Indiana Pacers są jak humorzasta kobieta, nigdy nie wiesz na jaką jej formę trafisz! Do połowy sezonu i All Star Game zachwycaliśmy się zespołowością ekipy Franka Vogela, najlepszą w NBA defensywą oraz wysoką dyspozycją Paula George’a i Roy’a Hibberta. Gdzieś w drodze do NBA play offs wyrósł im trzecim lider, Lance Stephenson. Część z nas i Was widziała ich już w finale NBA , jako drużynę – po drodze – ogrywającą Mistrzów z Miami. Dalej… coś pękło…dochodziły do naszych uszu plotki o konflikcie Hibberta z Georgem (a kością niezgody miała być dziewczyna Roy’a). Oliwy do ognia dolali też działacze, angażując Andrew Bynuma oraz wymieniając ikonę Pacers, Danny’ego Grangera na konkurenta do walki o minuty dla Lancelota, Evana Turnera. Pacers notowali bessę a z ich obozu dobiegały złe wieści , o braku rozmów między Hibbertem i Georgem oraz bójce/przepychance Stephensona z Turnerem. Efekt był taki, iż drużyna Vogela w minorowych nastrojach przystępowała do play offs. Co gorsza, o krok od wyeliminowania topowej drużyny Eastern Conference byli Atlanta Hawks.
Mimo wszystko, i po zwolnieniu z drużyny Andrew Bynuma, doszło do swoistego rodzaju przełamania. Pacers zaczęli bronić jak w początkowej fazie sezonu, Hibbert na chwilę odnalazł zagubioną gdzieś formę (czy może chęci do gry?) a David West i Paul George pomogli przepchnąć rywala z Georgii i awansowali do II rundy. Wprawdzie pierwszy mecz serii z Wizards znów przyniósł gorsze chwile wśród fanów Indiany, ale trzy kolejne mecze, w tym show-time Paula George’a (39pkt i 7 trójek) i renesans formy Roy’a Hibberta pokazały nam coś zgoła odmiennego. Większość z Was zaczęła myśleć o realnym powrocie do wielkiego grania, końcu kryzysu i wewnętrzej wojny wśród Pacers czy ponownego nabrania chęci do gry od strony Hibberta. Po meczu numer 4, drugim z rzędu wygranym w Waszyngtonie, Pacers mieli wrócić do swojej hali, dokończyć dzieła zniszczenia rywala i czekać w spokoju na finał z udziałem Miami Heat (ewentulanie Brooklyn Nets, jeśli się podniosą?). Tymczasem kobieta zwana Indianą znów pokazała swój charakter i brak humoru , płatając swoim wielbicielom tzw. blow out (na swoją niekorzyść). Co najlepsze dla polskiego fana NBA, katem topowej drużyny Wschodu okazał się Marcin Gortat, autor 31pkt i 16zb.
To było coś, czego niewielu z nas mogło się spodziewać (ja na pewno nie liczyłem na taki obrót sprawy, co nie znaczy ,że mi się to nie podoba;-). Do wielkiego grania wrócili Marcin Gortat i John Wall, Wizards znów wyglądali na pewnych siebie, z określonym planem oraz rozsądnie dzielącymi się piłką zawodnikami. Momentami przypominała się dominacja z serii przeciwko Bulls, jednak nikt nie oczekiwał takiego okazałego zwycięstwa.
Początek spotkania, mimo lekkiej punktowej przewagi Wizards też na to nie wskazywał. W pierwszych trzech minutach drugiej kwarty gospodarze po trójce George’a wyszli na prowadzenie (27-25) i wydawało się , że wszystko wraca do normy, a Indiana przejmuje kontrolę nad spotkaniem. Po przerwie na żądanie Wizards zobaczyli odmienionych Czarodziejów, koncentrujących swój atak wokół Marcina Gortata (miał 17pkt i 11zb do przerwy) oraz Johna Walla. Wall napędzał kolejne akcje Wizards, nie pozwalając się ustawić obronie Pacers i nie tylko szukał dobrze ustawionego Polaka, ale również sam zabrał się za zdobywanie punktów. Wizards dzięki małej modyfikacji w swojej taktyce oraz przy znakomitej skuteczności Marcina zdobyli 10 punktów przewagi przed przerwą. Ich finałowy run, 15-6 wypracował wspomnianą przewagę.
Trzecia odsłona to jeszcze skuteczniejsze wypatrywanie luk w nieklejącej się defensywie Pacers. Wall znajdywał swoich partnetów, trafiał zza łuku, a Gortat popisywał się półhakami czy skutecznymi dobitkami rzutów. 15 oczek przewagi gości znakomicie podkreślało przewagę przyjezdnych i coraz bardziej można było odnieść wrażenie, że Pacers przegrali te spotkanie w głowach, będąc pewnymi siebie. Co ciekawe cały czas od skupieniu i koncentracji na grze przypominał swoim podopiecznym Randy Wittman. Szkoleniowiec tym razem nie korzystał zbyt często z usług rezerwowych, o których to zapomniał w końcówe meczu nr 5, ale mając tak świetnie dysponowanych starterów to kto by ich zmieniał? Efekt, 31-14 to zwycięstwo w kwarcie numer trzy gości i przysłowiowy – jak dla mnie – gwóźdź do trumny Pacers.
Po dystansowym trafieniu Walla w samej końcówce trzeciej odsłony Wizards mieli już 20 oczek zaliczki. Pacers nie tylko byli rozbici w obronie. Ich atak również pozostawiał wiele do życzenia…
Wizards zniczyli przeciwnika w walce na deskach i zwyciężyli bitwę o odskoki , zbierając o 39 piłek więcej (62-23). Tak wysokiej przewagi w NBA play offs nie było od 1985 roku!
Ponadto team Wittmana legitymuje się świetnym bilansem meczów wyjazdowych w tej fazie sezonu 5-1. Na szacunek znów zapracował Marcin Gortat, który rozegrał najlepszy mecz w karierze na poziomie 31pkt i 16zb. MG#4 jako pierwszy zdobywca 30 oczek zanotował skuteczność powyżej 85% w play offs. Marcin nazwiązał też do Patricka Ewinga, który jako pierwszy nie urodzony w USA koszykarz Eastern Conference, zanotował 30pkt i 15zb. Od dziś/wczoraj Gortat to drugi podobny przypadek. Wizards dzięki postawie Marcina wyrównali rekord play offs własnej organizacji zbierając 44 piłki w obronie.
Bardzo dobre i być może przełomowe zawody w tej seri rozegrał John Wall. Niedoceniany w tych play offs rozgrywający Wizards, zaliczył 27pkt, trafiając 11 z 20 rzutów z gry, w tym trzy trójki. Jego vis-a-vie George Hill był najsłabszym punktem przeciwników (1/8 z gry). Wielką robotę wykonał również Trevor Ariza, którego double double nie było aż tak znaczące (10pkt i 10zb) jak twarda obrona na Paulu George’u (5/15 z gry i 4 straty).
Pacers w swojej hali zanotował wskaźnik 39% w rzutach z gry. Wizards mieli aż 50%. Ponadto gracze trenera Vogela fatalnie prezentowali się na linii rzutów wolnych, trafiając tylko z 59% skutecznością. Tylko dwóch zawodników, George i West przekroczyli granicę 10 pkt. Co ciekawe, z reguły skuteczni w kontrach Pacers, nie wykorzystali też wysokiej liczby strat rywala (19 do 11).
Teraz wracamy do Waszyngtonu, gdzie miejscowi Wizards przegrywali jedno spotkanie w serii z Bulls oraz dwa spotkania w serii z Pacers. Nieprzyjazna im w play offs Verizon Center wymaga odczarowania. Być może skuteczne młotkowanie pomoże w wyrównaniu rywalizacji? Osobiście trzymam za to kciuki i wypatruję gry numer 7.
Wynik: Indiana Pacers – Washington Wizards 79:102 (19:25, 19:20, 14:31, 27:26)
Pacers: West 17, George 15, Stephenson 9, Hibbert 4, Hill 3 – Copeland 9, Watson 7, Scola 5, Mahinmi 2, Turner 2, Allen 2, Butler 2, Sloan 2
Wizards: Gortat 31 (16 zb), Wall 27 (3×3, 5 as, 5 zb), Beal 18 (8 zb, 4 as), Ariza 10 (10 zb, 5 as), Nene 4 – Harrington 4, Webster 2, Miller 2, Porter 2, Temple 2, Booker 0, Gooden 0, Seraphin 0
Stan rywalizacji: 3-2 dla Pacers
Bałem się 3 kwarty. Myślałem, że Pacers zdominują Wizards tak jak ostatnio. Na szczęście sytuacja się odwróciła.
Marcin lubi być numerem jeden w zespole i gwiazdą na której opiera się gra. Wtedy pokazuje cały swój wachlarz możliwości z szerokim uśmiechem na twarzy. Gra wtedy wybitne mecze na poziomie All Star. Przyzwyczaił się do takiej roli w grze w Suns gdzie obok Nash’a mógł błyszczeć w oku kamer. Taka rola mu odpowiada. Nie wiem czy dadzą radę w meczu nr 6 bo wyraźnie nie odpowiada im gra u siebie (?) ale gdyby się udało to mimo ewentualnej przegranej w serii, byłoby to duże osiągnięcie (wyrównana walka w PO) i świetna zaliczka na przyszłość tego raczej młodego zespołu. Bardzo szkoda tych trzech przegranych z Pacers bo wyglądali niemrawo i bez ich charakterystycznego „nerwu” Tak to nie byłoby teraz problemu i zgrzytania zębami.
Tylko pytam się CO Z TYM HD NA CANAL+??? Bo nie wygląda mi to na HD tylko jakąś pikseloze. Ma ktoś informację na ten temat?
O rywalizacji Indiany z Waszyngtonem śmiało można powiedzieć – niewiadoma. Pacers mają kłopot, to nie Wizards będą mieć nóż na gardle, bo oni tylko podbijają sobie z meczu na mecz swój sukces, tymczasem Pacers mogą mieć wrażenie niespełnionej nadziei.
morowy nastrój = dobry
minorowy nastrój = kiepski
Dzięki,doceniam to.poprawiam.
I skończyło się rumakowanie…i całe szczęście. Brawo Indiana.
Oczywiście do Gortata pretensje można mieć najmniejsze, ładnie się rozwinął i te 10 mln jest warty. Oczywiście w defensywie jest ciągle bardzo daleko, dlatego mam nadzieję że Mavs nie będą chcieli go przepłacać…
Natomiast West, no nie powiem, ale już któryś mecz w tych PO wygląda jak Dirk Nowitzki…te jumperki w 4 kwartach zrobiły różnicę i zamknęły mecz…