Clippers mieli swoją must-win game i wszyscy widzieliśmy w nich faworyta tego pojedynku, ale takich batów dla Warriors chyba nikt się nie spodziewał. Była to wielka, dosłownie i w przenośni, wygrana Clippers. Warriors zostali zdominowani w niemal każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła. Ostatecznie przegrali 98-138, a mogło być jeszcze wyżej gdyby nie garbage time trwające przez praktycznie całą drugą połowę.
Swój wielki mecz miał Blake Griffin. Po problemach z faulami w Game 1 i tylko 19 minutach, dziś dostał ich 29, trafił w tym czasie 13/17 z gry i zdobył 35 punktów. Na Blake’a po prostu nie było mocnych. Czy to David Lee, czy to Draymond Green czy ktokolwiek inny po przekazaniu w obronie nie był w stanie go pokryć. Blake ogrywał wszystkich jak leci w post oraz trafiał z półdystansu i kończył pick’n’rolle. W ofensywie robił po prostu wszystko. Po tym występie znowu musimy wrócić do tematu „kto jest najlepszym silnym skrzydłowym ligi?”. Jeszcze wczoraj stwierdzilibyśmy, że LaMarcus Aldridge, dzisiaj znowu musimy przypomnieć sobie o kandydaturze Blake’a Griffina. I to też jest w tych play-offach świetne.
Drugi z liderów Clippers – Chris Paul zagrał na solidnym poziomie 12 punktów, 6 zbiórek, 10 asyst i 5 przechwytów, ale można było się spodziewać czegoś więcej. Paul miał też 5 strat. DeAndre Jordan również zagrał dobrze, zdobył 11 punktów, zebrał 9 piłek i zablokował 5 rzutów, a przede wszystkim trafił 7/8 z linii.
W barwach gospodarzy przebudziła się ławka rezerwowych, która zdobyła 58 punktów. W prawdzie sporo z nich rezerwowi uzbierali w garbage time, ale to również za ich sprawą Clippers odjechali na początku drugiej kwarty. Danny Granger miał 15 punktów, 12 i 10 asyst dołożył Darren Collison, a 13 miał Hedo Turkoglu. Jamal Crawford też zagrał solidne spotkanie i w 18 minut zdobył 9 punktów.
Wielką różnicę zrobiły też straty. Warriors popełnili ich 26, Clippers dwa razy mniej. Wyprowadzało to kontry gospodarzy, którzy w tym aspekcie gry wypunktowali rywali w stosunku 25-13. Clippers zdobyli też 27 punktów po stratach gości.
Obrona Warriors nie dała sobie kompletnie rady, Clippers trafiali 56.6% z gry i 12/25 zza łuku, wykorzystali nawet 32/35 prób z linii. Frustracja Wojowników była widoczna na parkiecie, np. przy spięciu Doca Riversa i Jermaine’a O’Neala przy linii bocznej czy przy rzuceniu ochraniaczem na zęby przez Stephena Curry’ego.
Curry jest chyba jedynym graczem, który „coś” zagrał w Warriors, ale z nim też nie wygląda to za różowo. Do połowy miał tylko 4 punkty i pozostałe 20 ze swoich 24 nabił w 3 kwarcie, kiedy Chrisowi Paulowi nie chciało już się za nim biegać. Wbrew pozorom może to być ważny punkt w tej serii, bo Curry w końcu się uruchomił i może dzięki temu być mocniej zmotywowany na Game 3 i kolejne spotkania.
Po spotkaniu Mark Jackson stwierdził, że jego drużyna została w tym meczu „outplayed”, ale podstawowy plan udało się wykonać i teraz to Warriors mają przewagę parkietu. Pytanie tylko jak tak wysoka porażka wpłynie na ich psychikę i psychikę rywali. Na chwilę obecną przewaga psychologiczna i przewaga umiejętności są po stronie Clippers. Teraz kibice muszą ponieść swoich ulubieńców do kolejnych zwycięstw, ale o to może być ciężko. Clippers się wstrzelili w tym meczu i znowu wrócili do roli faworyta tej serii. Bez Andrew Boguta – sorry Warriors, ale nie macie szans. Game 3 w nocy z czwartku na piątek o 4:30.
GSW na pewno wygraja jeden mecz u siebie. Jak wygraja dwa to ten lincz bedzie tylko anegdota
Brak Boguta widoczny, ale nawet on nie zatrzymał by BG.
Moim zdaniem to nie koniec, ale i tak LAC przejdą 4-2.
Oto właśnie mi chodziło po pierwszym nieudanym meczu,fizyczna dominacja!
wielki to był Lamarcus, a Griffin przy takich warunkach i braku Boguta to powinien tak grac co mecz
Nie ma co skreślać Wojowników po jednym meczu. o że w tym meczu LA zarali na wysokiej skuteczności nie znaczy że tak będzie w następnym. Nie ma Boguta i to wielka strata dla GSW ale to nie jest słaba drużyna i w zeszłym roku pokazali że potrafią walczyć w PO.