Po nieudanej przygodzie z Tłokami Maurice’a Cheeksa oraz słabych testach Johna Loyera, właściciel klubu ze stanu Michigan już wybiega w przyszłość i ma w planach zatrudnienie nowego opiekuna drużyny Pistons. Wcześniej spekulowano, iż na nową posadę z chęcią porwałby się Lionell Hollins, ale Tom Gorres wolałby lokalną gwiazdę trenerską, z Uniwerytetu Michigan St.
Mike Montgomery, Lon Kruger, P.J. Carlesimo, John Calipari, Tim Floyd, Rick Pitino i Leonard Hamiliton to trenerzy, którym wcześniej w NBA się gorzej wiodło, mimo wysokich lotów na słynnych uczelniach. Gdzieś w zawieszeniu zostaje jeszcze trener-debiutant Brad Stevens, którego to pracę ocenimy po kolejnym sezonie. Media łączone z Detroit spekulują, że tym razem wybór może paść na trenera Spartan – Toma Izzo – żywej legendy Michigan State oraz autora największych sukcesów uczelni, w przeciągu ostatnich 20 lat.
Mówi się, że Izzo mógłby zarobić za jeden sezon w granicach 4 mln USD i Gorres jest na tyle zdeterminowany by go pozyskać , iż jest zdolny przepłacić trenera. Z drugiej strony spekuluje się, że na usługi szkoleniowca chętni są również Cleveland Cavaliers i ich szef, Dan Gilbert. Sam Gilbert próbował już nakłonić Izzo do pracy w Ohio w lato 2010 roku.
Pistons w obecnych rozgrywkach są jednym z najwięszych rozczarowań, a po letnich wzmocnieniach w osobach Josha Smitha i Brandona Jenningsa nie poprawili swoich notowań w walce o play offs. 26 wygranych to sporo poniżej oczekiwań i w porównaniu do poprzedniego sezonu, kiedy za kadencji Lawrence’a Francka wygrały Tłoki 29 spotkań.
Tom Izzo w swojej trenerskiej karierze notuje bilans 467-186 a jego program stał się jednym z najefektywniejszych w całym kraju. Jego filozofia nawiązuje do solidnej defensywy czy mocnej walki o zbiórki (wydaje się w rytmie dawnych Bad Boys i patrząc na potencjał Andre Drummonda oraz Josha Smitha). Do niego należy też rekord i seria wygranych na własnym parkiecie w Big Ten. Spod jego ręki wyszli tacy gracze jak: Jason Richardson, Shannon Brown czy Mateen Cleaves.
Jakoś nie widzę trenerów uczelnianych w NBA. Uważam, że potrzebują oni 2-3 lata spokojnej pracy, żeby było widać efekty a w takim klubie jak Detroit, to tyle czasu trener na pewno nie dostanie (ja bym brał Hollinsa, który ustawi BigManów). Inna sprawa, że może trenerzy z NCAA są za słabi jak na realia NBA? Jakoś Panu Stevensowi też kariery nie wróżę – póki co Boston jest chaotyczny, nie ma żadnego stylu ani pomysłu na grę, ciągłe zmiany w rotacji, no i zero wyników (tu akurat tanking). Chyba tylko BUCKS i PHILLY (ale to po tym jak oddali Turnera i Hawesa) są bardziej nijacy.
Czyli co jedziemy tych trenerów co mamy do śmierci ? Czy tylko po szkole trenerów? Bo czytając Twój komentarz nie wiem skąd brać trenerów. Z europy wiadomo inny styl- ale lepszego testu niż NCAA nie znajdziesz. Chyba że ktoś kto trenował – ale tutaj też ograniczone są zasoby.
No to juz wyjasniam. Trenerow najlepiej brac z asystentow bo zazwyczaj juz przez kilka lat okrzepli i maja jako takie doswiadczenie w kontaktach z gwiazdami (a te zachowaniem odstaja od studentow znacznie). Oczywiscie fajnie jakby do tego byli oni jeszcze bylymi zawodnikami. Zobacz jak sie w tym sezinie prezentuje debiutant Joegger w Memphi, Shaw co raz lepiej w Denver i z pelnym skladem gralby o PO. I Kidd (nie byl asystentem ale wybitnym graczem i sezon jako asystent pomogl by mu pewnie bardziej) sie niezle pozbieral. Dodam ze nie twierdze ze nie po NCAA nie powinno sie trenowac druzyn z nba. Uwazam tylko ze sciezka powinna biec przez role asystenta bo jak widac nikt rzucony na gleboka wode sobie nie poradzil.