Właśnie na takie mecze czekają wszyscy kibice basketu. Spotkanie otwierające rywalizację pomiędzy Rockets i Blazers okazało się najciekawszym i najbardziej zaciętym z zestawu dzisiejszych starć play off, które zaplanowano w NBA. Niesamowity mecz Aldridge’a i Lillarda, którzy poprowadzili swój zespół do wygranej nad Rakietami 122-120, a do ostatniego rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka. Gra się jednak dopiero zaczęła!
Spotkanie w Toyota Center otwierało serię pomiędzy Rockets i Blazers. Dla Damiana Lillarda miał być to debiut w rozgrywkach posezonowych, gdyż jak pamiętamy w zeszłym roku po fatalnej drugiej części sezonu regularnego Portland do play offs nie weszło.
Rakiety natomiast stanęły przed trudnym zadaniem udowodnienia, że są gotowi na wielkie rzeczy. Mieli dobry sezon, ale jesli chcą go uznac za udany to wiedzą, że muszą ugrać coś więcej niż pierwsza runda post season. Presja jest po ich stronie, ale muszą sobie z nią poradzić.
Początek meczu to dość nieporadna i pełna bałaganu gra z obu stron. Pierwsi uporządkowali swe szyki goście i to oni z kolejnymi akcjami zaczęli wychodzić na prowadzenie. Znakomicie spisywał się LaMarcus Aldridge, który ewidentnie miał ochotę utrzeć nosa kryjącemu go młokosowi – Terrence’owi Jonesowi. Gwiazdor z Blazers po 12 minutach miał na swym koncie już 12 pkt. Zgoła odmienne nastroje mieli natomiast liderzy Rakiet. James Harden trafił jedynie pierwszy rzut w meczu, a potem był cieniem samego siebie przez otwierającą odsłonę. Howard o ile w obronie spisywał się bez zarzutu, tak w ofensywie nie mógł się niczym szczególnym pochwalić. Obaj skutecznie byli ograniczani w swych poczynaniach przez obronę gości. Dwójka ta łącznie po pierwszej ćwiartce miała 4 pkt (po dwa przypadały na każdego)
Najlepiej z drużyny McHale’a wypadał póki co Chandler Parsons, który trzymał w ryzach grę w ataku swego teamu i tylko dzięki niemu Portland prowadziło 7 pkt, 27-20.
Druga kwarta tknęła jakby nowe siły witalne w Rakiety, które grając drugim składem szybko nadrobiły straty. W trzy minuty zaliczyli run 9-2 i mieliśmy na tablicy wyników remis.
Nie trwało to jednak długo, gdyż swój „prime time” kontynuował Parson. Dzielnie wspierali go Lin i Garcia, a James Harden wcale nie dostawał piłek od swych partnerów. Sami Rockets wyłączyli go z gry (mimo, że przebywał na parkiecie) i to zbiło zupełnie z tropu przyjezdnych. Okazało się nagle, że Teksańczycy doskonale radzą sobie bez udziału swego lidera w grze ofensywnej. Kiedy dołączyli do tego jeszcze twardszą obronę ich prowadzenie systematycznie rosło.
Ekipa w czarnych strojach natomiast kompletnie się zacięła, co odzwierciedliło się w runie 13–0 na korzyść rywali. Blazers zupełnie nie kontrolowali tempa spotkania. Rockets robili na parkiecie, co tylko im się podobało, obrońcy Smug nie naciskali na nich zbytnio, a na dodatek do głosu zaczął też dochodzić Harden swymi indywidualnymi akcjami. Arsenał zagrań rywali zatem się powiększał. Terry Stotts miał problem, gdyż zgasł mu w tym okresie Aldridge, a Lillard miał problem z selekcją rzutów – sporo rzucał, ale mało trafiał . Brakowało im najzwyczajniej lidera.
W końcowych minutach drugiej kwarty trener Stotts postanowił powrócić do gry na LaMarcusa Aldridge’a i to szybko przełożyło się na korzystny efekt. Koszykarze z Oregonu zaliczyli serię 17-3 i szybko powrócili do gry. Wspomniany podkoszowy Trail Blazers po 24 minutach zapisał w swych statystykach 16 punktów oraz 11 zbiórek, a na kilka sekund przed finiszem pierwszej połowy jego zespół ponownie wyszedł na prowadzenie.
Tylko trójka Hardena na niecałe 2 sekundy przed syreną pozwoliła schodzić na przerwę gospodarzom z jednopunktowym handicapem (49-48) przed dalszą fazą meczu. Rakiety bez oddanego rzutu osobistego, z niemrawym Hardenem i z utraconym prowadzeniem przed drugą częścią. Jedynym faktem, który mógł cieszyć trenera McHale’a to postawa Chandlera Parsonsa. Skrzydłowy Houstończyków do tej chwili rzucił 17 oczek.
Na trzecią kwartę Teksańczycy wyszli jakby bardziej wyluzowani, nie widać było u nich napięcia, które towarzyszyło im na starcie meczu. Za sprawą duetu podkoszowych (Howard – Jones) szybko powiększyli dystans do Blazers. Potem nadszedł czas Jamesa Hardena, który wreszcie zaczął robić rzeczy, które zawsze robi. Dzięki temu Rockets wypracowali 10 pkt prowadzenie.
W ekipie Portland ponownie niewidoczny był Aldridge, ale to za sprawą zdominowania strefy podkoszowej przez graczy Rakiet. Nawet w sytuacji, kiedy to Howard miał problem z faulami bezpańskie piłki po niecelnych rzutach trafiały w ręce Omera Asika. Defensywa gospodarzy naciskała coraz mocniej i to zupełnie wyrzuciło grę ofensywną Smug na półdystans i dystans.
Mecz w Toyota Center można nazwać jednak prawdziwym rollercoasterem, gdyż co chwila zmieniał nam się przebieg wydarzeń. Seria niecelnych rzutów, strat oraz fauli spowodował, że Blazers zbliżyli się z wynikiem na 4 pkt.
Początek ostatniej (?) części gry należał do Houstończyków. T oni ponownie prowadzili 10 oczkami, a prym w ataki wiódł Dwight Howard. Wszędobylski Patrick Beverly uprzykrzał życie jak mógł Lillardowi. Gdy na 7:28 przed końcem regulaminowego czasu blady strach padł na kibiców ekipy z Rip City, kiedy z bólem kolana z parkietu schodził właśnie ten gracz. Jak się okazało jednak nie było to nic groźnego, a po czasie wziętym na potrzeby doprowadzenia do zdrowia Lillarda mecz znów nabrał rumieńców.
Stotts zdecydował się na faulowanie Howarda i ta metoda okazała się strzałem w dziesiątkę. Jego ekipa mozolnie odrabiała straty, aż osobiste Aldridge’a dały remis po 98 na 2:28 przed końcem.
Do samego końca stroną goniącą byli Blazersi, ale doskonale sobie radzili w tej roli. Najpierw trójka Lillarda (29 sek do końca) doprowadziła do remisu 104-104, a dobitka LMA nad Parsonsem, kiedy zegar wskazywał 3 sekundy do finałowej syreny ostatecznie doprowadziła do dogrywki, gdyż Harden chybił rzut z rogu boiska w następnej akcji.
W dogrywce nikt nie zamierzał zwalniać tempa, a wydarzenia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Pierw Rockets odskoczyli na 6 oczek, aby w kolejnych sekundach przyjezdni szybko (po trójkach Batuma i Aldridge’a) odrobili straty.
Ważnym wydarzeniem był szósty faul wspomnianego LaMarcusa, który za sprawą ruchomej zasłon faulował Patricka Beverlyego. Gwiazdor gości opuścił parkiet z 46 pkt. Blazers stracili jednego z liderów.
Wobec jego braku odpowiedzialność za wynik wziął na siebie Lillard, który skutecznie wykonywał rzuty wolne (dwa celne na 17 sekund przed końcem) wyprowadzając swój zespół na prowadzenie 121-120.
W kolejnej akcji zawiódł Harden, którego rzut za trzy nie doszedł celu. Potem faul na Freelandzie i ten trafia tylko raz z linii osobistych. Ostatnie słowo będzie należało zatem do Rockets.
Na finałową akcję Houstończykom pozostawało 10 sekund. Piłka trafiła oczywiście w ręce brodacza. Ten mija Batuma, wbiega w strefę rzutów osobistych (nieco na prawo od niej) i po chwili zawahania oddaje rzut, który niestety (dla fanów Rakiet) odbija się od obręczy i nie wpada do środka. Po meczu! Blazers wygrali!
To się nazywa play off! Uff… Działo się!
Po tym meczu można powiedzieć jedno. Play offs to nie jest tylko gra – koszykówka… to stan umysłu! a mecz w Toyota Center był prawdziwą esencją tego stwierdzenia!
W ekipie gości najlepiej wypadł rzecz jasna Aldridge, który prócz 46 pkt (dwie trójki! i indywidualny rekord zdobyczy pkt w play offs)) zapisał na swym koncie 18 zb. Lillard, który był kluczowa postacią w decydujących momentach gry ukończył mecz nr 1 z 31 oczkami, 9 zbiórkami i 5 asystami.
Dla Rakiet najwięcej punktowali Howard z Hardenem – po 27 pkt. Środkowy dodatkowo popisał się 15 zebranymi piłkami i chyba jednak w większym stopniu spełnił oczekiwania kibiców. Harden dwukrotnie zawiódł w „money time”, kiedy to miał okazję przechylić szalę zwycięstwa na korzyść swej ekipy.
Po pierwszej bitwie jest 1-0 dla Rip City. To jednak dopiero początek tej rywalizacji i oby trwałą ona jak najdłużej. Przyznam się, że widziałem wszystkie dotychczasowe mecze posezonowe i to spotkanie było najlepsze. Ta seria będzie najlepsza. Dostarczy nam najwięcej emocji, gdyż potencjał obu teamów jest na tak zbliżonym poziomie, że nie ma innego wyjścia.
Kolejny mecz już w środę w Houston. Potem kolejne dwa mecze odbędą się już w Moda Center.
PORTLAND TRAIL BLAZERS – HOUSTON ROCKETS 122 :120 (OT)
(27:20, 21:29, 25:30, 33:27, 16:14)
Stan rywalizacji 1-0 dla Portland
L. Aldridge 46 pkt, D. Lillard 31 pkt, W. Matthews18 – D. Howard oraz J. Harden po 27 pkt, C. Parsons 24 pkt
Nic nie jest bardziej frustrujące niż oglądanie Hardena w akcji. Gość w każdej akcji szuka faulu i spogląda w stronę sędziów. Taki koszykarski odpowiednik Krystyny Ronaldo, która po każdej akcji płacze że Panie sędzio sfaulowali mnie! Wiele bym dał by zaobaczyć Hardena w grze na początku lat 90tych. Musiałby wychodzić na parkiet w Pampersie! Żal
Sosna1982 – Chciałeś powiedzieć taki koszykarski odpowiednik piłkarzy Barcelony. Tylko oni potrafią spoglądać na sędziego już w locie na trawę. Wszyscy przyczepili się Ronaldo tak jak się czepiają LeBrona. Bo jest na chwile obecną najlepszy? (chociaż obaj mają rywali do tego miana). Ronaldo płakał jak grał w ManUtd i pierwszym sezonie w Realu. Teraz tego nie ma. Ale najlepiej wypowiedzieć się jak się żadnych meczy nie ogląda prawda? Żeby nie było- też nie jestem fanem Żelusia. Za to z tą grą Hardena musze się zgodzić. Teraz jest, niestety, taka tendencja żeby rywalizacja była bardziej…hmm… „sportowa” (specjalnie w cudzysłowie)? Sędziowie więcej gwiżdżą, na mniej pozwalają to i gracze starają się to wykorzystać. Dlatego razi mnie już nieco piłka nożna i przeszedłem bardziej na kosza, ale widze że tu też coraz gorzej się dzieje… może czas na hokej? ;-(
abstrahując od arta, mamy po pierwszych meczach w sumie 5 przełamań parkietu, także będzie bardzo ciekawie
Rakietom zawalił mecz trochę Howard swoimi faulami i bezsensownym technikiem, Aldridge z Lillardem sobie poszaleli, zobaczymy jak będzie dalej
1. Lillard jest kotem.
2. Howard jest najlepszym centrem jaki gra w playoffach 2014.
3. PTB jeśli przejdzie Rakiety to zatrzymać im mogą jedynie kontuzje, geniusz Duranta albo zdrowy Wade i LBJ.
4. W dzisiejszej NBA K.Malone, D.Rodman czy P.Ewing mieli by statystyki na poziomie 15 minut / 6 punktów / 4 zbiórek i 6 fauli. Jeśli sędziowie gwizdali by jak w latach 90′ to LBJ i Blake G. oraz DH#12 pozabijali by tu wszystkich… a tak mamy gwizdki, gwizdki i jeszcze raz … sędziów w roli głównej.
5. Harden forsuje rzuty bardziej niż P.George w meczu z Atlantą – ktoś wymięka jak LBJ 2 lata temu…. aby „pisanki” obrosły potrzeba czasu… nie każdy może być zimnokrwistym hitmanem jak Lillard.
Aldridge pokazał ten wspomniany przez mnie gen lidera. 46 punktów, brawo dla najlepszego PF ligi. Świetny mecz, świetne sędziowanie. Portland wyrwali ważny mecz, ale dla mnie ciągle faworytem są Rockets.
pierwsze sliwki – robaczywki…Aldridge nie będzie grał takiej koszykówki całą serie a Harden tez ie będzie zawodził za każdym razem. Dalej przewiduje wyraźną wygrana Rakiet choć po wielce wyrównanych meczach.
Rockets będą musieli coś zrobić z Aldridgem. Albo będą dłużej grali na dwie wieże (Asik na LMA), co nie wiadomo czy nie odbije im się czkawką (nie grali tak prawie wcale w RS), albo zaczną go podwajać, a wtedy Blazers grają to co w pierwszej połowie sezonu, czyli mordują zza łuku. Wygląda też, że Beverley ma znowu problem z łąkotką… Ja wierzę, że Rose Garden nie pozwoli wyrwać sobie żadnego zwycięstwa.
Swoją drogą to co wyrabiali dziś sędziowie to jakaś masakra, jeszcze gorzej niż w meczu LAC-GSW.
Sędziowie? Tyle trudnych i odważnych decyzji, a moim zdaniem świetnie sobie poradzili.
Mnóstwo dziwnych decyzji, zwłaszcza 1, 4 kw. i OT.
BTW amon jak się tu już wpiszesz, bądź łaskawy w triumfowaniu :D:D
Sasoo,przedwczesny triumf nieporządany. Był to dopiero 1. mecz i pokazał,że może być różnie. Tak więc triumfy zostawny na ostatni gwizdek w ostatnim meczu serii. Ale ucieszyłem się,nie przeczę:)
Niestety, ale McHale coraz bardziej traci w moich oczach…. Rakiety w crunch time wyglądają bardzo nieporadnie, do tego według mnie to on im przegrał mecz ściągnięciem Beverley’a w końcówce czwartej kwarty. Przy Linie to Lillard odżył momentalnie i przywrócił wiarę kolegom, trzymanie DH12 w końcówce, widząc, że gracze z PTB go celowo faulują, a Howard nie może się wstrzelić to też słaba decyzja (tak, wiem, pokazał by brak zaufania do gracza, no ale jakoś to zaufanie mu nie pomogło).
Mecz idzie na jego konto, a seria robi się coraz ciekawsza…..
Szkoda, że NC+ ze względu na Gortata pokazuje głównie rywalizację Chicago – Washington. Myślę, że większość fanów NBA zdecydowanie wolałaby oglądać starcia Houston – Portland, bo rywalizacja Bulls z Wizards to są po prostu mecze, a Rockets – Blazers to już są SPEKTAKLE!
Dobra typowałem 4-2 ale może być sweep – seria ze Spurs będzie też ciekawa :)
Swoją drogą to nie wiem na co Harden czekał w ostatniej akcji dogrywki
piekny mecz, fantastyczne duo Aldridge – Lillard, ale choć jestem mega fanem Ptb będzie bardzo bardzo ciężko, wierzylem rok temu jak sie tworzyl ten team i bede wierzyl na pewno jeszcze dlugo!