Wczoraj, w jakże wyjątkowym dniu dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych, spotkały się ze sobą druga i piąta drużyna Konferencji Zachodniej. Lepsi okazali się zawodnicy Houston, którzy dzięki zbilansowanej grze ofensywnej pewnie pokonali Portland Trail Blazers 126:113. Porażka w Toyota Center przerwała gościom serię 5 kolejnych meczów bez porażki.
Bez Terrence’a Jonesa, ale już ze zdrowym Patrickiem Beverlym, Rockets przystąpili do meczu z Blazers. Przypomnę, że rozgrywający Houston pauzował przez ponad dwa miesiące z powodu złamanej ręki, ale wczoraj już był do dyspozycji Kevina McHale’a i wyszedł w pierwszej piątce (zastępując Jeremy Lina).
Szkoleniowiec z H-Town nie mógł też skorzystać z usług Francisco Garcii.
W ekipie Portland nie było żadnych absencji.
W pierwszej kwarcie zaskakująco dobrze pod koszem radził sobie Dwight Howard, który ze niezwykłą łatwością ogrywał kryjących go – czy to Robina Lopeza, czy też Joela Freelanda. Żaden z graczy „Smug” nie potrafił sobie poradzić z atakami „Supermana”. Jeśli do tego dodamy znakomitą formę strzelecką, jaką zaprezentował nam Chandler Parsons uzyskujemy pełen obraz budowania przewagi nad rywalami z Oregonu przez gospodarzy. Po 12 minutach Rockets prowadzili 37:28.
W drugiej kwarcie popis gry dawał duet Jeremy Lin – Chandler Parsons. Ten pierwszy doskonale rozgrywał, obsługując kolejnymi podaniami skrzydłowego Rakiet. Parsons z zimną krwią wykańczał akcję kreowane przez Lina, a jednocześnie wyśmienicie spisywał się w obronie, czego dowodem jest niebywały blok na Damianie Lillardzie, po udanym powrocie pod własny kosz gracza Houston.
Zobaczcie sami:
Mimo nieśmiałych prób LaMarcusa Aldridge’a prowadzenie gospodarzy sięgało w pewnym momencie blisko 20 pkt, a zawodnicy z Portland nie wiele mieli do powiedzenia. Na tle oponentów wyglądali dość blado, stąd też nie może dziwić fakt, że do przerwy przegrywali 56:71.
W trzeciej kwarcie seria 9:0 dla podopiecznych Terry’ego Stottsa dała nadzieje na możliwość odmienienia losów meczu. W atakach Blazers widać było zdecydowanie więcej wigoru. Wesley Matthews i Damian Lillard wyglądali o niebo lepiej niż w pierwszych dwóch ćwiartkach. Ich rzuty częściej trafiały do celu, a pod koszem coraz poważniej swą obecność zaznaczał Aldridge. Niestety dla fanów ekipy z Rip City w Rockets mają Jamesa Hardena, który we właściwym momencie wziął na siebie odpowiedzialność za grę gospodarzy. Ponownie pod atakowanym koszem punktował Howard i tym samym na boisku mieliśmy stan quid pro quo.
Finiszująca kwarta rozpoczęła się do wyniku 106-91, a po kolejnych punktach w wykonaniu Motiejunasa i Parsonsa, Rockets znowu byli lepsi o niemal 20 oczek. Z gości wówczas chyba już uszło powietrze i nie za bardzo mieli ochotę na kolejne ataki. Krótka kanonada Matthewsa i kilka skutecznych podań Nicolasa Batuma (3 asysty w niecałą minutę) pozwoliły jedynie zmniejszyć rozmiary porażki, której zapach gracze wyczuwali już od początku tej kwarty.
Rewelacyjną końcówkę zaliczył Chandler Parsons, który bezlitośnie dla przeciwników zdobywał kolejne punkty. Mecz ukończył z 31 oczkami, a jego ekipa wygrała 126 :113. Seria 5 wygranych zespołu z Portland została zatem przerwana w Toyota Center.
Prócz Parsonsa, aż czterech jego kolegów uzyskiwało dwucyfrowy wynik w zdobyczy punktowej, a najsłabszy wynik z tego grona osiągnął rezerwowy Jeremy Lin (15 pkt). Zresztą Donatasaowi Motiejunasowi zabrakło 1 pkt, żeby być szóstym graczem, który może poszczycić się takową zdobyczą w obozie Teksańczyków.
Dwight Howard rzucił 24 pkt i miał 12 zbiórek. Dzięki temu skompletował 27 double double w bieżących rozgrywkach.
W Portland prym wiódł LaMarcus Aldridge, którego łupem padło 27 pkt i aż 20 zb (!!!). Niestety tak kosmiczne statystyki nie przełożyły się na korzystny wynik dla zespołu ze stanu Oregon. Damian Lillard powiększył dorobek „Smug” o 24 pkt.
Kluczowe elementy gry:
– zbiórki 52:37 dla Rockets
– Rockets trafili 16 trójek (48,5% celnych) – Blazers tylko8.
– brak znalezienia odpowiedzi na dobrą grę Howarda (Freeland i Lopez mieli razem … 3 zb)
– Rocket zdobywając 107 i więcej punktów we własnej hali nie przegrali jeszcze w tym sezonie meczu (bilans 12-0)
Gracz meczu: Chandler Parsons – 31 pkt, 10 zb, 7 as. (FG 12-19)
PORTLAND TRAIL BLAZERS (31-10) – HOUSTON ROCKETS (28-15) 113:126
(28:37, 28:34, 35:35, 22:20)
L. Aldridge 27 pkt, D. Lillard 24 pkt, W. Matthews 18 pkt – Ch. Parsons 31 pkt, D. Howard 24 pkt, J. Harden 22 pkt.
Coś Rakiety nie leżą Smugom/Pionierom. Podobnie PHX. Portland nawet nie powąchali zwycięstwa,a Rockets 16/33 za 3. Kto mieczem wojuje,ten(czasem) od miecza ginie,do tego świetne tablice Rockets,też domena Blazers odwróciła się. Jak znam los,to w PO trafimy na Suns,lub Rockets
Suns IMO nie wejdą do PO.
Suns na pewno nie wejdą do PO, no chyba że wykombinują jakąś wymianę. Wyprzedzą ich Memphisy i pewnie Minny (ładniej brzmi niż Sota;) a może nawet i Denver. A co do Portland, to w tym sezonie zdecydowanie grają ponad stan. Obstawiam, że na koniec sezonu będą max 4 (za LAC) a realnie to spadną jeszcze za GSW i własnie Houston, no i dziękujemy w I rundzie PO. LA i Lilllard drużyny nie pociągną, a i kryzys jakiś w sezonie musi być (patrz Miami obecnie). Przypomnę jeszcze, że ostatni sezon PTB zakończyli 13 porażkami z rzędu a o tankowanie na pewno nie chodziło. Wiem, że wtedy była krótka ławka, ale teraz szału też nie ma.
Te 13 porażek to było typowe tankowanie. Grę ciągnęły wtedy Leonardy i Bartony. Podstawowi gracze leczyli prawdziwe lub nie do końca prawdziwe kontuzje.
Niby masz rację,ale patrząc na PTB mam wrażenie,że mają jakiś ukryty mentalny potencjał ,a porażki doznają wtedy,kiedy jest katastrofalna skuteczność,a i tak potrafią taki mecz wygrać. Też myślałem,że się zmęczą w trakcie sezonu,ale porównując ich do innych czołowych teamów,to wcale tak zle nie jest( mam na myśli MPG). Ja obstawiam ich w top4,dokładnie 2-3miejsce. Czas pokaże. A co do PHX,też nic nie wiadomo
No połowa sezonu za nami – a niektórzy ciągle bajki piszą:) Ograli Spurs, Okc – dwa razy ( nie pamiętam z Miami jak było)
Ławka jest – Mo grywa solidne minuty, Robinson różnie, nie wiem co się dzieje z Wrightem z kolei bo on by się przydał żeby grał dłużej.
Rockets 1-2 w tym sezonie więc nie ma co rozpaczać. Mimo tego że trójka super siedziała to było pare razy blisko. Jednak umówmy się trójki na poziomie 50%+ rzadko będą wpadać a do przerwy mieli chyba jakies 70- Parsonsowi wszystko wpadało. A mimo to i tak odnosiło się wrażenie że Portland może wrócić. Kilka trójek czystych nie wpadło, Lillard gdy było chyba -6 spudłował Floatere gdzie byli 2 na 1- takie niuanse mają znaczenie.
Portland ma np szerszą ławkę niż takie okc – a jakoś nikt się nie czepia. Portland ma podkoszowych rolersów ale jednak solidnych. Ma Mo i Collum potrafi wcielić się w role SG. Martwi mnie trochę ten Wright bo albo ja go nie zauważam jakoś albo nie gra. No i Barton czy Crabbe którzy zapowiadali się solidnie.
Tak grające Houston na pewno jest contenderem. Ale przecież nie codzień Parsons będzie MVP Harden Sobą a Howard dominatorem, no i te trójki :)
Dokładnie Rockets dziś wpadało wszystko, z kolei Portland spudłowało kilka łatwych i czystych rzutów a i tak na przełomie 3 i 4Q było blisko. Top 4 powinno być na koniec RS, a na zachodzie nikogo nie można skreślić w PO.