(40-15) San Antonio Spurs 111 – 109 Portland Trail Blazers (36-18)
Po tym jak Spurs regularnie przegrywali z najsilniejszymi ekipami w pierwszej połowie sezonu, w końcu nastąpiło przełamanie. Po wczorajszym zwycięstwie z Clippers nastąpiło zwycięstwo w Portland. Może jego wartość nieco spadła, przez brak LaMarcusa Aldridge’a, ale w końcu Spurs wchodzą w swój rytm, który może się okazać zabójczy dla innych drużyn w play-offach.
Brak Aldridge’a przerwał serię 53 meczów z rzędu Blazers z taką samą wyjściową piątką. LaMarcus został zastąpiony przez rozgrywającego słaby sezon Dorella Wrighta, a ten zagrał spotkanie na średnim poziomie. Niby zrobił swoje, ale brak lidera gospodarzy był bardzo zauważalny. Tym samym drużynę musiał pociągnąć Damian Lillard i ze swojej roli wywiązał się świetnie. 31 punktów i 6 asyst to osiągi na bardzo dobrym poziomie w wykonaniu rozgrywającego Blazers.
Spurs zagrali bez Tony’ego Parkera (w meczach, gdy Francuz odpoczywa mają bilans 6-1), Kawhiego Leonarda (dobra wiadomość dla fanów Spurs – możliwe, że Kawhi zagra już w piątek, w meczu z Suns) i Tima Duncana. Wrócił za to Tiago Splitter i rozegrał przyzwoite spotkanie (15 punktów i 6 zbiórek).
W obliczu tych wszystkich kontuzji i osłabień bohaterem meczu został Patty Mills. Australijczyk rozegrał świetne 29 minut, z 29 punktami na koncie. Był nie do upilnowania w pick’n’rollach i gubił w nich kryjącego go Nicolasa Batuma. Terry Stotts użył takiego obrońcy na Millsa, bo sprawdzało się to wcześniej w tym sezonie, ale nie tym razem.
Innymi ważnymi dla Spurs graczami byli Marco Belinelli (20 punktów), Manu Ginobili (16 punktów, 5 zbiórek, 4 asysty) i Danny Green (16 punktów, 7 zbiórek). Z kolei w barwach Trail Blazers dobre mecze rozegrali Mo Williams (season-high 19 punktów), Wesley Matthews (18 punktów, 5 zbiórek, ale trzeba się przyczepić do skuteczności 6/18 z gry), Robin Lopez (11 punktów, 14 zbiórek) i Thomas Robinson (10 punktów, 9 zbiórek z ławki).
Kluczowym momentem spotkania był przełom 3 i 4 kwarty. Od stanu 79-75 dla Blazers na 2 minuty do zakończenia 3 kwarty Spurs zanotowali serię 17-3 i pozwolili rywalom na zaledwie jedno trafienie z gry. To dało im prowadzenie 92-82 na nieco ponad 7 minut przed końcem, ale nie uchroniło ich od nerwowej końcówki.
Blazers podgonili wynik i udało im się wyrównać na 1:51 przed końcem. Damian Lillard trafiał kolejne rzuty i to w wielkiej części jego zasługa, że Blazers dogonili rywali. Marco Belinelli trafił bardzo ważną trójkę na 1:34 przed końcem, po chwili wynik poprawił Splitter, najpierw trafiając z faulem (osobisty zmarnował), ale potem jeszcze raz stanął na linii i trafił 1/2.
Gospodarze nie odpuszczali, za trzy sieknął Mo Williams, znowu zrobiła się różnica jednego posiadania. Spurs mieli piłkę i 24.9 sekundy na zegarze. Splitter dostał piłkę pod kosz, podjął głupią decyzję i oddał rzut, który spudłował. Piłkę zebrał Lopez i Blazers mogli dostać szansę, żeby wyrównać, gdyby Robin jej nie stracił. Diaw przechwycił piłkę i wycofał ją do Belinelliego. Damian Lillard wymusił jump ball i to był kolejny błąd w szeregach gości. Na ich szczęście udało się jeszcze raz odzyskać posiadanie, po wygranym przez Włocha jump ballu. Dzięki temu Ostrogi dowiozły wynik do końca. Spurs 111 – 109 Trail Blazers.
Czy ja wiem czy wartość zwycięstwa spadała bo nie było Aldridge’a ?
To samo można odwrócić w stronę Spurs i napisać, że grali bez trójki podstawowych.
Absencje się zdarzają w sezonie reguralnymi trzeba Sobie z tym radzić. Jak widać u PTB brak jednego kluczowego gracza i już mogą być spore problemy. Rozpoczęła się druga decydująca cześć sezonu , a PTB znacznie obniżyło loty.
Jak dla mnie to wartościowe zwycięstwo Spurs i liczę na dalszę zwycięstwa, najbliższe 3 spotkania z mniej wymagajacymi rywalami, konkretny mecz dopiero 6 marca z Miami u Siebie.