Charlotte Bobcats – Milwaukee Bucks 101:92 (23:28, 23:22, 30:24, 25:18)
Obie drużyny spotkały się po raz pierwszy od czasu, gdy wymieniły się zawodnikami przy okazji trade deadline. I zarówno występujący w Bobcats Gary Neal i grający w Bucks Ramon Sessions i Jeff Adrien pokazali się z dobrej strony.
Sessions w pojedynku z byłą drużyną rzucił 18 punktów, 7/14 z gry i rozdał 6 asyst, a Adrien 12 oczek z 6 rzutów. Równie dobrze poradził sobie Neal i to jego punkty przesądziły o wygranej gości. Cały mecz był bardzo wyrównany i Cats dopiero w końcówce zapewnili sobie zwycięstwo. ,
Jeszcze na niecałe trzy minuty do końca prowadzili tylko 4 punktami. Wtedy jednak zanotowali decydujący run 7-2, który zakończyła trójka Neala, zrobiło się plus 9 na minutę do końca i było już po meczu, a Gary w całym spotkaniu rzucił 18 oczek, trafiając 5 z 6 rzutów, w tym dwie trójki.
Phoenix Suns – Toronto Raptors 121:113 (37:35, 24:24, 35:31, 25:23)
Suns odnieśli niezwykle ważną wygraną i nie tracą dystansu do 8 miejsca na Zachodzie. Udało im się pokonać Raptors, którzy w poprzednich 11 spotkaniach na własnym parkiecie mieli bilans 9-2.
Różnicę w meczu zrobiła przede wszystkim ławka rezerwowych Suns, która zdobyła 59 punktów, podczas gdy zmiennicy Raptors tylko 11. 28 oczek z 18 rzutów, w tym 5 trójek zapisał na swoim koncie Gerald Green i przesunięcie go na ławkę po tym jak do gry powrócił Eric Bledsoe nie miało wielkiego wpływu na jego dobrą dyspozycję w ostatnim czasie. 26 punktów z ławki dodali bracia Morris. Marcus rzucił 10, a Markieff 16, zbierając do tego 14 piłek.
Raptors nie pomogła nic fantastyczna gra Kyle’a Lowry’ego – 28 punktów i 13 asyst i po porażce mają już tylko pół meczu przewagi nad czwartymi Bulls. 22 oczka dla Toronto dołożył Terrence Ross, a 20 Amir Johnson.
Boston Celtics – New Orleans Pelicans 120:121 (25:27, 39:30, 20:27, 28:28)
Dogrywka była potrzebna, by rozstrzygnąć spotkanie w Nowym Orleanie. Jeszcze w połowie czwartej kwarty Cans prowadzili 13 punktami i wydawało się, że dowiozą spokojnie wygraną do końca. Wtedy jednak do gry wzięli się koszykarze Celtcis, zanotowali run 18-6 i zbliżyli się na tylko jeden punkt do gospodarzy na 38 sekund do końca. Następnie dwa wolne trafił Brian Roberts i było plus 3.
Na zegarze do końca pozostało 6,4 sekundy. Piłkę dostał Jeff Green, zdecydował się na rzut za trzy i został przy tym faulowany. Trafił wszystkie osobiste i doprowadził do remisu. To nie był jednak jeszcze koniec emocji.
Piłka powędrowała do fantastycznego tego wieczoru Antohony’ego Davisa, a ten wyprowadził Cans na prowadzeni trafiając jumpera z linii rzutów wolnych. Kiedy wydawało się, że Celtics już nic nie zrobią Kris Humphires trafił trudnego fadeaway’a równo z końcową syreną i doprowadził do dogrywki.
W niej lepsi już okazali się gospodarze, choć do końca nie mogli być pewni wygranej. Prowadzili już 4 oczkami na 9 sekund do końca, ale Green trafił do kosza będąc jednocześnie faulowanym. Wykorzystał rzut wolny i zmniejszył straty do jednego punktu. Celtics popełnili jednak później błąd podczas wyprowadzania piłki z boku przez Cans. Tyreke Evans znalazł niekrytego Davisa, Cans już do końca wymieniali podania unikając faulu i tym samym zapewnili sobie zwycięstwo.
Wielki mecz rozegrał Davis, rzucając 40 punktów z 22 rzutów i 12 wizyt na linii i zbierając do tego 21 piłek. 26 zdobył Evasn, a 19 dodał Eric Gordon.
39 oczek z 23 rzutów zdobył Green. 16 dołożył Humphires, a 14 asyst rozdał Rajon Rondo, rzucając 6 punktów i trafiając tylko 3 z 14 rzutów.
Sacramento Kings – Minnesota Timberwolves 102:104 (29:32, 25:21, 20:24, 28:27)
Wolves wygrali, ale raczej nie pomoże im to wiele w próbie awansu na 8 miejsce na Zachodzie. Tracą pięć i pół meczu do Grizzlies, a przed sobą mają jeszcze Suns. To za dużo.
Udało im się wygrać z Kings, choć ci postawili im twarde warunki i to pomimo tego, że grali bez swojego najlepszego zawodnika DeMarcusa Cousinsa, który opuścił mecz z powodu urazu ścięgna w prawym kolanie.
Wolves wygraną zapewnili sobie dopiero w końcówce. Po trafieniu za trzy Kevina Love’a i jednym celnym wolnym Ricky’ego Rubio objęli 3-punktowe prowadzenie. Kolejne próby doprowadzenia do remisu przez Kings okazały się nieskuteczne, a celne wolne Kevina Martina przypieczętowały zwycięstwo gospodarzy.
31 oczek rzuci Martin, 26 punktów plus 10 zbiórek zanotował Love, a Gorgui Dieng zapisał na swoim koncie pierwsze double-double w karierze na poziomie 12 oczek i 11 zbiórek.
26 punktów przeciwko byłej drużynie rzucił Derricks Williams, zbierając do tego 11 piłek. 27 zdobył Isaiah Thomas, a 14 Rudy Gay.
Dallas Mavericks – Oklahoma City Thunder 109:86 (29:23, 30:25, 32:22, 18:16)
Thunder dość nieoczekiwanie przegrali na własnym parkiecie z Mavs i tracą już dwa mecze do świetnie grających w ostatnim czasie Spurs. OKC grało bez Westbrooka, który do końca sezonu ma grać w tylko jednym meczu serii back-to-back i Thunder oszczędzali go na dzisiejszy pojedynek z Bulls.
Gospodarze mieli naprawdę słaby dzień, trafiając tylko 36,7 proc. swoich rzutów, podczas gdy Dallas trafiało 53,3 proc. i 54,2 proc. za trzy. W zasadzie to oprócz KEvina Duranta – 30 punktów, Serge Ibaki – 19 oczek i Reggiego Jacksona – 13 punktów, Thunder nie dostali wiele od reszt drużyny, po trzech kwartach przegrywali już 90:71 i w czwartej nie mieli już czego szukać.
19 punktów dla Mavs rzucił Shawn MArion, 18 Vince Carter, 17 Dirk Nowitzki, a 16 Jose Calderon.
Utah Jazz – San Antonio Spurs 104:122 (23:26, 30:35, 23:30, 28:31)
Spurs wygrali po raz 10. Nie przegrali meczu odkąd do gry wrócił Kawhi Leonard (przypadek?) i jako pierwszy zespół w lidze osiągnęli barierę 50 zwycięstw, co udało im się 15 sezon z rzędu. Wow.
Gospodarze trafiali aż 62,8 proc. swoich rzutów. 7 zawodników skończyło mecz z double figures, choć tylko jeden z nich granicę 30 minut. Manu Ginobili rzucił 21 punktów, Tony Parker 18, Tim Duncan 16, Tiago Splitter 14, Leonard 11, a po 12 Patrick Mills i Marco Belinelli.
Dla Jazz najwięcej zdobył Derrick Favors – 28 oczek, zbierając do tego 10 piłek. 17 dołożył Grodon Hayward, 13 Trey Burke, a 12 Alec Burks.
Golden State Warriors – Portland Trail Blazers 113:112 (23:24, 21:31, 33:30, 36:27)
Blazers bez LaMarcusa Aldridge’a prowadzili już 18 punktami w trzeciej kwarcie i można było odnieść wrażenie, że kontrolują ten mecz. Ale grali z Warriors, a z nimi zawsze trzeba uważać i nie można być pewnym wygranej do końca.
Goście jeszcze przed czwartą kwartą zmniejszyli straty do 8 oczek, a w jej połowie doprowadzili do remisu, a chwilę później wyszli nawet na 4-punktowe prowadzenie. Blazers szybko się jednak otrząsnęli, 6 oczek z rzędu rzucił Nicolas Batum i dalej walka toczyła się już punkt za punkt i kosz za kosz.
Warriors prowadzili 110-107 na 53 sekundy do końca nim najpierw Damian Lillard zrobił to….
… a w następnej akcji dwa wolnymi dał Blazers punkt przewagi.
To nie był jednak koniec. Pod kosz wszedł Stephen Curry, oddał piłkę podaniem do lewego rogu do Harrisona Barnesa, a ten jeszcze jednym podaniem na lewe skrzydło znalazł na czystej pozycji Klay Thompsona. Ten trafił zza łuku i zrobił się plus 2 dla Golden State. Portland miało jeszcze szansę wyrównać, ponieważ w kolejnej akcji faulowany został Batum, ale nie trafił drugiego wolnego. Blazers co prawda zebrali piłkę w ataku, ale desperacki rzut Nicolasa nawet nie doleciał do kosza.
37 punktów dla Warriors zdobył Curry, 27 Thompson, a 16 David Lee. 26 oczek dla Portland rzucił Lillard, 23 i 14 zbiórek zanotował Batum, a 14 i 10 zbiórek miał Robin Lopez.
Cleveland Cavaliers – Los Angeles Clippers 80:102 (18:27, 20:25, 21:24, 21:26)
Kyrie Irving w pierwszej kwarcie doznał kontuzji lewego bicepsa i Cavs już nie mieli czego szukać w tym meczu. Zresztą nie mieli czego szukać już od początku, ponieważ Clippers zaczęli ten mecz od prowadzenia 19-5 i już do końca kontrolowali ten pojedynek, odnoszą 11 zwycięstwo z rzędu.
Blake Griffin rzucił 21 punktów, zebrał 11 piłek i rozdał 8 asyst, Chris Paul zanotował 16 oczek i 15 asyst, a DeAndre Jordan zapisał na swoim koncie 15 punktów i 11 zbiórek. 23 oczka dla Cavs zdobył Luold Deng, 15 dodał Dion Waiters, a 14 Spencer Hawes.
mega szkoda Portland, szczególnie że bez Aldridga grają i to trzeba przyznać ze do 3 kwarty grali świetnie. Potem niestety wyszedł brak doświadczenia, Warriors przycisneli, genialny Curry (trzeba mu to oddac) i wyszło jak wyszło.