Houston Rockets są jedynym teamem w lidze, który w przeciągu tygodniu odprawił z kwitkiem Miami Heat i Indianę Pacers. Ekipa Kevina McHale’a po Nowym Roku ma najlepszy bilans w lidze – 22-6. W dzisiejszym spotkaniu Dwight Howard zdominował Roy’a Hibberta, a James Harden (28 pkt, 4/7 za trzy) w trzeciej kwarcie totalnie podziurawił obronę drużyny Franka Vogela. Pacers zaliczyli za to 3 porażkę z rzędu, przy czym drugą kolejną różnicą powyżej 20 punktów. Byłem pod wrażeniem wzmocnień Larry’ego Birda i sprowadzenia Evana Turnera, ale dzisiaj słabo zagrali przede wszystkim starterzy. W poprzednim meczu pierwsza kwarta przegrana 28-8, w dzisiejszym trzecia kwarta 38-16. Coś niedobrego dzieje się z tym teamem, a na naprawienie dotychczas dobrze działającej maszyny jest coraz mniej czasu.
Przebieg spotkania
Pierwsze minuty pojedynku to gra kosz za kosz. Dopiero gdy swoje rzuty osobiste spudłował West, a w odpowiedzi Jones trafił długą dwójkę ze skrzydła było 8-4 dla Rockets. W kolejnej akcji po raz kolejny banalnie z pod samego kosza pomylił się West, a z alley-upa skorzystał Howard i przewaga Rakiet wzrosła do 6 punktów. Pacers pozostali w grze dzięki swojej defensywie. Paul George fantastycznie dwa razy odebrał piłkę Hardenowi, Hibbert zablokował Parsonsa i kilka razy postraszył graczy Rakiet. Efekt? Przez nieco ponad 3 minuty Pacers zaliczyli run 8-0 i McHale poprosił o czas. Na szczęście od razu zza łuku trafił Beverley i gospodarze wrócili na prowadzenie 13-12. To dało sygnał do ataku i Rakiety w końcu odpaliły. Run 14-2 od przerwy na żądanie mówi sam za siebie. Trzeba zaznaczyć, że walnie przyczynił się do tego David West wędrując szybko na ławkę po drugim głupim przewinieniu. Kwartę zakończył Motiejunas trójką z rogu na 27-16.
Poczętek drugiej odsłony zdecydowanie odstawał poziomem od pierwszych 12 minut. Selekcja rzutów i marnej jakości indywidualne akcje pozostawiały spory niesmak. Lepiej na tej nieporadności wychodzili Pacers, którzy w ciągu 3 minut wrócili poniżej dwucyfrowej różnicy punktów. Po punktach Scoli i przerwie McHale’a było 34-25 dla gospodarzy. Kolejna sekwencja wydarzeń pokazuje dobrze jaką ławką dysponują Pacers. Ian Mahiminmi zaliczył dwa z rzędu ofensywne faule, a Evan Turenr trzeci (z rzędu!). Jak można w ogóle wygrać, gdy twój najlepszy zawodnik – Paul George podaje, a w zasadzie oddaje za darmo piłkę, która wędruje od razu do pustego Hardena pakującego za darmo piłkę do kosza. Rezerwowi szybko musieli wrócić tam, gdzie ich miejse. Starterzy wzięli się do pracy i chociaż na chwilę przycisnęli rozgrywającego niezłe spotkanie Howarda. Po łatwych punktach z kontry Paula George’a było 32-44 dla gospodarzy. Zaraz po czasie jumpera trafił coraz lepszy po blamażu w pierwszej kwarcie West (36-47). Piąty bieg wrzucił również Paul George. Indiana znowu przebiła dwucyfrową stratę po jego trójce (41-50), a w kolejnej akcji Harden kryty przez modego gwiazdora Pacers rzucił airballa. Wolne Westa zmniejszyły różnicę do 7 punktów. Pacers zakończyli połowę runem 11-3 i wynikiem 43-50. W pierwszych 24 minutach widzieliśmy kompletnie dwa różne oblicza graczy z Indianapolis. Od momentu przymusowego zejścia Westa w połowie pierwszej kwarty do połowy drugiej kwarty Rakiety dominowały w każdym elemencie gry. Pozostałe 12 minut, kiedy na boisku widzieliśmy starterów, obrona Pacers sprawiała ogromne problemy gospodarzom i dawała okazję do łatwych punktów gościom.
Druga połowa roczpoczęła się od dwóch łatwych koszy George’a. Przewaga Rockets zmalała do 3 punktów. Co się stało w tym momencie było napewno przedmiotem potężnej migreny Franka Vogela. Zaczęło się od trójki Jonesa. Do pracy wzięli się Harden i Howard. Ten drugi doskonale bronił Hibberta i zdominował pomalowane, a w ofensywie również dołożył swoje (akcja 2+1). Gdy Harden trafił w następnym posiadaniu zrobiło się nagle 59-47. Ciągle bardzo duże problemy sprawiał Dwight, z którym nie mógł poradzić sobie Hibbert. Po jego dwóch koszach z rzędu i trójce Hardena było już 66-49 dla gospodarzy (run 16-2). Show Rakiet trwał dalej. Po pięknym przechwycie Hardena i zespołowej akcji zakończonej trójką Brodacza oraz jego pięknym dunku było już 73-50. Rakiet nie wytrąciło z równowagi spięcie między Hardenem a Turnerem zakończone technikami dla obu panów. Gdy gracze wrócili do gry widzieliśmy dokładnie to samo co wcześniej. Trójka Parsonsa i 76-51 (run 26-4). Trójka Hardena i 81-53. Masakra. Na końcu tej kwarty było 88-59. Totalny blow-out. Trzecia kwarta będzie się śnić Vogelowi jeszcze długo. Pacers stracili w niej najwięcej punktów w sezonie w jednej kwarcie – 38.
Ostatniej ćwiartki w zasadzie można było nie oglądać. Tymczasem rozpoczęła się trójką Parsonsa i Rakiety objęły największe prowadzenie 91-59 (później powtórzone 96-64). Ostateczny wynik 112-86 dla gospodarzy.
Najlepszym graczem meczu był niewątpliwie James Harden, który zdobył 28 punktów w trzy kwarty (w ostatniej przybijał tylko piątki kolegom). Nieźle zaprezentował się Dwight Howard, który może nie miał najelpszych statsów (15 pkt, 7 zb, 4 as), ale kompletnie zatrzymał Hibberta (9 pkt, 3 zb, 3 bl) i bardzo dobrze bronił dostępu do obręczy (Rakiety wygrały w pomalowanym 48-30!). Wśród Pacers wyróżnić można w zasadzie tylko Davida Westa, który po słabym początku jako jedyny prezentował się na poziomie (15 pkt, 10 zb). Lider gości Paul George po punktach na początku trzeciej kwarty kompletnie znikł. Po fatalnym występie w Charlotte (0/9 z gry), dzisiaj przynajmniej jedną połowę zagrał nieźle.
Rakiety wyglądają w tym momencie sezonu naprawdę nieźle. Howard gra o niebo lepiej niż w zeszłym roku (do poziomu gry w Orlando jeszcze trochę mu brakuje), ale już teraz gwarantuje sporo atutów w ataku i obronie. Mam nadzieję, że Rakiety nie wpadną w pierwszej rundzie na Clippers, bo oba teamy prezentują się obecnie najlepiej na Zachodzie.
O ile forma Heat jest już wysoka i raczej idzie do góry, Pacers przechodzą poważny kryzys, któremu na imię Paul George. Zawodnik pretendujący do miana gwiazdy i następcy LeBrona nie może oddawać 9 (z Bobcats) czy 12 (z Rockets) rzutów w meczu. Tym razem to nie jest kwestia słabych rezerwowych, ale kryzys dopadł pierwszą piątkę na czele z młodym Georgem.
Nie wiem dlaczego Vogel boi się zmian. George gra jakby był Jordanem z założeniem, że każdy rzut wejdzie, do Hibberta szkoda podawać bo wiadomo że albo będzie cegła z haka, albo jumper przez ręce obrońcy lub z 6, 7 metra gdzie nikt go nie kryje . Stevenson podaje tylko jak się wpakuje w traffic z 3 zawodników drużyny przeciwnej albo próbuje za plecami żeby pokazać jaki to on jest „fancy”. George Hill rzuca mało a powinien więcej, np. zamiast Georga. West jako jedyny gra jakąś koszykówkę ale jak ma słabsze chwile to od razu robi się -20 i po meczu. Ja na miejscu trenera na następny mecz zagrałbym tylko ławką. starterzy niech trochę posiedzą i pooglądają mecz z innej perspektywy. Copeland obowiązkowo do rotacji. Nie gra dlatego że rzekomo nie potrafi bronić. Ale wiesz co Frank? Ostatnio wszyscy twoi zawodnicy graja piach w defensywie (zresztą ofensywnie też). Ten gość zasługuje na danie mu szansy- szczególnie teraz kiedy drużyna jest w wyraźnym dołku.
Kukułcze jajo,, Bynum,, zaczyna działać. Miami wprowadziło swojego konia trojańskiego do ogródka Larego B. „;) Ostatnio mam wrazenie ,że gra przestała ich cieszyć w przeciwieństwie do houston gdzie team spirit jest ,aż nadto widoczny. MWP ponoć wróci na stare smieci.
Właśnie oglądam powtórkę na „n” i nasuwają mi się dwa wnioski.
1) George, człowieku, zjedz snickersa… wiesz czemu…
2) Vogel niech skończy narzekać na brak ławki, a niech się nauczy ją wykorzystywać. Już w poprzednich latach mnie to wkurzało (Psycho-T, Collison czy Green to nie są jednak koszykarskie zera), ale teraz? Ławka Pacers naprawdę wygląda ciekawie, a taki Copeland to się podnosi tylko w garbage time. A potem narzekania, że nie ma kto zza łuku przymierzyć….
Ja sobie myślę, że to nie przypadek, że Jordan, LeBron zdobywali swoje pierwsze tytuły jako nie młodzieńcy. Duncan wygrał, bo miał Robinsona, a na swój tytuł czekał 4 lata. Bryant miał dojrzałego Shaqa. Paul George jest świetnym zawodnikiem, ale jeszcze nie wytrzymuje presji. Ma szansę na bycie powtórka pipena, ale do misia trzeba dojrzeć.