„Nets are killing Heat by the threes” wykrzyczał pod koniec trzeciej kwarty komentujący spotkanie Mike Tirico z ESPN po kolejnej trójce gospodarzy. Gdy zespół trafia 15 razy z 25 rzutów zza łuku można mówić o prawdziwej rzeźni. Najskuteczniejszy w drużynie gospodarzy był Joe Johnson autor 19 oczek (5/7 za trzy). Znakomicie dzielił piłki Deron Williams, który nadal ma problemy ze skutecznością, ale dzisiaj z nawiązką nadrobił to świetnymi podaniami (11 asyst). Gospodarze po raz kolejny zatrzymali LeBrona Jamesa, który po doskonałej pierwszej kwarcie zdobył tylko 12 punktów w trzech następnych (w całym meczu 28 punktów, 8 zbiórek, 5 asyst). Tym samym Nets wracają do serii i możemy z niecierpliwością czekać na mecz numer 4.
Drużyna | Bilans | I kw. | II kw. | III kw. | IV kw. | Wynik |
Miami Heat | 2-1 | 30 | 19 | 14 | 27 | 90 |
Brooklyn Nets | 1-2 | 29 | 22 | 26 | 27 | 104 |
Przebieg spotkania:
Dość szalony początek zobaczyliśmy na parkiecie w Nowym Jorku. Oba zespoły trafiały na dużej skuteczności. Tempo było bardzo wysokie, co odpowiadać miało gospodarzom. Po trójce Paula Pierce’a i kolejnym jego punktom gospodarze objęli prowadzenie 15-10, ale później run 10-0 mieli mistrzowie. Aktywnie od początku grała trójka – LeBron, Bosh i Wade. Jason Kidd musiał przerwać ten serial i po przerwie Nets wrócili do dobrej gry z początku spotkania. Świetną zmianę dał Andrey Blatch, na którym Heat popełnili z 3 przewinienia w 2 minuty. Spotkanie znowu wyrównało się do różnicy jednego posiadania, ale to LeBron nadawał ton całej rywalizacji (16 punktów w pierszej kwarcie). Ostatecznie Heat wygrywali 29-30 po pięknym buzzer-beaterze Shauna Livingstona.
Dwie pierwsze akcje padły łupem Heat, którzy objęli prowadzenie 34-29. Przewaga nie wzrastała, ale Nets nie potrafili zupełnie jej odrobić i wyjść na prowadzenie. Pomogły dopiero trzecia i czwarta trójka Joe Johnsona, który był bezbłędny zza łuku (43-42). Coś niesamowitego wyczyniał w ofensywie Blatche kilka razy ośmieszając Chrisa Bosha (w pierwszej połowie 13 punktów w 9,5 minuty). Nieźle funkcjonowała bardzo niska piątka Nets w osobach Williamsa, Livingstona, Johnsona, Kirilenki i Pierce’a. Kirilenko o dziwo radził sobie z Boshem i przewagi na deskach gości nie było widać. Nets wygrywali do przerwy 51-49. LeBron nie punktował już tak łatwo jak w pierwszej ćwiartce (w całej 2 kwarcie zdobył tylko 2 punkty z rzutów wolnych).
Nie wiem, co robili Heat w przerwie, ale wyszli na boisko jakby nie wybudzili się z drzemki. Szybkie 4-0 i najwyższa przewaga Nets w meczu. Co prawda Pierce miał problemy z przewinieniami i musiał szybko zejść z boiska (oj wątpliwe były te wszystkie ofensywne). Nets byli jednak w gazie. Po dobitce Blatche’a było już 64-56. Seria trwała po przerwie na żądanie (do stanu 68-56) i przerwał ją dopiero trójką LeBron. Po chwili odpowiedział jednak trójką Teletovic i dwucyfrowa przewaga gospodarzy utrzymała się, jak się później okazało już do końca meczu. Mirza był „hot” i po chwili trafił trzecią trójkę. Widząc, że mecz niebezpiecznie wymyka się z rąk przy stanie 74-61 Spoelstra poprosił o kolejny timeout. Nie zmieniło to obrazu spotkania. Po trójce D-Willa komentator zawołał „Nets are killing Heat by the threes”, co świetnie opisywało ten fragment spotkania. Po 36 minutach Nets wygrywali 77-63.
Kiedy Mirza trafił w pierwszej akcji daaaaleką trójkę zacząłem się uśmiechać, bo nieczęsto widzi się aż taką dyspozycję w rzutach dystansowych. Do tego momentu Nets byli zza łuku 11/18 (w całym spotkaniu 15/25) i faktycznie to był czynnik decydujący o wyniku. Wpadało im dosłownie wszystko. Sfrustrowany Ray Allen rozpoczął nawet niewielką przepychankę z Alanem Andersonem. Obaj panowie zostali ukarani przewinieniami technicznymi, ale dłuższa przerwa związana z oglądaniem powtórek przez sędziów nie wybiła z rytmu gospodarzy. Heat wyglądali na mocno zagubionych. Po trójce Andersona gospodarze wygrywali 88-69 i przy niecałych 7 minutach na zegarze było jasne kto wygra to spotkanie. Mistrzowie robili co mogli by uniknąć blow-outu, ale przewaga Nets po trójce Pierce’a jeszcze wzrosła do rekordowych 20 punktów (95-75). Dopiero trzy trójki Jamesa Jonesa w ostatnich 5 minutach nieco zmniejszyły rozmiar klęski. Ostatecznie Nets zwyciężyli bardzo pewnie 104-90, a w końcówce na boisku mogliśmy zobaczyć takich asów jak Jorge Gutierrez, Tony Douglas czy Michael Beasley, o których istnieniu niektórzy już pewnie zapomnieli.
Własnym okiem
Jednym okiem podglądając mecz Spurs z Trail Blazers od razu pomyślałem o różnicach między Nets a Trail Blazers. Jedni właśnie popłynęli, a drudzy pewnie odprawili mistrzów zapowiadając walkę i być może długą serię. Patrzę na box score i widzę rezerwowych Trail Blazers z dorobkiem 6 punktów, a na koncie Nets w tym samym elemencie jest 40 punktów i mam odpowiedź. Dzisiaj to, co zrobił Blatche w pierwszej połowie i Teletovic na przełomie trzeciej i czwartej kwarty było czynnikiem decydującym. Nets dotychczas mieli słabszą drugą połowę, ale w tym spotkaniu rzucili mistrzów na kolana 53-41. W końcu w miarę niezłe spotkanie rozegrał Kevin Garnett, który póki co wypada blado. KG miał 10 punktów i 7 zbiórek, ale przy bardzo wysokiej skuteczności 5/6 z gry. Do skuteczności Joe Johnsona już się przyzwyczailiśmy, ale do 19 punktów dodał dzisiaj 6 asyst. Swoje zagrał Paul Pierce mający jednak ograniczone minuty z powodu problemów z faulami (14 punktów, 2/3 zza łuku), ale cichym bohaterem pozostaje dla mnie Deron Williams świetnie rozdzielający piłki i regulujący tempo gry.
Trudno powiedzieć co nie zagrało w ekipie Heat. Starterzy na pewno nie dostali iskry z ławki od Allena. Ray był dzisiaj zdecydowanie lepiej kryty i w całym spotkaniu oddał tylko 1 rzut za trzy w dodatku niecelny. Po drugie po prostu zawiodła skuteczność. Gdy przeciwnikowi udaje się mieć 60% skuteczność z dystansu, trafianie 5 z 21 rzutów z zza łuku to za mało (liczę bez Jamesa Jonesa, którego 3/3 to dorobek ostatnich minut kiedy mecz był rozstrzygnięty). Szczególnie, że dzielenie się piłką na obwodzie wyglądało dobrze i większość rzutów była z wolnych pozycji. Nie było elementu, w którym dałoby się taką stratę odrobić. W szybkim ataku Heat byli lepsi 10-5. W zbiórkach przegrali dość wyraźnie 22-34 (5-9 w ofensywnych), mimo że Nets momentami grali bez żadnego centra, a Bosha krył Kirilenko. Trudno powiedzieć nawet czy zawiodła obrona, bo jak Teletovic trafia nawet z 9 metra, to ręce opadają. Przecież gdyby Nets trafili z 4 trójki mniej (a i tak wciąż mieliby skuteczność ponad 40%) ledwo przekroczyliby 90 oczek. Chyba trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Takie dni zwyczajnie się zdarzają, ale powtórzą się w serii może raz, a może wcale. Dla nas kibiców to dobrze, bo po zmiażdzeniu Trail Blazers przez Spurs i słabiutkim meczu nr 3 Wizards, w końcu jest szansa na ciekawszą serię. Nets muszą jednak wygrać w kolejnym meczu, bo inaczej 4-1 dla mistrzów jest bardzo realnym scenariuszem.
Na Nets nie było po prostu mocnych tej nocy, a z drugiej strony gracze z Miami dali ciała ofensywnie często nie trafiając czystych pozycji. Game 4 zapowiada się ciekawie…
Ty pomyślałeś o różnicach pomiędzy Nets i PTB, a mi pierwsze co przyszło do głowy to podobieństwo taktyki Kidda (a raczej tego kto ją wymyślił) z taktyką Mavs z poprzedniej rundy. Tak jak Dallas świetnie zmieniało krycie co utrudniało grę pod kosz Parkerowi, tak wczoraj gospodarze męczyli Jamesa. Wiem, patrząc na staty tego nie widać, one bronią LBJa, ale Nets robili wczoraj na nim bardzo dobrą robotę. Praktycznie poza 1q, gdzie wpadało mu wszystko (16pkt) to potem LBJa nie było (2 celne rzuty z gry przez kolejne 36min). Skuteczne zamykanie drogi pod kosz i ogólne utrudnianie dojścia do piłki, w czym podobali mi się zwłaszcza Kirilenko i Livingston.
Co do Miami to cóż, Big3 + Allen to trochę mało, Battier i Birdman praktycznie niewidoczni, to samo pyszałek Chalmers. Cóż, czekamy na Game4
W tej serii liczę, że przynajmniej heat się porządnie zmęczą. Kirilenko i Livingston są w nets głównie od dobrej obrony a tym meczem to udowodnili. W tej serii jeszcze może być ciekawie. Poza tym co do trenera Nets to poza asystentami mam wrażenie,że Pierce czasem dubluje pozycję Kidda
Gdy na początku sezonu Nets nie szło to winny był Kidd, a teraz gdy grają to nagle okazuje się że to zasługa zawodników i asystentów a na samym końca trenera ? Nie ma to jak dopowiadanie sobie faktów pod z góry założoną teorię.
Dokładnie, też mnie to kłuje w oczy. Powiedzmy sobie to wprost: jednak okazało się, że Kidd robi dobrą robotę i dopóki będzie to wyglądało jak od początku roku 2014, to trzeba oddać mu to na co zasłużył, a fakty są takie, iż Nets wyglądają bardzo dobrze i bez wątpienia Jason „daje radę”.
Tradycyjnie już podeprzeć się trzeba linkiem http://www.enbiej.pl/2013/10/07/5-na-5-off-season-w-brooklyn-nets/
ma ktoś może link do kwietniowego open court ? jeżeli jest możliwość to fajnie jakbyście wrzucali tu odcinki
Wypadek przy pracy będzie 4-1 dla Heat
czy ja wiem czy wypadek, zawsze dodatkowy hajs
Chyba wypadek, bo wątpię by aż tak dobra dyspozycja strzelecka Nets powtórzyła się. Może to będzie także zimny prysznic dla Heat, którzy nie pierwszy raz zaliczają taką wpadkę w obronie.
Na początku Netsom nie szło i trochę jednak była to wina Kidda. Przecież ich gra w listopadzie i grudniu była tragiczna. Oglądałem sporo ich spotkań i ciężko to szło. Defensywa zawsze idzie na początku gorzej. Rotacje muszą wejść w krew i dopiero po jakimś czasie zaskakują. Jednak w ofensywie Nets byli TRAGICZNI. Teraz ładnie dzielą się piłką. Jest świetny balans między izolacjami Joe Johnsona, post-upami Livingstona i rzutami z obwodu. Jest fajna rotacja rezerwowych. Kidd się uczy. Tak jak był bardzo inteligentnym zawodnikiem i dostosowywał się do obrazu gry, tak teraz reaguje jako trener. Początek mu nie wyszedł. Źle dogadywał się z Frankiem. Panowie się rozstali, a Kidd zaczął szukać i w końcu trafił. Pewnie bardziej doświadczeni szkoleniowcy szybciej by ustawili zespół. Mimo wszystko gość udowodnił, że ma potencjał, bo rozumie tą grę.