Słońca zgasły w czwartej kwarcie

phoenix-suns-logo1Phoenix Suns z Goranem Dragiciem w składzie przyjechały do Houston na starcie z miejscowymi Rockets. Dla Słoweńca była to w pewnym sensie podróż sentymentalna, gdyż to właśnie pod skrzydłami Kevina McHale’a zaczął odgrywać pierwszoplanową rolę w zespole z NBA. Niestety dla samego gracza rywale dzisiejszej nocy okazali się lepsi, pokonując Słońca 108:122.

Prócz Dragicia w ekipie gości jest także Marcus Morris, którego na salony zawodowej koszykówki także wprowadzał coach McHale. Był to zatem mecz z kilkoma podtekstami i z lekką nutką wspomnień dla obu stron. Aaron Brooks przecież trafił niegdyś właśnie do Arizony w miejsce wspomnianego już przeze mnie na wstępie Dragicia. Dziś obaj są w swych macierzystych klubach, a więc historia ich karier zatoczyła koło.

Ot tyle jeśli chodzi o kwestię powiązań między oboma klubami.

Zresztą nie zrobiły one zbyt wielkiego wrażenia na graczach Rockets, którzy szybko zdominowali to spotkanie i po 2 minutach prowadzili już 10 pkt (12:2). Niezwykle zbilansowana gra w ataku, rozkładająca się równo na każdego z graczy wyjściowej piątki, dała się mocno we znaki defensywie Suns. Minęło trochę czasu i wiele niecelnych rzutów po stronie gości nim Ci opanowali sytuację i za sprawą Markieffa Morrisa i Gorana Dragicia i uszczuplili prowadzenie rywali do 5 pkt.

Druga odsłona to całkowity renesans Słońc, którzy zaczęli tą część gry od serii 16:3. Pewnie grę ofensywną klubu z Phoenix napędzał Leaondro Barbosa i to przy jego wielkim udziale podopieczni Hornacka wyszli na prowadzenie.  Wówczas jednak Kevin McHale włączył w swym zespole tryb All Star, a więc powierzył grę w ataku dwóm swoim gwiazdorom.  Skończyło się na tym, że Howard całkowicie zdominował strefę podkoszową, a Harden swoimi susami mijał kolejnych rywali i zdobywał punkty z dziecinną łatwością. Nie oznaczało to jednak, że ekipa z Phoenix odpuściła. Wręcz przeciwnie, Dragić także grał dobre zawody. Skutecznie punktował i dzielił się piłką z partnerami, co przełożyło się na bardzo wyrównane i ciekawe spotkanie. Do przerwy gospodarze prowadzili 3 punktami.

Po przerwie oglądaliśmy pewnego rodzaju powtórkę z początku rywalizacji. Pierw Houstończycy odskoczyli, z tym, że musieli podjąć ku temu dwie próby. Pierwsze zakończyła się powiększeniem przewagi do 5 pkt. Druga fala uderzeniowa nastąpiła jednak w połowie trzeciej kwarty i dała ponad 10 pkt prowadzenie. Ciężar gry Rakiety przeniosły na podkoszowych wysokich graczy. Dwight Howard czy też Donatas Motiejunas niestety nie znaleźli w obozie Suns godnych siebie rywali i z zimną krwią wykorzystywali swe atuty.

W końcówce trzeciej kwarty Dragić dwoił się i troił, był niemal wszędzie, a to pozwoliło na ponowne nadrobienie strat. Ani Lin, anie też wcześniej Beverly nie potrafili upilnować rozgrywającego z Phoenix, który po 36 minutach miał na swym koncie już 23 pkt oraz 5 asyst. Przed startem ostatniej kwarty było 95:90 dla Rockets.

W czwartej kwarcie z gości zeszło już jednak całkowicie powietrze. Jeszcze przez pierwsze minuty wynik nadal utrzymywał się względnie niewielka przewaga, ale obraz gry wyraźnie wskazywał, że to gospodarze kontrolują wydarzenia na parkiecie w Toyota Center. Dwight Howard pod koszem zachowywał się jak „rasowe zwierzę” – w pozytywnym, koszykarskim znaczeniu tego porównania. Przypominał Howarda z czasów Magic. I to z tych najlepszych czasów. James Harden także wrzucił szósty bieg, za którym już przeciwnicy nie nadążali. Końcowa faza meczu wyglądała tak, że obrona Słońc nie istniała, a zawodnicy Rockets hasali sobie po boiskui kończyli kolejne akcję, czerpiąc z tego sporą radość i satysfakcję.  Ani taktyka Hack-a -Howard, ani usunięty w cień Dragić nie byli w stanie odwrócić losów tego meczu.  Houston wygrywa z Suns 122:108.

Howard zakończył spotkanie z 34 punktami i z 14 zebranymi piłkami. Środkowy Teksańczyków był bardzo zadowolony ze swego występu, ciesząc się z roli jaka odegrał w ataku tego wieczoru:

„I’ve just been being patient and letting my teammates find me in the right spot and not rushing my shots,

James Harden dodał do dorobku 23 oczka, a Terrence’owi Jonesowi i Chandlerowi Parsonsowi zabrakło punktu do 20 oczek. Jedynie Patrick Beverly nie przekroczył granicy 10 pkt (miał ich osiem) z pierwszej piątki Rockets.

W Suns brylował Goran Dragić, który łącznie rzucił swej byłej drużynie 23 pkt. Niestety w decydującej kwarcie całkowicie wyłączył się z gry, co zapewne miało też wpływ na dalsze losy spotkania, gdyż w szeregach gości zabrakło lidera.  Słoweniec dobrze prowadził grę (8 asyst), ale zabrakło jego aktywności w zdobywaniu punktów.

Niezbyt zadowolony z gry w obronie był Jeff Hornacek, który swe rozczarowanie postawą swych graczy wyraził w następujących słowach:

„We didn’t stop anybody. … There was no resistance for them to put up 122, really, with ease. … When you get easy layups and easy wide-open shots, now your confidence is where you can score from anywhere, and you can’t stop guys in the NBA when they have that confidence.”

 

PHOENIX SUNS (29-20) – HOUSTON ROCKETS (33-17) 108:122

(30:35, 33:31, 27:29, 18:27)

G. Dragić 23 pkt, L. Barbosa, P.J Tucker, G. Green po 13 pkt – D. Howard 34 pkt – J. Harden 23 pkt, T. Jones oraz Ch. Parsons po 19 pkt

 

Komentarze do wpisu: “Słońca zgasły w czwartej kwarcie

  1. Bardzo fajny pomysł, żeby do opisu wpleść kilka pomeczowych cytatów, to doskonale oddaje odczucia przebiegu meczu.

Comments are closed.