Odjazd Heat w 4 kwarcie i problemy Ala Jeffersona ze stopą – tak możemy w skrócie podsumować ten mecz. Bobcats walczyli, a przez jakiś czas w tym meczu pachniało sensacją. Cats walczyli z Heat jak równy z równym jeszcze w 3 kwarcie, ale na przełomie ćwiartek mistrzowie zaczęli grać swoją koszykówkę, mieli lekką przewagę, a w 4 kwarcie zrobili serię 18-4 i zabrali Bobcats wszelkie nadzieje na zwycięstwo w tym spotkaniu, zwyciężając 99-88.
LeBron James zdobył 27 punktów, zebrał 9 piłek i trafił 4/8 zza łuku. James szukał głównie gry na półdystansiu i rzutów z wyskoku, ale też był w stanie wymuszać faule i szybko wyeliminował z gry Michaela Kidda-Gilchrista, który grał w tym spotkaniu tylko 14 minut i złapał wtedy 4 faule. Na temat tego match-upu na razie nie możemy zbyt wiele powiedzieć, ale Cats z MKG byli +8, a on sam poradził sobie dobrze z LeBronem, zdecydowanie gorzej było gdy grał przeciwko niemu Chris Douglas-Roberts.
Dla fanów Heat gratką było też zobaczyć starego dobrego Dwyane’a Wade’a, który zdobył 23 punkty i rozdał 5 asyst w 34 minuty gry. Miał kilka akcji „typowo-wade’owych” i był jeszcze jaśniejszym punktem od LeBrona Jamesa w tym meczu. Chris Bosh znowu zagrał średnie spotkanie, zdobył 13 punktów i miał 4 zbiórki. Jednak spełnił swoją podstawową rolę, czyli robił trochę więcej miejsca w pomalowanym, wyciągając rywali na dystans. Steve Clifford bardzo dobrze na to odpowiedział przydzielając do krycia Bosha McRobertsa, a Ala Jeffersona zostawiał przy Haslemie lub Andersenie, rzadziej przy jedynym dinozaurze NBA.
X-faktory w drużynie Heat były dwa. Po pierwsze – James Jones. Nie grając prawie w ogóle w sezonie regularnym Jones dostał dzisiaj 14 minut i odwdzięczył się w tym czasie 12 punktami i 2/3 zza łuku, a Heat byli z nim +18 na parkiecie. Przy bardzo słabej dyspozycji Allena i Lewisa Jones był bardzo ważnym punktem ławki Heat.
Drugi x-faktor to Chris Andersen. Gdy na początku spotkania Al Jefferson niszczył Udonisa Haslema i cały misterny plan Spoelstry na zatrzymanie Big Ala poszedł w cholerę, potem do Jeffersona przyczepił się Andersen, który już zdecydowanie lepiej radził sobie z rywalem. Heat byli z nim +28 na parkiecie! Birdman uzbierał też 8 punktów i 10 zbiórek w 21 minut gry.
Al Jefferson zagrał mecz solidny z 18 punktami i 10 zbiórkami na koncie, ale wszystko zakryły jego problemy ze stopą, których nabawił się w końcówce pierwszej kwarty. Al wrócił do gry, ale zdecydowanie było widać, że odczuwał spory ból i miał problemy z poruszaniem się na pełnej szybkości. Zwłaszcza było to widać gdy Chris Bosh wybiegał na obwód, a Al zostawał daleko w tyle. Po meczu w wywiadzie dla Charlotte Observer Jefferson powiedział, że „nic mu nie będzie” i jest gotowy grać w dalszej części play-offów. Trzymamy kciuki, bo chcemy, żeby w tej serii coś jeszcze się działo!
Najlepiej w drużynie Rysi zaprezentował się Kemba Walker, który m.in. świetnie rozpoczął trzecią kwartę. Kemba miał 20 punktów, 6 asyst i 5 zbiórek, ale popełnił też 6 strat, czasem głupich i kompletnie niepotrzebnych, ale też momentami nie radził sobie z podwojeniami po stronie Heat.
Ostatnimi, których należy wyróżnić w barwach Bobcats są Gary Neal, który dał tego dnia jedyny impact z ławki gości (17 punktów) oraz Josh McRoberts – autor 15 punktów, 7 zbiórek, 4 asyst, 3/5 zza łuku i jak dotychczas najlepszego wsadu tych play-offów.
Bobcats w tym spotkaniu zabrakło trochę gry z jajem, powinni zagrać agresywniej. Heat mieli 18/26 z linii, Bobcats tylko 8/12. Brakowało agresywniejszych penetracji, a gospodarze też do nich nie dopuszczali. Cats nie wymuszali też strat, których Miami miało tylko 7. Bobcats zdobyli bardzo mało „łatwych” punktów i brakowało im też aktywności na atakowanej tablicy, bo oprócz grającego tylko 14 minut Michaela Kidda-Gilchrista Bobcats nie mieli zawodnika, który grałby w tym meczu z „zębem” i „żądzą krwi”.
Bobcats przez trzy kwarty trzymali się blisko mistrzów i trochę przypominało mi to zeszłoroczną serię Heat – Bucks. Wówczas drużyna z Milwaukee trzymała się blisko przez duże fragmenty spotkania, ale przegrywała 10-15 punktami, bo dała Miami zrobić jeden run rozstrzygający mecz. Podobnie było dzisiaj.
Cats byli -7 po połowie, ale błyskawicznie to nadrobili po akcjach świetnego Kemby Walkera, którego wsparł Michael Kidd-Gilchrist. Rysie cały czas blisko trzymały się rywali, a decydujący run przyszedł w 4 kwarcie. Wcześniej jednak Miami wróciło na 7-punktowe prowadzenie dzięki serii 13-6 i trafieniom LeBrona Jamesa i Jamesa Jonesa.
Później Heat zatrzymali ofensywę rywali i zrobili serię 18-4, trafiali Wade, Bosh, Andersen. Bobcats chcieli jeszcze nadrobić, ale mieli za mało czasu na zrobienie czegokolwiek. Skończyło się na 99-88 po całkiem wyrównanym i przyjemnym spotkaniu. Game 2 w nocy z środy na czwartek o 1:00.
A ja mimo wszystko jestem zadowolony z gry Bobcats, może to jeszcze nie jest drużyna na walkę z mistrzami, ale ten wyśmiewany klubiki idzie w naprawdę dobrą strone. Do końcówki 3Q wydawało się, że może być ciekawie, jeśli dodamy tam 2 solidnych strzelców to mogą być naprawdę dobrą drużyną. Wczoraj moim zdaniem tylko Douglas-Roberts nie dopasował się do poziomu kolegów i grał zdecydowanie za długo… z kolei w Miami James Jones zrobił więcej niż się spodziewano.
Cieszy dobra postawa Wade’a, widać, że jest wszystko w porządku – przynajmniej na tą chwilę.
Miami w zeszłym sezonie też grało w ten sposób, 2 – 3 kwarty grania na luzie – potem mocniejsza 3/4 kwarta. Wszystko wygląda dobrze, zwłaszcza, że sporo niespodzianek w tym roku.