(37-14) San Antonio Spurs 104 – 100 Charlotte Bobcats (22-29)
Bobcats zdominowali rywali w pomalowanym, zdobywając 50 punktów z trumny przy 34 rywali. Spurs nadrobili to wycieczkami na linię rzutów wolnych i wykorzystali 24/28 za 1 punkt.
Po 3 kwartach Bobcats prowadzili 70-69 i cały mecz sprowadził się do ostatnich 12 minut. Decydująca dla tego spotkania okazała się seria 12-4 w wykonaniu Spurs, w połowie tej ćwiartki. Do zwycięstwa poprowadził ich Patty Mills, zdobywca 18 punktów w 4 kwarcie i 32 w całym spotkaniu. Warto przy tym zauważyć, że grał przez jedyne 25 minut.
Spurs są już 3-1 w swojej serii wyjazdowej, mimo wielu kontuzji. Z Bobcats nie zagrali Kawhi Leonard, Manu Ginobili, Marco Belinelli i Tiago Splitter. Do tego problemy z wstrzeleniem się miał Tony Parker (3/13 z gry, 9 punktów), a jego również nękają drobne urazy.
Najlepsi gracze: Patty Mills (32 punkty, 7 zbiórek, 4 asysty, 10/13 z gry), Tim Duncan (16 punktów, 13 zbiórek), Boris Diaw (13 punktów, 4 zbiórki, 4 asysty)
(27-22) Memphis Grizzlies 79 – 76 Atlanta Hawks (25-24)
Grizzlies zbili rywali w pomalowanym 50-34, wymusili 21 strat, ale to nie pomogło im wygrać tego meczu na luzie. Goście słabo prezentowali się w transition defense, pozwalając rywalom na 18 punktów z kontry i oddali tylko jeden rzut wolny (wykorzystany przez Courtneya Lee). Jest to nowy rekord NBA od wprowadzenia zegara 24 sekund, jeśli chodzi o oddanie najmniejszej ilości osobistych w meczu.
Miśki miały mecz w garści na 4 minuty przed końcem spotkania, kiedy na 10-punktowe prowadzenie wyprowadził ich Marc Gasol. Nerwowo zrobiło się za sprawą Paula Millsapa, który zdobył 8 z 9 ostatnich punktów Hawks, w tym trójkę, która zbliżyła oba zespoły na jedno posiadanie przy 39 sekundach do końca. Po pudle Gasola, szansę na doprowadzenie do dogrywki miał Lou Williams, ale przestrzelił zza łuku.
Najlepsi gracze: Zach Randolph (20 punktów, 6 zbiórek), Courtney Lee (14 punktów) – Paul Millsap (20 punktów, 11 zbiórek, 6 asyst, 5 przechwytów), DeMarre Carroll (13 punktów, 6 zbiórek)
(24-25) Denver Nuggets 109 – 126 Detroit Pistons (21-29)
Pistons zdobyli najwięcej punktów w meczu bez dogrywek od marca 2008 roku (co ciekawe, tamten mecz też był z Nuggets i skończył się wynikiem 136-120) i poprowadziło ich do tego jedynych 6 graczy (zagrało ośmiu, ale Caldwell-Pope wpisał się w box-score tylko jedną asystą, a Jerebko spędził na parkiecie półtorej minuty). Tłoki trafiały ze skutecznością 51% z gry i wygrały w pomalowanym 66-32.
Dla Nuggets bardziej przerażająca od tej porażki jest jednak gra bez Ty’a Lawsona. Rozgrywający Samorodków upadł na parkiet w drugiej kwarcie i prawdopodobnie złamał żebro. Bez Nate’a Robinsona, leczącego zerwane więzadła w kolanie, oraz skłóconego z drużyną Andre Millera, na rozegraniu zmuszony był grać Randy Foye i Nuggets popełnili 11 strat w drugiej połowie, a Pistons zdobyli łącznie 28 punktów z kontry w całym spotkaniu,co zaważyło na wyniku. Brian Shaw będzie zmuszony pogodzić się z Millerem, ewentualnie szybko szukać wymiany. Jeśli Nuggets chcą jeszcze walczyć o play-offy to muszą załatać dziurę na jedynce.
Najlepsi gracze: Randy Foye (25 punktów), Wilson Chandler (20 punktów, 5 asyst), J.J. Hickson (15 punktów, 16 zbiórek) – Brandon Jennings (35 punktów, 12 asyst), Josh Smith (30 punktów, 10 zbiórek, 8 asyst), Andre Drummond (18 punktów, 15 zbiórek)
(36-15) Portland Trail Blazers 117 – 110 Minnesota Timberwolves (24-27)
Przy nieobecności trójki najlepszych punktujących w szeregach Wilków – Kevinów Love’a i Martina oraz Nikoli Pekovica (ta trójka razem była odpowiedzialna za 62.6 punktu i 25.7 zbiórek na mecz) – odpowiedzialność za zdobywanie punktów wzięli na siebie Ricky Rubio i Corey Brewer. Wyszło całkiem nieźle, bo Rubio zdobył career-high 25 punktów, a Brewer dorzucił 26. To jednak nie wystarczyło na Trail Blazers, którzy zakończyli tym spotkaniem 4-meczową serię wyjazdową (z bilansem 2-2).
Przed ostatnimi 12 minutami mieliśmy remis po 83 i wszystko mogło się zdarzyć. Przy stanie 87-87 Blazers zanotowali kluczowy run dla losów spotkania. Seria 11-1 pozwoliła objąć im bezpieczne prowadzenie i utrzymać je do końca meczu. Wesley Matthews miał 13 punktów w 4 kwarcie i jego popisowa partia również zadecydowała o losach spotkania.
Najlepsi gracze: LaMarcus Aldridge (26 punktów, 9 zbiórek), Wesley Matthews (21 punktów, 6 asyst), C.J. McCollum (19 punktów) – Ricky Rubio (25 punktów, 9 asyst), Corey Brewer (26 punktów, 7 zbiórek), Dante Cunningham (14 punktów, 10 zbiórek)
(34-17) Houston Rockets 101 – 95 Milwaukee Bucks (9-41)
Bucks trochę pomęczyli rywali, ale zwycięstwa nie udało im się wyrwać. A było blisko. Od 3:31 do końca spotkania Bucks zanotowali serię 10-2 i zbliżyli się do rywali na 3 punkty. Brandon Knight przestrzelił jednak runnera, piłkę zebrał Howard, który wykorzystał 1 z 2 osobistych na 10 sekund przed końcem, dając gościom bezpieczną przewagę.
Najlepsi gracze: Dwight Howard (27 punktów, 13 zbiórek, 5 asyst), James Harden (22 punkty), Jeremy Lin (18 punktów) – Brandon Knight (23 punkty, 5 asyst), Khris Middleton (20 punktów, 8 asyst), Nate Wolters (19 punktów, 7 zbiórek)
(30-21) Golden State Warriors 109 – 122 Phoenix Suns (30-20)
Był to bardzo ważny mecz dla układu miejsc 6-8 na Zachodzie i Suns dzięki zwycięstwu wskoczyli na 6 miejsce w konferencji. Gospodarze przez cały mecz utrzymywali przewagę i Warriors prowadzili tylko raz – w pierwszej minucie spotkania. Słońca trafiały ze skutecznością 53% i są już 11-0 w tym sezonie, gdy trafiają z ponad 50% skutecznością.
Wojownicy zostali zbici na tablicach w stosunku 45-34 i po za wymuszaniem strat i blokami nie było płaszczyzny, w której byliby lepsi. Goran Dragic rozegrał najlepszy mecz w karierze i jeszcze raz pokazał trenerom, że popełnili błąd nie wybierając go do All-Star Game (prawdopodobnie już nie zostanie wybrany, bo Chris Paul ma wrócić na dzisiejszy mecz z Sixers i w Meczu Gwiazd zagra). Dragic rozbijał obronę rywali dzięki pick’n’rollom i mecz skończył ze skutecznością 10/13 z gry, 34 punktami i 10 asystami.
Najlepsi gracze: Stephen Curry (28 punktów, 9 asyst), Harrison Barnes (23 punkty, 6 zbiórek), Klay Thompson (17 punktów) – Goran Dragic (34 punkty, 10 asyst, 10/13 z gry), Gerald Green (25 punktów, 5 zbiórek), P.J. Tucker (16 punktów, 15 zbiórek)
(35-14) Miami Heat 89 – 94 Utah Jazz (17-33)
Na parkiecie Energy Solutions Arena oglądaliśmy bardzo zaskakujące wydarzenia. W końcu kto się spodziewał najsłabszego występu LeBrona od kilku lat, 5 trójek i 23 punktów Marvina Williamsa i ostatecznego zwycięstwa Jazz nad mistrzami? Tyrone Corbin i jego drużyna mają patent na Heat, to już 5 rok z rzędu, w którym Jazz pokonują rywali z Miami co najmniej raz.
Oprócz LeBrona zawiódł Chris Bosh, który miał tylko 13 punktów i skuteczność 3/12 z gry. Dwyane Wade zagrał mecz solidny, ale nie porywający i nie poprowadził swojej drużyny do zwycięstwa. Heat zabrakło też pary na tablicach i przegrali na nich 32-41.
Heat byli tylko -2 przed 4 kwartą i wydawało się, że jeszcze są w stanie to nadrobić i wygrać w tym spotkaniu. Błąd. Jazz stopniowo i spokojnie zwiększali przewagę. Heat nadrobili do -4 na 4 i pół minuty do zakończenia spotkania. Wtedy jednak dwie trójki odpalił Marvin Williams i przewaga Jazz wynosiła 8 punktów (między tymi trójkami, jumpera trafił Mario Chalmers). Goście nie odpuścili, znowu doszli rywali na 2 punkty, po trójce niezawodnego w końcówkach Raya Allena. W kolejnym posiadaniu Jazz, na 24.9 sekundy przed końcem kluczowy jump shot trafił Trey Burke i wyprowadził swoją ekipę na przewagę dwóch posiadań. Z tego Heat już się nie podnieśli.
Najlepsi gracze: Dwyane Wade (19 punktów, 6 zbiórek), Mario Chalmers (12 punktów, 7 asyst) – Marvin Williams (23 punkty, 5/8 za trzy), Gordon Hayward (9 punktów, 9 zbiórek, 11 asyst)
Beznadziejny mecz Heat. Chyba pierwszy raz, odkąd ich oglądam, wprost nie mogłem się doczekać końca spotkania. 0 zaangażowania, 0 radości z gry – coś nie bangla.
McCollum wreszcie dostał więcej minut i pokazał to co w czasie gry w Lehigh, czyli że rękę do rzutu to ma zajebistą. Ale i tak ode mnie dziś największy szacun dla Howarda za jego 3/4 FT w końcówce z Bucks. Rakiety i tak by wygrały, ale dobrze wiedzieć, że coś tam jednak ruszyło
Brawo Kamil!!!! Niech żyje nam