i zebrał 11 piłek. Kolejne double double zaliczył także Terrence Jones. Absolwent Kentucky miał 12 pkt, 12 zb, 2 przechwyty oraz 3 bloki. Jeremy Lin był najlepiej podającym w ekipie gości z 8 asystami na koncie. Wraz z Hardenem zdobyli też taką samą ilość pkt -16.
Dla Bostonu najwięcej punktów uzyskał Avery Bradley, który zawody ukończył z 24 pkt. Bardzo dobrą zmianę dał Bayless, który z ławki rzucił 17 pkt (15 w czwartej kwarcie). Najlepiej zbierającym w drużynie pokonanych był Jared Sullinger (10 zb)
Następne spotkanie Celtics rozegrają z Toronto Raptors i wcale nie będą faworytami. Całkiem możliwe, że seria porażek wydłuży się o kolejne mecze. Rakiety, które kontynuują swą serię gier wyjazdowych już w środę odwiedzą Nowy Orlean.
HOUSTON ROCKETS (25-14) – BOSTON CELTICS ( 13-26) 104-92
(19:27, 33:16, 33:22, 20:27)
D. Howard 32 pkt, J. Lin oraz J. Harden po 16 pkt – A. Bradley 24 pkt, J. Bayless 17 pkt, B. Bass 14 pkt.
You must be logged in to post a comment.