Warriors przegrali ostatnie 7 spotkań w play-offach, gdy stali pod ścianą i byli o jeden mecz od eliminacji. Dziś udało im się feralną serię przełamać. Przegrywając 2-3 Wojownicy utrzymali presję i świetnie zaprezentowali się przede wszystkim po bronionej stronie parkietu, gdzie zatrzymali Clippers na 36.8% skuteczności z gry. Dało im to wygraną 100-99 i już w sobotę obejrzymy ostatni, siódmy mecz tej serii.
Mark Jackson wprowadził bardzo dobre rozwiązania do gry swojej drużyny już w poprzednich meczach, ale dzisiaj stosował ich jeszcze więcej i były one egzekwowane w sposób znakomity. Bardzo często oglądaliśmy zmiany krycia przy pick’n’rollach, głównie między Paulem, a Griffinem, co było jedną z dwóch kluczowych decyzji Jacksona w tym spotkaniu i znacznie ograniczyło ofensywę Clippers.
CP3 nie miał swojego dnia, zdobył tylko 9 punktów i rozdał 8 asyst. Zmienianie krycia przy pick’n’rollu miało wpływ przede wszystkim na Paula, który nie był w stanie mijać Greena czy Iguodali po switchach. Swój wpływ na to miała jego kontuzja ścięgna udowego oraz świeży uraz lewego kciuka. Jednak Clippers byli z nim +8 na parkiecie, a Chris standardowo dobrze pokrył Stephena Curry’ego i wykonał swoją robotę w defensywie. Paul przez kontuzje i problemy z faulami spędził na parkiecie tylko 34 minuty. Gdyby był w stanie pograć kilka minut więcej, goście mogli zamknąć serię jeszcze wczoraj.
„He’s dealing with a lot of stuff, but listen, he’s on the floor and Golden State doesn’t care, bottom line. He does have injuries, and there’s no doubt about that.” – Doc Rivers o Paulu.
Warriors przy wszystkich przekazaniach w defensywie w ogóle nie tracili też w obronie na Blake’u Griffinie. Klay Thompson jest w stanie kryć w post up, co już pokazał w sezonie regularnym (pamiętam, jak miał kilka dobrych posiadań w obronie w post przeciwko m.in. Nowitzkiemu), ale podstawową rzeczą do ograniczenia Griffina było podwajanie go w post. Blake wciąż ma problemy z reagowaniem przy double teams, a pozostali obrońcy Warriors też wykonali swoją robotę, często odcinając mu opcje podania, same podwojenia były świetnie egzekwowane.
Przez to Griffin skończył mecz ze skutecznoscią 8/24 z gry, zdobył 17 punktów i zebrał 9 piłek. Kompletnie nie wymuszał fauli, tylko raz stanął na linii i nie może zaliczyć tego meczu na „plus”. Ale na „plus” zasługuje rozwój jego rzutu o tablicę, było kilka takich rzutów, kiedy zastanawiałeś się czy to jeszcze Blake Griffin, czy może już Tim Duncan.
Kolejny minus dla Griffina to dopuszczenie do 14 zbiórek Draymonda Greena, z czego 6 było ofensywnych. 4 z tych zbiórek na atakowanej tablicy Greena nastąpiły, gdy krył go Blake, który był momentami zwyczajnie nieuważny. Rola Draymonda w tym meczu była bardzo duża, dał on bardzo dużo w obronie i zanotował kolejny dobry występ – na poziomie 14 punktów, 14 zbiórek, 4 asyst i 5 przechwytów.
Steph Curry dał przyzwoity występ, ale po bardzo dobrej pierwszej kwarcie Curry przygasł i już nie szalał tak jak to miało miejsce na początku spotkania, kiedy zdobył 14 punktów. Mecz skończył z 24 punktami i 9 asystami, ale miał tylko 9/24 z gry i 2/8 za trzy. Chris Paul i obrona Clippers jak zwykle zrobili swoje, ale Steph w końcu zagrał nieco agresywniej w tej serii. A jak pokazują statystyki, w zwycięstwach Curry oddaje średnio 20 rzutów w meczu, a w porażkach 13. Jeśli Steph jest w swojej grze pasywny to i Warriors grają słabiej, a jeśli gra agresywniej i oddaje więcej rzutów to Dubs mają swoje świetne momenty (vide pierwsza kwarta Game 4).
Z pozostałych graczy Warriors dobrze zagrali Andre Iguodala (15 punktów) i Marreese Speights (12 punktów, 6 zbiórek + dobra obrona na Griffinie w 12 minut). Straszne problemy z faulami miał David Lee, który zagrał tylko przez 26 minut, zdobył w ten czas 8 punktów i zebrał 9 piłek. Klay Thompson rozegrał dobry mecz w defensywie, ale w ataku był cieniem samego siebie i zdobył tylko 9 punktów, rzucając ze skutecznością 3/11 z gry, często podejmując złe decyzje rzutowe, co też jest jego zmorą w tym sezonie.
Warriors mieli straszne problemy z rotacją podkoszową. Wielokrotnie już wspominałem o small-ballu granym przez Marka Jacksona i o tym jaki jest wpływ niskiego składu na tę serię. Jednak dzisiaj Jackson przeszedł samego siebie. Nie dość, że nie było momentu, w którym dwóch wysokich grałoby obok siebie, to jeszcze przez kilka minut (w tym przez ostatnie 6:37) Warriors grali ustawieniem z Barnesem i Greenem na pozycjach 4/5. Nie do końca dobrze to działało, ale swoje plusy taki line-up na pewno miał. Gra nim była spowodowana przez kilka rzeczy, wynikających z przebiegu meczu:
- Lee miał problemy z faulami i prawie całą 4 kwartę przesiedział na ławce z 6 przewinieniami na koncie.
- Speights grał tylko 12 minut, miał problemy z faulami i Jacksonowi nie widziało się, żeby używać go w większym wymiarze czasowym.
- Glenowi Davisowi zdawało się, że to futbol amerykański i skasował kolana Jermaine’a O’Neala w drugiej kwarcie. Przez to O’Neal zagrał tylko 2 minuty, dzisiaj będzie miał rezonans magnetyczny. Na razie nie wiadomo co z nim dalej i czy zagra w Game 7.
- Hilton Armstrong zagrał 55 sekund w tym meczu i… dobra, o kim my w ogóle mówimy?
W barwach Clippers należy odnotować też dobre mecze Matta Barnesa (18 punktów, 11 zbiórek, z czego 7 ofensywnych, 3/7 za trzy), DeAndre Jordana (9 punktów, 19 zbiórek, 4 bloki) i przyzwoity Jamala Crawforda (19 punktów, 3 asysty, 4/8 za trzy, ale tylko 5/13 z gry). J.J. Redick nie zrobił niczego wielkiego i padł ofiarą taktyki zmieniania krycia i dobrych rotacji w obronie Warriors, co zaskutkowało skutecznością 4/13 z gry i 2/10 zza łuku, Redick uzbierał 15 punktów. Darren Collison zdobył 12 oczek, ale trafił tylko 2/8 z gry i Clippers byli z nim -12 na parkiecie.
Po 3 kwartach w tym spotkaniu było 67-70, ale Clippers od razu wyrównali po trzech trafionych osobistych Crawforda i właściwie w ostatnią ćwiartkę weszliśmy z remisem. Jednak szybka seria 6-0 Warriors dała im ostateczne prowadzenie, którego nie oddali do końca spotkania. Jednak musieli się sporo natrudzić, żeby dotrwać do ostatniej syreny.
Wtedy Wojownicy na chwilę odpuścili podwajanie Griffina i ten nagle zaczął grać swoje w ataku, zdobywając szybkie 7 punktów. Po drugiej stronie odpowiadał mu Speights i Warriors dalej byli w stanie utrzymywać przewagę, a nawet ją momentami powiększać do 8 punktów. Po chwili jednak Clippers zbili różnicę do 4 punktów i szykowała nam się kolejna mocna końcówka.
W tamtym momencie Jackson przeszedł do swojej super niskiej piątki i zaczął izolować Thompsona w post up przeciwko niższemu Redickowi, co przynosiło punkty Warriors. Na ponad 5 minut przed końcem była różnica jednego posiadania i Andre Iguodala wtedy musiał zagrać w post up przeciwko DeAndre Jordanowi. Trudny fade-away skończył się trafieniem, bardzo ważnym w kontekście całego spotkania.
Po chwili Andre trafił inny kluczowy rzut. Weszła mu trójka z faulem, szóstym faulem Blake’a Griffina. I chociaż Iggy trochę flopował w tej sytuacji to w dalszym ciągu brawo dla niego, że oddał tak wielki rzut. Osobistego nie wykorzystał, ale Warriors byli +7 na 2:31 przed końcem.
Clippers jeszcze ruszyli, zmniejszyli przewagę do jednego posiadania, ale nie byli w stanie przeważyć szali zwycięstwa na swoją stronę, zabrakło też w tym Blake’a. W ostatnich sekundach wielokrotnie rzucali zza łuku i uzyskiwali ponowienia, ale gdy Barnes już trafił, żeby zmniejszyć różnicę do 1 punktu było już zdecydowanie za późno. Game 7 w sobotę, o 4:30, na zakończenie „Best Saturday ever” jak to powiedział Shaquille O’Neal. Tam się dopiero będzie działo!
Przed serią myślałem że po wypadnięciu Boguta Warriors raczej nie mają szans na więcej niż jeden-dwa mecze, bo nie będzie komu bronić Blake’a pod koszem. Na szczęście okazało się że Clippers being Clippers, kolejny raz pod koniec RS próbowali wszystkich nabrać że są poważną drużyną, ale teraz widać że nawet jeśli uda im się przejść GSW, to w drugiej rundzie odpadają, niezależnie od tego z kim będą grać. Chociaż liczę że Warriors się spręża w game7 i odeślą ich na ryby już teraz – Bogut ponoć może wrócić na 2 rundę, więc potem będą z miejsca mocniejsi.
Niby zachód mocny (własciwie ja sam mysle, że jest potężny układ sił i dysproporcja miedzy East a West Conference jest olbrzymia), ale ja nie widzę drużyny, która w finale NBA poza Spurs mogłaby zagrozic Heat. Serio, tylko Spurs moim zdaniem mogą zdobyc miśka, tylko dlatego, że Pop na pewno w finale inaczej by to sobie wszystko pukładał, o ile do niego dotrze, bo tak to nie ma zagrożenia i 3-peat jest bliski.
Chyba mało kto się spodziewał, że Green będzie tak świetnym obrońcą na Griffina. Ja jestem fanem tego gracza, uważam że to świetny zawodnik, ale miałem mocne obawy że SF będzie miał za mało atletyzmu by odpowiednio kryć Blake. Mecz 7 może być prawdziwym sprawdzianem dla silnego skrzydłowego, sam go chwaliłem za postępy jakie uczynił w tym sezonie, pozbawiając się łatki all-stara highlightów. Inna sprawa, że swoje trochę robi lekka kontuzja CP3…ważny też sprawdzian dla DeAndre Jordana, to on ma najłatwiejsze zadanie bo jest pozbawiony niemal bez krycia. W Game5 był świetny, ale mając taką przewagę fizyczną nad konkurencją powinien zdominować strefę podkoszową.
Odnośnie staranowania O’Neila przez Davisa – moim zdaniem to wyglądało na celowego „byczka”, a sędziowie nie odgwizdali nawet faulu, nie mówiąc już o „technicznym”.
Zobaczcie jak to wyglądało: http://cdn1.vox-cdn.com/assets/4392973/joneal.gif
@Adrian też tak myślę szczególnie, że większość serii na zachodzie jest długa i zawodnicy będą zmęczeni a Heat już dawno roznieśli Bobcats i raczej w półfinale jeżeli będą grać z Raptors też się nie namęczą. Najbliższa cięższa seria dopiero w finale konferencji. A na zachodzie większość serii zanosi się na 6-7 meczów.
To może się obrócić przeciwko Miami. Zespoły z zachodu będą w gazie, przyzwyczajone do ostrej walki i zaciętych meczów. Heat będą rozleniwieni łatwymi seriami.