Salon koszykarski: Zawodnik nowej generacji

Thon MakerTo nie zmiana przepisów czy też decyzji dotyczących kierunku w jakim zmierza liga zmienia charakter koszykówki. Sercem całej gry byli, są i zawsze będą sami zawodnicy. Choćby sternicy NBA stawali na głowie, aby unowocześnić tą ligę, to nigdy nie przeskoczą pewnego pułapu. Pułapu, który jest osiągalny jedynie dla koszykarzy. To oni są czynnikiem determinującym wszelkie zmiany i tego faktu żadne regulacje nie zmienią.

Oglądając mecze Baltimore Ravens jeszcze w zeszłym sezonie z Rayem Lewisem w składzie, czy też śledząc rozgrywki NHL i patrząc na grę Stevena Otta, mam przed oczami grę takich twardzieli z NBA jak choćby Charles Oaklay, Bill Laimbeer, o Dennisie Rodmanie już nie wspominając (nie chcemy urazić Kim Dzon Una – być może nas czyta). Problem jednak polega na tym, że muszę wracać pamięcią do dość odległych czasów, żeby przypomnieć sobie grę tych gości. W międzyczasie przed oczyma widzę jeszcze żelaznego Bena Wallace’a i na tym koniec.

Nie chodzi jednak o to, że takich graczy już dziś nie ma w NBA. Takie stwierdzenie byłoby nieprawdą. Przyczyną, tego, że twardy styl koszykówki na parkietach NBA zaczyna mieszać się z czasami prehistorycznymi leży w głupkowatych przepisach. To właśnie one unicestwiły prawdziwego ducha walki, który gdzieś tam drzemie głęboko w takich graczach jak choćby Reggie Evans, Amir Johnson, czy też David Lee  (jest jeszcze wielu innych, ale nie czas ich przywoływać).  Włodarze ligi z urokiem egzorcystów wydarli wojownicze serca z gry tych ludzi i spowodowali, że liga zmieniła się w ich oczach… fakt zmieniła się, ale na gorsze! Dzisiejsza interpretacja przepisów przez arbitrów doprowadzi w końcu do tego, że zawodnikom niedługo wyrosną cycki i trzeba będzie stworzyć hybrydę w postaci połączenia z WNBA.

Głupie wizję dotyczące konkursu wsadów, który w tym roku okazał się istną farsą to kolejny kamyczek wrzucany przeze mnie do ogródka organizacji zwanej powszechnie NBA. Bardziej przypominał on rozgrzewkę przed meczem, a na owej i tak sporo ciekawszych wsadów można zobaczyć choćby w wykonaniu Josepha Taylora przed spotkaniami Energi Czarnych Słupsk. Jedyny prawdziwy konkurs wsadów jaki ja widziałem w trakcie weekendu gwiazd mieli jedynie gracze z NBDL  i nie zawiedli. Były tam emocje, fajne wsady, dobra zabawa i o to chodzi. Zupełnie coś odmiennego od niemrawej strawy, którą zaserwowali zawodowcy z najlepszej ligi świata. Kolejny czynnik pokazujący jak głupie pomysły przyświecają sternikom ligi, którzy więcej psują niż czynią dobrego.

Pomysłu rzutu za 4 pkt nawet nie skomentuje… Tym bardziej, że to jedynie głupia plota, którą podchwycili dziennikarze i rozdmuchali na cały świat. Z drugiej strony w każdej plotce jest ziarenko prawdy, co jakoś tam sieje zaniepokojenie w mojej głowie. Ale dość zamętu i smutnych frazesów, bo nie o tym Wam chciałem dziś napisać.

magic-johnson-lakersPamiętam jak Lebron James przychodził do ligi. Wielu widziało w nim (w tym i ja), gracza z zupełnie innej epoki. Tak silnego fizycznie, wszechstronnego gracza, posiadającego tak olbrzymie umiejętności, łatwość poruszania się z piłką po parkiecie, chyba wcześniej nie było. Pamiętam grę Magica Johnsona, ale co by nie mówić, to pod względem fizyczności przerasta on o głowę legendę Lakers. Trzeba przyznać, że Magic także był wszechstronny (grywał na pozycjach od 1-5) i był jednym z głównych koni napędowych Jeziorowców w czasach Show Time. James jednak pokazał, że można połączyć tak wiele elementów gry i umiejętności w jednym zawodniku i wywindować tą grę na jeszcze wyższy poziom. Inaczej mówiąc poczynił się pewien postęp w grze. (widzieliście Magica latającego tak jak LBJ?)

Dla tych, którzy nie do końca zauważą w LBJ-u takowy progres, przywołam identyczne zjawisko na podstawie Juliusa Ervinga i Michaela Jordana. Jordan, który wzorował się na Dr. J’u znaczącą przewyższył swój pierwowzór i to w każdym stopniu. Jego wsady, rzuty, szybkość, kreatywność – to wszystko zaimplementowała zmiany w samej grze zwanej koszykówką, gdyż kolejne pokolenia (Kobe, LBJ) wzorowały się m.in właśnie na MJ’u. Dla tych graczy to on był pewnym punktem startowym, który w postaci kolejnych graczy emanuje w stronę ideału. Parafrazując talenty zaczerpnięte z Kosmicznego meczu (tak, te skradzione przez Monstars), które pozostają w posiadaniu największych gwiazd NBA są rozwijane w kolejnych pokoleniach do coraz większych wymiarów, o których kilkanaście lat tamu można było tylko pomarzyć.

Nie zrozumcie mnie źle i nie odbierajcie tego jako moją gloryfikację obecnej epoki kosztem lat 90-tych, gdyż nigdy nie powiem, że Kobe jest lepszy od Jordana, albo vice versa. Takie dywagację są zwyczajnie niepoważne z jednej prostej przyczyny. Każdy zawodnik jest inny. Oczywiste jest, że gwiazdy się porównuje, ale jak szczegółowo by  nie przeczesać osiągnięć poszczególnych graczy w porównaniu z ich oponentami, nie można obiektywnie stwierdzić, że ktoś jest całkowicie lepszy. Nie i już – każdy jest osobnym graczem. Nie ma drugiego Ervinga, Billa Russela, Jordana, nie będzie drugiego Kobe’go czy Jamesa. Każda indywidualność ma swój niepowtarzalny element.

Dlaczego nawiązałem ogólnie do postępu? Gdyż chce Wam pokazać zawodnika, który jeśli będzie się dalej rozwijał w takim tempie za kilka lat zupełnie może zrewolucjonizować tą grę.

Wyobraźcie sobie bowiem Ś.P Manute Bola – tak tego ogromnego Sudańczyka, który w tak niezdarny sposób poruszał się po parkiecie, gdyż mierzył 231 cm – który nagle zaczyna poruszać się z charyzmą Kevina Duranta, a pod koszem broni z zapalczywością Tysona Chandlera czy też Roya Hibberta. Gra z piłką nie sprawia mu żadnego problemu, dysponuje świetnym rzutem i do tego ma znakomitą wydolność. Zapewne pomyślicie, że wymyśliłem jakiegoś niesamowitego stwora z innego świata, a zaszkodziła mi prawdopodobnie spora dawka komiksów Marvela nagminnie czytana przeze mnie w dzieciństwie. Otóż nie do końca…

Chłopak, którego chce wam dziś przedstawić urodził się 25 lutego 1997 roku w Australii chociaż jego rodzice są rodowitymi Sudańczykami (tutaj pojawia się pierwsza analogia do wspomnianego Bola). Jak łatwo możecie policzyć dziś nasz bohater ma 17 lat, co nie jest niczym niezwykłym. Nawet fakt, że w tak młodym wieku mierzy 216 cm i waży 93 kg także jakoś znacząco nie szokuje skoro już napomknęliśmy o Bolu we wcześniejszej fazie artykułu. Zasięg ramion to ok 220 cm. To co robi największe wrażenie w osobie tego nastolatka to fakt jak przy takich warunkach fizycznych porusza się z piłką na parkiecie. Jak jest zwinny i atletyczny i jeśli przywołamy obraz nieżyjącego już centra choćby 76-ers czy Golden State Warriors zobaczymy jak ogromne możliwości posiada ten dzieciak. Przy parametrach charakterystycznych dla chudego, szczapowatego i niezdarnego środkowego ma umiejętności typowe dla gracza z pozycji 2-4. Chłopak, o którym chce Wam napisać to Thon Maker.

Maker póki co gra na drugim roku liceum Carlisle w stanie Virginia. Wybrał zatem inną drogę kariery niż jego inny rodak szykowany na przyszłą gwiazdę NBA – Dante Exum, który pierwszych szlifów koszykarskiego rzemiosła nabiera pod okiem ojca w rodzinnej Australii. Wracając do naszego olbrzyma, przygodę z koszykówką rozpoczął w 2010 roku, a to z tego powodu, że był zbyt wysoki do gry w piłkę nożna. Najwyraźniej zmiana dyscypliny wyszła mu całkiem nieźle, gdyż obecnie na drugim roku gry w swej szkole zdobywa średnio 22,2 pkt, 12,9 zb, 1,9 as. oraz blokuje aż 4,4 rzutów przeciwnika w jednej grze. Nie znam jego osiągnięć z piłkarskich boisk, ale co do basketu trzeba przyznać, że są one bardzo interesujące.

Już na podstawie samych rubryk notujących jego zbiórki i bloki widać, że ma świetne predyspozycję do gry w obronie. To samo zresztą sugerują jego warunki fizyczne, ale potwierdzeniem tych wszelkich domniemań jest gra na boisku. Faktycznie,  ma zadatki, aby zostać dominatorem defensywy.

yao-ming-rocketsbasketballTo co jednak najbardziej zadziwia w jego grze to gra w ataku. Z piłką po parkiecie porusza się równie zwinnie co Kevin Durant. Ciężko dopatrzyć się tu człapania charakterystycznego dla Manute Bola, czy też Gheorghe Muresana. To całkiem inny zawodnik. Szybki, zwrotny,  ze znakomitą koordynacją ruchową (jak na ten wzrost) i wyśmienitym ball-handingiem.  To właśnie sprawia, że gracz ten może zostać prekursorem zupełnie nowej fali koszykarzy. Jeszcze do epoki Yao Minga wysokich graczy brano jako środkowych do typowych zadań podkoszowych, chociaż już sam gracz Rakiet bardzo chętnie uciekał od kosza. Podobnie zresztą Manute Bol, który znacznie chętniej czuł się na dystansie niż w walce z podkoszowymi innych zespołów. Żaden z nich jednak nie posiadał tak zróżnicowanych umiejętności koszykarskich. Myślę, że jeśli Maker będzie ciężko pracował nad sobą to ma okazję stać się kimś „nowym” w tej grze. Kimś, kogo nazwiemy zawodnikiem nowej generacji. Mierzącym ponad 220 cm (przypominam, że on cały czas rośnie, a zatem granicę 220 z pewnością przekroczy) gigantem, który znakomicie radzi sobie na półdystansie i dystansie, a także kozłuje i biega do kontr niczym charakterystyczne w dzisiejszych czasach 3-4.

Pytanie jak taki stan rzeczy i czy w ogóle da radę wytrzymać takie obciążenie jego organizm. Chude nogi, kolana, agresywna gra – to wszystko może się okazać zabójcze dla jego dolnych partii ciała. Przerobił to Yao i Muresan, a my mówimy o ewentualnie zupełnie innym stylu gry tego chłopaka.

Póki co Maker zbiera oferty z uniwersytetów. Już zgłosiły się do niego: Arizona, Georgetown (wykształtowała Ewinga, Mourninga, Mutombo no i w późniejszym czasie Iversona), LSU ( college Shaqa). Na razie w cieniu pozostają tacy gracze jak Kansas czy też Kentucky, ale John Callipari już kilka razy oglądał osobiście tego chłopaka w akcji. Myślę, że tylko kwestią czasu jest ich włączenie się do wyścigu o Makera.

Do NBA może on trafić najwcześniej w 2016 roku i do tego czasu będzie musiał włożyć sporo wysiłku w pracę nad własną osobowością koszykarską. Dopiero na studiach zostanie sprecyzowana jego rola na boisku w ramach introdukcji do zawodowego basketu. Zobaczymy czy i jak sobie z tym poradzi, bo co innego ogrywać rówieśników mniejszych o głowę, a grać z najlepszymi na świecie zawodnikami.

Jeśli komuś z Was przyszło do głowy, że Maker wygląda, albo jest synem Bola to jest w błędzie – ale jego syn też gra w kosza w Stanach i być może niedługo pojawi się wzmianka o nim w salonie koszykarskim. Bol Bol jest u mnie zawsze mile widziany! Może niedługo zatem wpadnie.

Wracając jednak do meritum sprawy w dzisiejszym Salonie koszykarskim chciałem Wam nakreślić pewien kontrast. Ukazać różnicę w jaki sposób sami gracze zmieniają obliczę tej gry, a w jaki sposób robią to osoby siedzące za biurkiem. Mój wniosek jest taki, że Ci drudzy wręcz uwsteczniają cały ten produkt zwany NBA, a źródłem prawdziwego postępu jaki się dokonuje na naszych oczach są zawodnicy.

Po erze Wilkinsa, Jordana konkursy wsadów w latach 90-tych nie był wcale jakoś niesamowicie atrakcyjne. Musiał się jednak pojawić Vince Carter, aby zaprzeć ponownie dech w piersiach kibiców. To on tchnął nowego ducha w Slum Dunk Contest, a nie żadne regulacje zasad konkursu.  Być może mam już dość konserwatywny pogląd na te kwestie i powiecie, że jestem tradycjonalistą (pewnie, że jestem do cholery!), ale lepsze zawsze było wrogiem dobrego i czasem po prostu nie należy grzebać przy sprawdzonym koncepcie.  Można go zwyczajnie popsuć.

Na koniec jeszcze w ramach wspomnień Manute Bola – postaci niezwykłej dla całego koszykarskiego świata krótki mix jego zagrań. Był to gośc o wielkim sercu i niezwykle pogodna postać. Na końcu poniższego filmiku zobaczycie Bol Bola obok ojca.

 

 

Komentarze do wpisu: “Salon koszykarski: Zawodnik nowej generacji

  1. Trudno oceniać jego potencjał skoro na razie gra tylko w ogólniaku, a rówieśników przerasta nie o jedna, a o dwie głowy ;) Tak czy inaczej zapamiętam to nazwisko i będę szukał go w mockach już za parę lat. W ogóle mam wrażenie, że przyszłość NBA może znów należeć do wysokich. Mamy KD, który jak na swoją pozycję jest bardzo wysoki, wiele obiecuję sobie po karierze A.Davisa. Do tego Cousins, Drummond też może okazać się bestią za parę lat, a wszyscy z nich są jeszcze młodzi.

  2. zastanawiałem się właśnie jak poradzi sobie z ew, kontuzjami, zawodnik nowej generacji będzie potrzebował medycyny nowej generacji ( co akurat dzięki komórkom macierzystym wydaje mi się osiągalne )

  3. Obejrzałem filmik i już wiem czemu zdobywa te 22pkt. Tu nie chodzi o wzrost swoich oponentów bo nie jest ważne czy tyczki mają 190 czy 215. Tyczki sa nadal tyczkami. A obrony na tym filmiku nie ma żadnej. Wiedzą że nie dadzą mu rady więc nie robią nic by go powstrzymać a Thon idzie na kosz i pakuje (pewnie dlatego też ma z 60% skuteczność). Także to co widzę na filmiku to śmiech na sali a nie materiał promujący zawodnika. Obrońców różnie dobrze mogło by nie być.

    1. espn ma go w 2016 #1 ale chyba nie dlatego że rzuca przez tyczki ( Wigginsowi też zarzucali że dużo punktów zdobywa w tym roku z wsadów, czyli najbardziej skutecznego procentowo sposobu zdobycia punktów)

    2. nie twierdze że facet jest słaby. Faktycznie rusza sie bardzo dobrze i ma naprawde spory potencjał – zdecydowanie na nr1 w 2016r.
      Twierdze jednak że na ta chwilę obrona drużyny przeciwnej to w sumie nawet nie tyczki bo tyczki trzeba mijać. Na tym filmiku on po prostu biegnie na kosz i wsadza a obrońca stoi sobie w jednym miejscu i patrzy kompletnie mu nie przeszkadzając.
      Przy takiej obronie to każdy może być dobry.
      Podobnie sie ma jego statystyka zbiórek gdy przeciwnicy sa od niego o 2 głowy niżsi.
      Bloki to samo.
      Przypomina mi się szkoła średnia gdy mięliśmy w klasie kolege wyższego od nas o głowę.
      Drużyna w której grał zawsze wygrywała. Wystarczyło że stał sobie pod koszem. Gdy dochodziło do niego podanie lub zebrał piłke to nikt mu nie mógł zagrozić.

      Dlatego też twierdze że tych statystyk równie dobrze mogło by nie być bo kompletnie nic nie przedstawiają.

  4. Bardzo fajny art.

    Pewnym kłopotem mogą się okazać nie tylko kontuzje ale wszystkie dolegliwości i choroby ludzi wysokich. Dużo zależy od prawdopodobnych niestety problemów od serca po przysadkę mózgu. Medycyna wkrótce naprawi kolana ale jeszcze długo nie poradzi sobie z problemami np. Marka Eatona (serce). Na pewno chłopak jest ciągle badany i maja na niego oko ale w tak wielkim ciele zmiany mogą zajść bardzo szybko. Oby nie zaszły i oby był przyszłością kosza – będzie ciekawiej.

    co do lat 90-tych
    Zgadzam się z Tobą w pełni ale dodam także coś od siebie. Ja wierzę, że lata 90-te w swoim klimacie, osoba Jordana, całokształt ligi i jej komercjalizacja, upadek komuny w 1/4 świata, rozwój marketingu, otwarcie granic i boom komunikacji elektronicznej spowodowały, że mówimy o złotej erze NBA. Wg mnie w latach 90-tych liga była optymalna pod względem poziomu (zawodników, sędziowania, przepisów) oraz rzeczy otaczających – Jordan zarabiał krocie, inni zawodnicy dużo, słabi mało – teraz wszyscy zarabiają w sezon na całe życie (przynajmniej na naszym-szaraczkowym poziomie). Strasznie lubię gadać o tamtych czasach lecz nie będę zanudzał i rzucę tylko na odchodnym, że właśnie dlatego, o czym powyżej napisałem, KARL MALONE JEST LEPSZYM PF OD TIMA DUNCANA!

    :)

    1. masz rację co do tych warunków które powodują że lata 90 są uważane za złota era, ale jeśli chodzi o poziom sportowy to jest to do dyskusji jako w latach 80 było mniej drużyn, mniejsze rozwodnienie

  5. Ale Tim Duncan ma cztery pierścienie i trzy MVP finałów a Karl ni ma żadnego:)

  6. No niestety,ale Mailmana również bardziej cenię…@Paweł,gratulacje,kolejny fajny art z tego cyklu. Długo kazałeś nam czekać,od grudnia bodajże. Co do Makera,różnie może być,potencjał niesamowity. Rok wcześniej do NBA ma trafić facet o nazwisku Okafor,może parę słów o nim,jak ktoś wie

    1. Jahill też się pojawi ;) ale raczej nie w marcu –

  7. A rzeczywiście,tekst o cheerlraderkach był Pawła. Jakoś nie zarejestrowałem… Myślałem,że ostatnio było o Harrisonach- blizniakach w okolicy świąt. Też super

  8. Oglądając wrzucony filmik to można pomyśleć „Wow! Połączenie Duranta i 213+ wzrostu”. Ale zapowiadanie go na świetnego gracza NBA w tej chwili jest zbyt szybkim posunięciem. Jeżeli będzie ciężko pracował na pewno go zobaczymy biegając po parkietach najlepszej ligi świata. Ale czy to że jest taki chudy nie będzie jego utrapieniem? Może dojść do takiej sytuacji że w NBA znowu powrócą Giganci – wiadomo że nie będzie takiej rywalizacji jak za czasów Hakeema, Shaq’a i innych bo liga zmienia wygląd – i nie da rady walczyć z podstarzałem Howard’em, jeszcze młodym Hibertt’em i Drummond’em i może Joel Embiid’em, a będzie zbyt wolny na Duranta, LBJ i PG. Pożyjemy, zobaczymy.

Comments are closed.